Jesienną depresja i leki na poprawę nastroju
Jesień to tradycyjnie pora, kiedy przed drzwiami przychodni ustawiają się pacjenci z katarem, grypą i jesienną depresją. W konsekwencji, tym okresie roku wzrasta więc i tak już wysokie spożycie leków na poprawienie nastroju.
To dobrze, że zamiast dobrych rad z gatunku: "trzeba się wziąć w garść", medycy od ręki wypisują teraz smutasom recepty na "prozac". Choroby afektywne są już drugim w kolejności (po sercowych) zagrożeniem zdrowotnym nowoczesnych społeczeństw. Problem w tym, że w ostatnich latach pojawia się coraz więcej doniesień naukowych, że skuteczność farmaceutyków antydepresyjnych jest porównywalna do... placebo.
Mówiąc po ludzku, zdaniem niektórych lekarzy prozac nie działa. I inne antydepresanty też.
W ubiegłym roku uczeni z University of Pennsylvania przekonywali o tym na łamach "Scientific American", referując tam wnioski z badań klinicznych przeprowadzonych w sześciu niezależnych, renomowanych ośrodkach medycznych w Ameryce. Według tych danych skuteczność leczenia znanymi farmaceutykami przeciwdepresyjnymi wynosi 75 procent. No ale dokładnie takie same wyniki daje podawanie chorym pigułki z glukozą.
Efektem kwestionowania skuteczności fluoksetyny i innych nowoczesnych leków z grupy SSRI (działających na receptory zwrotnego wychwytu serotoniny) jest także kontrowersyjna książka doktora Irvinga Kirscha, psychologa z University of Connecticut - "The Emperor’s New Drugs" (2010), w której dowodzi on, że prozac, jak król z bajki dla dzieci, tak naprawdę jest nagi. I że nie ma jak dotąd żadnych przekonujących badań nad sposobem działania substancji czynnej wchodzącej w skład nowoczesnych antydepresantów. Bo to, że wpływają one na przywrócenie równowagi biochemicznej w mózgu, konkretnie zaś regulują poziom serotoniny to - zdaniem autora - tylko spekulacje, nie poparte jak dotąd żadnymi "twardymi" dowodami.
Czemu więc prozac i inne leki tej grupy są tak powszechnie stosowane w leczeniu depresji?
Otóż dlatego, że poprawiają stan chorych, chociaż na dobra sprawę nie bardzo wiadomo, w jaki sposób. Czyli właściwie nie ma problemu, bo jeśli nawet prozac nie działa, to jednak działa. Tak, ale po pierwsze bardzo wolno, bo na pozytywne efekty trzeba czekać kilka tygodni, a po drugie w przypadku jednej czwartej pacjentów z depresją i tak nie skutkują żadne znane dziś metody, włącznie z lekami najnowszej generacji. Toteż prozacowi i kolegom wyrasta konkurencja w postaci nowych obiecujących substancji antydepresyjnych.
Wśród nich największy potencjał wydaje się posiadać... ketamina. Środek, który ma szansę na powtórzenie historii viagry i rogainy, z pospolitego leku stosowanego w anestezjologii awansując go rangi farmaceutycznego hitu epoki.
Pierwsze doniesienia na temat wyjątkowej skuteczności tej substancji w błyskawicznym poprawianiu kondycji chorych na depresję pojawiają się w branżowej prasie medycznej od mniej więcej dwóch lat, ale najbardziej zaawansowane prace w tej dziedzinie prowadzi w tej chwili Connectitut Mental Health Centre oraz Yale School of Medicine.
Profesor z tej ostatniej uczelni, Ronald Duman, którego artykuł na ten temat ukazał się na łamach "Science" w ubiegłym roku, dowodzi, że inaczej niż prozac i pochodne, ketamina nie stymuluje neurogenezy, lecz synaptogenezę. Generalnie chodzi o to, że ów środek przyspiesza tworzenie się nowych połączeń między komórkami nerwowymi, nie zaś - o co podejrzewa się leki z grupy SSNI - namnażanie się i wzrost samych neuronów.
Ponieważ zaś metoda ketaminowa okazała się niemal stuprocentowo skuteczna u chorych dobrze reagujących na prozac, oraz u prawie 80 procent pacjentów opornych dotąd na leczenie innymi środkami, wydaje się, że przyczyny depresji leżą głównie w upośledzeniu przewodnictwa, nie zaś w deficytach komórek nerwowych, jak dotąd sądzono.
O takim właśnie, synapsalnym, podłożu chorób afekywnych może też świadczyć szybkość działania ketaminy. Poprawa stanu chorego leczonego SSRI następuje (o ile w ogóle), po kilku tygodniach. W przypadku tej ostatnie trzeba na to zaledwie kilku godzin.
Jest tylko jeden mały kłopot. Ów środek, stosowany dotąd jako popularny anestetyk, jest narkotykiem, o działaniu zbliżonym do heroiny. Cóż, to nie jest pierwszy przypadek w dziejach medycyny, kiedy lekarstwo okazuje się, niestety, gorsze od choroby.
Skomentuj artykuł