Obowiązki dzieci: szkoła życia czy tania siła robocza?
Eksperci nie mają wątpliwości - nasze dzieci są przeciążone wielogodzinną nauką w szkole i licznymi zajęciami dodatkowymi. Jako rodzice chcemy je chronić przed każdym kolejnym wysiłkiem, w tym przed domowymi obowiązkami.
Wydaje się to logiczne, tym bardziej że my sami mamy na tym polu znacznie mniej do zrobienia niż nasi rodzice. Pralka wypierze, zmywarka umyje, zakupy - w dużej mierze gotowe dania - zamówi się przez Internet, a zużyte pieluszki po prostu wyrzuci. A zresztą, czy nasze dzieci cokolwiek stracą, nie angażując się w domu?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, cofnijmy się o dwa, trzy, a potem cztery wieki. Z pewnym zdziwieniem zauważymy, że życie ludzi w tamtych czasach przebiegało z grubsza według pewnego schematu. Wielopokoleniowe, wielodzietne rodziny funkcjonowały jak małe, niemal samowystarczalne przedsiębiorstwa. Większość ludzi żyła z uprawy roli i hodowli zwierząt. Dzieci od najmłodszych lat uczestniczyły w pracy dla dobra wspólnoty - karmiły kury, brały udział w sianokosach i żniwach, pilnowały młodszego rodzeństwa. W ten sposób miały nie tylko wkład w pomnażanie rodzinnych dóbr, ale także otrzymywały prawdziwą szkołę życia. Przy okazji codziennych zajęć wdrażały się do pracy w polu, gospodarstwie, warsztacie. Wskutek tego osiągając dorosłość, były przygotowane do samodzielnego funkcjonowania. Wszystko już wiedziały, wszystkiego próbowały. Popełniły też sporo błędów i pod opieką dorosłych nauczyły się je naprawiać. Niewiele mogło je zaskoczyć.
Kolejnym atutem pracy na rzecz rodziny było kształtowanie w młodych ludziach wielu kompetencji miękkich - kiedyś oczywistych, obecnie coraz bardziej poszukiwanych. Dzieci uczyły się odpowiedzialności i wytrwałości. Krowy trzeba było wydoić, choć bolał ząb. Zboże musiało być zebrane do końca, mimo kiepskiej pogody, a wręcz z jej powodu. Jeśli nie podlało się warzyw w ogrodzie, zmarniały i nie było co jeść. Nie trzeba było być szczególnie błyskotliwym, by zauważyć, że powierzone zadania mają głębszy sens. Jasne też było, że tylko zdyscyplinowanie i konsekwencja mogą przynieść realne efekty. Bez pracy nie ma kołaczy i to w wersji dosłownej.
Model rodziny dzisiaj
Pozostawmy już dawne dzieje - świat się zmienił, a opisywany model przeszedł do historii. Praca zarobkowa przeniosła się z domu do fabryk, a później do korporacji. Spowodowało to masową migrację do miast, a polskie wsie opustoszały. Zmienił się też model funkcjonowania rodziny. Wielopokoleniowe, wielodzietne klany stały się wyjątkiem, a nie regułą. Dzieci spędzają obecnie większość dnia z dala od rodziców, w przedszkolach i szkołach. Zdobywają tam kompleksową wiedzę z bardzo wielu dziedzin, ucząc się od wykwalifikowanych nauczycieli. Otworem stoją przed nimi możliwości, o których sto lat temu ludzie nie mogli nawet marzyć - powszechnie dostępne studia, łatwość w podróżowaniu i mnogość różnorodnych rozrywek. Niestety, postęp cywilizacyjny przyniósł też negatywne zmiany. Pośród nich także to, że dzieci straciły szkołę życia odbywaną pod okiem rodziców. Obecnie nierzadko zdarza się, że posiadacz celującej matury wyjeżdża na studia do innego miasta i potyka się o konieczność samodzielnego przygotowania jadalnej jajecznicy, wyprania swetra tak, by przetrwał to wydarzenie, czy terminowego dokonywania opłat. Wejście w małżeństwo, a później rodzicielstwo niesie ze sobą kolejną falę szoków.
Cóż - kijem Wisły nie zawrócimy, a stare czasy już nie wrócą. My, jako rodzice, możemy za to wypracować nowy model postępowania. Dostosowany do współczesnych realiów, a choć po części przynoszący efekty znane z historii - wychowanie dzieci w poczuciu odpowiedzialności za wspólnotę, do której należą, oraz ukształtowanie w nich pracowitości, wytrwałości i samozaparcia. Z pomocą przyjdą nam osławione obowiązki domowe. Przy czym - stańmy w prawdzie - przynajmniej początkowo nie będą one dla nas odciążeniem czasowym. Wręcz przeciwnie - podczas pierwszych etapów wdrażania do nowych zadań będziemy musieli towarzyszyć naszym podwykonawcom. Przez to sama praca zajmie nam więcej czasu, później zaś czeka nas dodatkowo sprzątanie (wyobraźcie sobie, w jakim stanie znajduje się kuchnia, w której pięciolatek pomagał w pieczeniu ciasta). Przejdźmy przez to, pielęgnując w wyobraźni wizję naszego samodzielnego, dorosłego potomka. Pocieszeniem jest również to, że młodzi ludzie z czasem wyrabiają się, a ich działania zaczynają powoli być faktyczną pomocą.
Konkrety
Jak zabrać się do dzieła? Niestety nie ma jednego schematu działania i mimo szybkiego Internetu nie znajdziemy gotowej recepty idealnie pasującej do naszej rodziny. Sami musimy zatrzymać się i przyjrzeć naszej sytuacji. Czynników, które trzeba wziąć pod uwagę, jest dosyć sporo - poza takimi oczywistymi, jak potrzeby rodziny, wiek i możliwości czasowe naszego potomstwa, trzeba też uwzględnić wiele pomniejszych. Wiek i liczba wszystkich członków rodziny, ich częste choroby lub niepełnosprawność, warunki techniczne naszego gospodarstwa, jego położenie względem miejsca pracy i nauki oraz sklepów - przykłady można mnożyć. Aby to zilustrować, posłużmy się banalną egzemplifikacją: praniem ubrań.
Już dwulatek pomoże mamie załadować i wyładować pralkę. Jeśli uda się nam zsynchronizować czynności, tzn. obydwoje wkładamy ubrania lub je wyjmujemy, proces ten przebiegnie niemal tak szybko, jakby wykonywała to sama mama. Przedszkolne dzieci poradzą sobie z tym same, a przy okazji nauczą się pod okiem tutora sortowania odzieży według kolorów i odporności na temperaturę wody. Siedmiolatek powiesi mokre bluzki na wolno stojącej suszarce. Piątoklasista opracuje zagadnienie na poziomie łazienkowych sznurków. Dość wcześnie możemy też zacząć naukę składania wypranej odzieży, z parowaniem skarpetek na czele. O atrakcyjności ostatniego elementu świadczy fakt, że istnieją gry komputerowe, w których zadaniem jest odnalezienie wirtualnych par skarpetek w kolorowym kłębowisku. W efekcie końcowym uczeń szkoły średniej może przejąć pranie osobistych rzeczy, a okazjonalnie obsłużyć w tej materii pozostałych członków rodziny.
Jak zacząć?
Tak wygląda teoria. A teraz nieco bardziej skomplikowane dostosowanie do realiów. Pierwszą barierą mogą być nasze możliwości czasowe. Jeśli zjawiamy się w domu pod wieczór, codzienna obróbka gospodarstwa musi być jak najszybsza i najmniej kłopotliwa. W tygodniu niewskazane jest nawet nieznaczne przedłużanie czynności koniecznych. Zostaje nam wtedy sobota, która często i tak jest częściowo zajęta przez zbiórkę harcerską czy inne zajęcia dodatkowe. W takich warunkach wdrożenie potomstwa do obowiązków będzie wymagało więcej gimnastyki niż w rodzinach o mniej napiętym grafiku, o edukacji domowej nie wspominając.
Kolejną kluczową kwestią jest ilość prania. W przypadku małej, trzyosobowej rodziny mamy jeden - dwa kosze tygodniowo. Daje to dużą możliwość manewru, włącznie z tym, że można wszystko przeprać hurtowo, na przykład w wymienioną wcześniej sobotę. Przy sporej gromadce dzieci pralka chodzi codziennie, a nawet kilka razy dziennie, a kilkudniowa przerwa oznacza kataklizm porównywalny z biblijnym potopem. Warto też uporać się z brudną bielizną, zanim odbierze się starsze pociechy z przedszkola i szkoły. Zjawiający się wieczorem gimnazjalista nie będzie więc partycypował w tych czynnościach. Pomoże z doskoku, ale scedowanie całego zadania byłoby dla wszystkich zbyt dużym kłopotem.
Podobnie ograniczeniem może być powierzchnia do suszenia. Jeśli dysponujemy tylko sznurkami w blokowej, ciasnej łazience, sobotnia kumulacja jest również niewskazana. Prania muszą odbywać się w tygodniu. Więcej możliwości daje własny dom, blokowa suszarnia lub choćby kąt, w który bez przeszkód wstawimy suszarkę. Luksusem jest sytuacja, gdy starsze nastolatki mają własny kosz do brudnej bielizny i miejsce do wieszania, które mogą wykorzystać w chwili dla siebie dogodnej, nie krzyżując planów całej rodziny.
Przytoczone przykłady nie wyczerpują oczywiście listy zależności. Może się zdarzyć, że mieszkamy w jednym domu z rodzicami i nasza mama, chcąc jakoś pomóc w prowadzeniu gospodarstwa, weźmie większość prania na siebie. Albo inna sytuacja - mając na uwadze napięty budżet, zdecydujemy się na wykorzystanie nocnej taryfy. Ewentualnie nasze dziecko ze względów zdrowotnych nie powinno wykonywać tego typu ćwiczeń. I tak dalej. Całe szczęście, że w konkretnym przypadku lista ograniczeń sama jest dość mocno ograniczona.
"Tydzień Świętego Spokoju"
Na zakończenie warto zatrzymać się nad ostatnim zagadnieniem - rotacją dyżurów. Jeśli mamy jedno dziecko - sprawa jest względnie prosta. Wystarczy zastanowić się, w czym może ono nam pomóc, tak by na tym wszyscy skorzystali. By przełamać pierwsze lody, zacznijmy od czynności preferowanych przez nasze dziecko. Dla estety sprzątanie po psie czy usuwanie resztek jedzenia z talerzy może jest trudniejsze, niż nam się wydaje. Po jakimś czasie możemy zmienić naszemu potomkowi zakres obowiązków - przesunąć delikwenta z sekcji pralniczej do zmywakowej - i pozwolić mu rozwinąć skrzydła na tym polu. Inaczej ma się sytuacja w dużej rodzinie. Zadania są nieco bardziej skomplikowane. Obok przytoczonej wcześniej aktywnej pralki, w analogicznym trybie pracuje zmywarka, odkurzacz, robot kuchenny, trzeba też robić obfitsze lub częstsze zakupy. Z drugiej strony dysponujemy też większą liczbą rąk do pomocy. Dyżury stają się przechodnie, a wisząca na lodówce bieżąca ich rozpiska jest najczęściej czytanym dokumentem w domu. W niektórych sytuacjach może się zdarzyć, że liczba pomagających jest większa niż liczba zadań i co jakiś czas każdemu wypada "Tydzień Świętego Spokoju". No cóż, dobrego wykorzystania wolnego czasu też trzeba się nauczyć.
Skomentuj artykuł