Potwory i spółka czyli kryptozoologia
Zazwyczaj spotkanie z Potworem wygląda tak: wypływa sobie turysta (częściej turystka) łódką na malownicze jezioro. Najlepiej górskie, ale może być mazurskie, a nawet Zalew Zegrzyński też. Jest pogoda, szumi woda i tak mu (jej) mało brak do szczęścia, aż tu nagle... Aż tu nagle nieopodal łódki wyłania się - i macha płetwą w kierunku obiektywu - Potwór z Głębin.
Na ten widok turyści chwytają za aparaty fotograficzne, a zaraz potem twarzowe fotki Potwora drukują wszystkie magazyny ilustrowane na świecie. Zmora z Jeziora to dla nich tradycyjna już sezonowa atrakcja, bo wakacje to - wiadomo - sezon ogórkowy, a temat "E. coli w hiszpańskich ogórkach" zdarza się najwyżej raz na dekadę.
Co innego Champy, Nessies i inne Paskudy. Te atakują z rozkładówek każdego lata, dostarczając atrakcji nie tylko redaktorom "Daily News" i przeciwnikom teorii ewolucji. Ich domniemana egzystencja daje też bowiem (kruchą bo kruchą, ale zawsze) rację bytu prężnie rozwijającej się w ostatnich latach dziedzinie pseudonauki, noszącej nazwę kryptozoologii.
Jej przedstawiciele badają przedmiot swoich zainteresowań tymi samymi metodami, którymi traktuje się na przykład rozwielitki. Mało tego. Kryptozoologia, jak każda szanująca się dziedzina wiedzy, ma nawet swoją systematykę, dzięki której wiadomo nam, jak "dzielą się" poukrywane w jeziorach potwory.
Rolę Linneusza kryptozologii wziął na siebie niejaki Bernerd Heuvelmans, który uporządkował "towarzystwo" - wedle wyglądu i miejsca zamieszkania - na rodzaje, gromady i gatunki. A że do spotkań turystów z bestiami z głębin dochodzi na całym świecie regularnie, przynajmniej od czasu odkrycia pierwszego z nich - Nessie (oficjalnie występującego w piśmiennictwie kryptozoologicznym jako Potwór z Loch Ness), toteż i systematyka Heuvelmansa to dzisiaj całkiem pokaźnych rozmiarów lektura.
Tak więc, gdyby ktoś wybierał się akurat nad nieodległe od Nowego Jorku jezioro Champlain (w sąsiedztwie gór Adirondack), pewnie przyda mu się informacja, że straszący w nim, najsłynniejszy z amerykańskich "nessies", niejaki Champ, to prawdopodobnie występujący głównie w Ameryce Północnej wielogarbiec (Plurigbossus novae-anglie). Według Heuvelmansa wielogarbce mierzą od 18 do 30 metrów, na grzbiecie dźwigają liczne garby (stąd nazwa), a pozują turystom głównie w jeziorach Nowej Anglii. W tych samych okolicach z głębin może się też wyłonić tak zwany Koń Morski (Halsippus olai-magni), rozmiarami dochodzący do gabarytów sporego jachtu pełnomorskiego, a wyglądający jak rosły wąż z głową wydry.
Natomiast Węże Długoszyjne (Megalotaria longicollis), takie jak Nessie, najbardziej upodobały sobie akweny europejskie, ze wskazaniem na Szkocję oraz Irlandię. W tropikach zaś z jeziornych nurtów najczęściej wyłania się Wielopłetwiec (Cetioscolopendra aelieni), obok imponującego wzrostu charakteryzujący się - jak wskazuje nazwa - licznymi płetwami.
W dawniejszych czasach, kiedy jeziora zamiast wielogarbców i wielopłetwców zamieszkiwały raczej rusałki i wodniki, zdaniem bajkopisarzy oraz etnologów trafiały one w jeziorne nurty za sprawą legendy. Potwory z głębin, które zastąpiły grasujące tam wcześniej gromady utopców w chwili, gdy wierzenia ludowe wyparte zostały przez mitologię naukową, znalazły się zaś w Loch Ness, Champlain Lake i Zalewie Zegrzyńskim z powodu... ewolucji. Tak przynajmniej widzą kwestię ich pochodzenia właśnie krypobiolodzy.
Ich zdaniem było tak: dawno, dawno temu, kiedy ziemię zamieszkiwały wielkie gady, doszło do ruchów tektonicznych, które uwięziły część tych prehistorycznych stworzeń w pułapce jezior, wcześniej stanowiących integralne części praoceanu.
Inaczej niż dinozaury, które - jak wiadomo - wyginęły wiele dziesiątków milionów lat temu, "żywe skamieliny" bytujące w zamkniętych akwenach jakimś cudem przetrwały.
Teraz znalazły zaś sobie nową, stosowną w sam raz dla epoki fotografii cyfrowej rozrywkę, i z upodobaniem pozują turystom do fotografii, kolportowanych potem w tabloidach. Bo nawet prehistoryczny gad rozumie, że tylko zdjęcie w wysokonakładowym magazynie gwarantuje w naszych czasach status celebryty.
Że zaś w dobie powszechnej dostępności programu Photoshop można w dowolnych warunkach wykonać fotografię przedstawiającą całą gromadę potworów? Że ludzie "widują" przeróżne rzeczy, od latających spodków po Twardowskiego na Księżycu? Że - w ostateczności - istnieją przecież złudzenia optyczne, a sensacja rodzi kolejną sensację? Że hipoteza o dinozaurach bytujących w jeziorach nie ma żadnego sensu naukowego i pozostaje w sprzeczności z teorią ewolucji, więc Nessie i spółka to prawdopodobnie nic więcej, jak tylko większe niż zazwyczaj egzemplarze już znanych nam stworzeń? I że egzystencja wielogarbca jest równie prawdopodobna, jak istnienie utopca czy innej rusałki? Cóż - przynajmniej dla kryptozoologów, to żaden argument. A jeśli nawet, to tym gorzej dla wątpiących. No a poza tym , gdyby przegonić z jezior Nessie i wszystkie inne Monsters. Inc., to czym miałyby się zająć magazyny ilustrowane w sezonie ogórkowym?
Skomentuj artykuł