W domu pomocy czas płynie bardzo powoli
Wolontariat (łac. volontarius − dobrowolny) dobrowolna, bezpłatna, świadoma działalność na rzecz innych lub całego społeczeństwa, wykraczająca poza związki rodzinno-koleżeńsko-przyjacielskie.
Jasny, słoneczny korytarz. Ściany w kolorze szpinaku, na nich korkowe tablice z wielobarwnymi rysunkami. W powietrzu unosi się zapach środków dezynfekcyjnych. Popołudniową ciszę przerywa krzyk jednej z pensjonariuszek Domu Pomocy Społecznej im. Jana Pawła II. Pani Ania woła syna − nie pamięta, że on nie żyje, nie wie też, gdzie sama znajduje się obecnie. W drzwiach pojawia się starsza, siwiuteńka kobieta w błękitnym szlafroku. Nic nie mówi, przygląda się wolontariuszowi i zamyka drzwi. Przede mną pokój nr 22. Mieszka w nim czterdziestokilkuletnia Danusia wraz z trzema innymi kobietami, również chorującymi na stwardnienie rozsiane. Danuśka jest istnym centrum informacji − wie o wszystkim, co dzieje się nie tylko na piętrze "leżących", ale i w całym budynku. Jej niezwykła pogoda ducha sprawia, że chętnie odwiedzają ją tłumy wolontariuszy i zaprzyjaźnieni mieszkańcy domu. Parzę herbatkę, obieram jabłka i podczas czesania pani Marii słucham, kto zachorował, co było na śniadanie, jak wyglądały zajęcia itp. To niemal rytuał.
Od rozpoczęcia pracy wolontariuszki w progu Domu Pomocy minęło ponad pięć lat. Dziś czuję się tu jak w rodzinie, początki jednak nie były tak radosne jak dzień dzisiejszy.
Poznawałam ludzi i zwiedzałam dom w towarzystwie doświadczonego wolontariusza. Przechodziłam z pokoju do pokoju. Smutne oczy, twarze z grymasem bólu i świadomość, że większość osób tęskni za swoimi bliskimi, często nie pamiętając nawet własnego imienia, powodowała coraz większy rozdźwięk między rzeczywistością a moją wizualizacją tego miejsca. Pierwszą osobą, którą poznałam, była nieżyjąca już pani Karolina. Podeszłam do jej łóżka, uśmiechnęłam się i usłyszałam: "Pani po chlebek? Przyniosłam z grobu za lasem".
Te słowa dźwięczą mi w uszach po dziś dzień. "Tak to wygląda na tej sali, tu prawie nikt nie kojarzy, co wokół się dzieje" − powiedział wolontariusz i wyszedł karmić leżących. Wysłuchałam zwierzeń pani Ireny o tęsknocie za rodziną, która ją opuściła, o poczuciu ogromnej samotności, i wróciłam do domu. Przepłakałam cały wieczór. Wiele chciałam zmienić w życiu tych ludzi, a zrobić mogłam niewiele. Czułam jednak, że to moje miejsce, że jestem tam potrzebna. Mijały dni, miesiące, a ja kochałam coraz bardziej tych ludzi i swoją pracę. Każde popołudnie spędzałam wśród coraz bliższych mi kobiet.
Z czasem wiedziałam wiele o ich życiu i jednostkach chorobowych. Umiałam im pomóc na miarę moich możliwości. W obliczu ogromu bólu, smutku i tęsknoty nie ma miejsca na egoizm, konsumpcjonizm i materializm, a radość sprawiają najdrobniejsze gesty życzliwości.
Wolontariat nie tylko daje wiele satysfakcji z pracy na rzecz drugiego człowieka i możliwości samorealizacji, ale przede wszystkim uczy cierpliwości, miłości i szacunku. Siedząc przy łóżku bezradnej i samotnej kobiety, która przed laty oddała siebie całą na rzecz rodziny uświadomiłam sobie, w jak szczęśliwej sytuacji sama się znajduję. Mam rodzinę, przyjaciół, czynności samoobsługowe nie sprawiają mi trudności, realizuję pasje i uczę się żyć.
W domu pomocy czas płynie bardzo powoli, a każdy kolejny dzień jest niemal odbiciem poprzedniego. Rytm dnia zaburza tu śmierć, nieodłączny element tego domu. W ciągu miesiąca żegna się nawet kilkoro pensjonariuszy. Tych, których znało się tylko z imienia i tych, którym oddało się serce.
W takim miejscu jak dom pomocy człowiek jest w stanie doświadczyć, jak cienka jest granica między życiem i śmiercią. To tu ze łzami w oczach wielu pyta siebie, czego pragnie, do czego dąży, jakie wartości są wiodącymi w jego życiu. Wolontariat pomaga wydobyć to, co w człowieku najcenniejsze, ukazuje jego talenty i słabości, uczy pokory i wyznacza wartości. Wolontariat w tym domu to wiara w ludzi, dobro i piękno, a ponadto w Chrystusa, którego obecności świadomi są wszyscy chorzy. Mijają lata, a kobiety mimo utraty sprawności i poczucia odrzucenia nie tracą wiary i każdym swym gestem dają świadectwo Bożej miłości.
W każdym z miast mieści się Centrum Wolontariatu. Przyjdź i dołącz do nas. Z pewnością ktoś czeka na Twoje serce i ręce!
Skomentuj artykuł