Dwa pomysły na profilaktykę wykorzystania seksualnego w Kościele

Dwa pomysły na profilaktykę wykorzystania seksualnego w Kościele
Fot. Depositphotos.com

Tyle już wiemy o mechanizmach wykorzystania seksualnego, a mimo to przypadki wśród duchownych wciąż się zdarzają. Szlag trafia, gdy się to widzi. Wysyłanie nagich zdjęć. Przekraczający granice intymności dotyk. Umawianie się z piętnastolatką, jakby się chciało zostać jej chłopakiem, choć trzydziestka już stuknęła chwilę temu… Brakuje nam profilaktyki, po prostu. Na dziś widzę dwa rozwiązania. 

Za nami kolejna runda dyskusji o pedofilii i wykorzystaniu seksualnym przez ludzi Kościoła. Choć precyzyjniej należałoby to zawęzić: nie wszystkich ludzi Kościoła, ale wśród duchownych. 

Tak, takie zawężanie boli. Nie jest też pewnie do końca sprawiedliwe, bo nie tylko osoby duchowne krzywdzą innych w przestrzeni seksualności, jednak w naszym (wciąż i niestety) sklerykalizowanym Kościele to od osób konsekrowanych wymaga się najwięcej w kwestii moralności. Ktoś, kto jest poświęcony wprost na służbę Bogu nie może być zaskoczony oczekiwaniem ludzi, które jest niezmiennie dość jasne: skoro z założenia ma być bliżej Boga, w związku z tym będzie grzeszyć mniej lub lżej. I bliżej mu będzie do świętości, niż od smolistej otchłani paskudnych grzechów.

DEON.PL POLECA

A jednak otchłań otwiera się coraz szerzej – a raczej musiała otworzyć się już jakiś czas temu, dla każdego ciężkiego grzesznika w innym momencie, a teraz pęknięcie jest już na tyle duże, że nie da się go ukryć. Lepka smoła zgorszenia brudzi wszystko, co jest dookoła. Próby jej posprzątania kończą się raz lepiej, raz gorzej, a konsekrowani grzesznicy czasem z pokorą próbują się oczyścić, a kiedy indziej bez cienia zawstydzenia smarują czarnym mazidłem śniadaniowe kanapki, udając, że to nutella, i puszczając oczko do tych, którzy na to patrzą.

Mam tego dramatycznie dość. Nieznośnie gniecie mnie świadomość, że kościelne młyny mielą powoli, choć i tak szybciej, niż państwowe, by przypomnieć choćby trwającą wciąż sprawę słynnego (i niekonsekrowanego) jazzmana, którego ofiary można podobno liczyć w dziesiątkach, a jednak nieliczni mają odwagę i siłę, by cokolwiek z tym zrobić. Więc tak, w Kościele jest lepiej. Trzeba to powiedzieć wprost: inne środowiska wciąż na potęgę zamiatają pod dywan. W Kościele więcej jest osób szczerze i dogłębnie przejętych krzywdą, która się wydarza, i mocno poświęconych tym, którzy potrzebują leczenia swoich ran.

Tyle, że to będzie bardzo ważna, ale równie bardzo syzyfowa robota, jeśli nie wyeliminujemy przyczyny problemu. Którą nie jest, jak niektórzy twierdzą, kler w całości, ale te najsłabsze i najmniej odporne jednostki, które wsadzają mały palec do szczelinki zła, a potem szczelinka zamienia się w ziejącą przepaść i pożera ich samych oraz wszystkich dookoła, z niemetaforycznie diabelską siłą rażenia.

Owszem, dużo zostało zrobione. Są przepisy i procedury, które jasno mówią, co robić, gdy zło się wydarzy, kogo informować, jak działać, jak się kim zaopiekować, co ratować. Są zmiany w formacji przyszłych księży. Są precyzyjne wytyczne mówiące, jak powinna wyglądać relacja księdza z niepełnoletnimi, tak dokładne, że aż określające, w którym miejscu można młodego człowieka poklepać  po plecach, a w którym nie. Są szkolenia, na których mówi się, jak rozpoznać dziecko, które zostało skrzywdzone, jak pomóc, na co zwracać uwagę, gdzie szukać wsparcia.

Nie ma jednej, kluczowej rzeczy – skutecznej profilaktyki. I bardzo chciałabym, żeby po opublikowaniu tego tekstu zalała mnie fala maili dla odmiany pokazujących wszystkie profilaktyczne działania wdrażane w diecezjach i zakonach, skierowane na to, by w zarodku utłuc wzbierające w człowieku Kościoła chęci, by kogoś seksualnie wykorzystać. Niestety nie łudzę się, by były to działania o znaczącym wpływie na rzeczywistość, o ile są w ogóle jakiekolwiek.

Podczas jednej z konferencji dotyczącej kwestii wykorzystania seksualnego w strukturach Kościoła,  na której zgromadzili się eksperci od tematu, zapytałam o rzecz prostą i oczywistą dla każdego, kto miał cokolwiek do czynienia z tematem przestępczości, czyli o profil. Profil sprawcy. Nie po to, by linczować i podejrzewać każdego, kto do profilu pasuje, ale po to, by zaopiekować stojących na krawędzi zła ludzi na czas.

Tak, zaopiekować.
Nie jest bowiem tak, że człowiek rodzi się potworem i całe życie czeka na sprzyjający moment, który pozwoli mu wreszcie spełnić swoje smoliste marzenia o wykorzystaniu kogoś bezbronnego. Tak, są takie przypadki, ale w porównaniu do skali czynów pedofilskich i związanych z wykorzystaniem, są naprawdę wyjątkowe i nieliczne. I w pewnym sensie szybciej rozpoznawalne, nawet jeśli to rozpoznanie to czyjaś intuicja, że z tym konkretnym człowiekiem coś jest nie tak i lepiej trzymać się od niego z daleka.

Nie trzeba już chyba nikomu tłumaczyć, że jest różnica między pedofilią a czynami pedofilskimi. Pedofilia jest jednostką chorobową, jednym z zaburzeń preferencji seksualnych, a jedną z częstych przyczyn są uszkodzenia struktury mózgu, które według ekspertów powodują stałą tendencję do seksualnego interesowania się osobami młodszymi o przynajmniej pięć lat. Czyny pedofilskie to inny rodzaj działania, wynikający na przykład z doraźnych i przedłużających się trudności ze znalezieniem partnera seksualnego wśród osób dorosłych. Choć skutek – czyli skrzywdzenie dziecka – bywa taki sam, przyczyna jest inna. Wśród schwytanych sprawców tych chorych na pedofilię jest mniejszość.

W strukturach Kościoła mamy problem z tym drugim. Mamy, nie mieliśmy, bo choć czasy się zmieniły, a świadomość społeczna bardzo wzrosła w ciągu ostatnich lat, wciąż zdarzają się przypadki księży, którzy próbują seksu z osobami małoletnimi. I o ile sprawy sprzed kilkudziesięciu lat, choć straszne i karygodne, można jeszcze zrozumieć z tej racji, że zupełnie inne było podejście, a często problem w ogóle nie był uważany za problem we wszystkich środowiskach potencjalnie narażonych na działania krzywdzące, czyli tam, gdzie dorośli mają częste i bliższe kontakty z dziećmi (rodzina, szkoła, środowisko sportowe, artystyczne oraz przykościelne przestrzenie dla dzieci i młodzieży) – to w 2022 roku, na litość boską, kto nie wie jeszcze, że seksu nie można uprawiać z dziećmi, że jest to ogromna krzywda, przestępstwo i ciężka niemoralność?

A mimo to przypadki wśród duchownych wciąż się zdarzają. Szlag trafia, gdy się to widzi. Wysyłanie nagich zdjęć. Przekraczający granice intymności dotyk. Umawianie się z piętnastolatką, jakby się chciało zostać jej chłopakiem, choć trzydziestka już stuknęła chwilę temu… W przypływie rozpaczy zapytałam ostatnio znajomego księdza, dlaczego wciąż i wciąż tak się dzieje. Odpowiedział bardzo zwięźle: Samotność. Swoboda ruchów. Brak modlitwy.

I to jest wyzwanie dla biskupów, dla kurii, dla ojców duchowych, dla wszystkich odpowiadających za stan psychiczny i duchowy księży na swoim terenie. Skoro z publicznie dostępnych danych, gdy się je uważnie przejrzy, wynika, że zazwyczaj problem pojawia się po trzydziestce, a przed czterdziestką i zaczyna od źle przeżywanej samotności i szukania na nią prostych, żeby nie powiedzieć prostackich lekarstw, jak niewłaściwe i zbyt bliskie relacje albo ich brak zastępowany pornografią, dlaczego nie zaakceptować faktu, że tak jest, i nie wdrożyć działań pomagających opanować nadchodzące tornado, zanim rozkręci się na dobre i przejdzie przez okolicę, niszcząc wszystko po drodze? Może już pora skończyć z myśleniem, że każdy sobie jakoś z tym po swojemu poradzi i nie wtrącajmy się w to, jak, dopóki sprawa nie zacznie domagać się poważnej interwencji.

Przecież takie działanie uprzedzające, stawiające w centrum człowieka i jego rozwój, a nie tylko zły czyn i jego skutki, jest możliwe. I jest dobre. Trudne, tak, bo wymaga mówienia o seksualności, która jest sprawą intymną i osobistą, ale można postarać się o dobre warunki, o przyjazną atmosferę, mądre warsztaty, dostępnych i rozumiejących specjalistów (może, patrząc na wewnętrzne, relacyjne kłopoty środowisk kapłańskich, czas postawić tu na świeckich?)

Można zauważyć, że problem nie bierze się znikąd, ale musi się najpierw pojawić ta malutka szczelinka w porządnie zbudowanej ścianie, której nikt przecież nie widzi, która się zmieści między mszą a konfesjonałem, między brewiarzem a katechezą. Która aż kusi, żeby do niej zajrzeć. Która przyciąga, gdy się już zajrzało, i trudno sobie z nią samemu poradzić, i rośnie, rośnie, poszerza się i powiększa, aż nie pomaga gipsowanie jej co jakiś czas ani wieszanie na ścianie coraz większych świętych obrazów. Aż w końcu ktoś odkrywa potężne pęknięcie albo ściana sama zaczyna się walić, grzebiąc pod sobą wszystkich w pobliżu.

Rozwiązania są według mnie dwa: jedno duchowe, jedno materialne.

To duchowe to odgórny nakaz odprawiania codziennie w każdej diecezji jednej mszy świętej za wszystkie osoby konsekrowane na terenie diecezji, które zauważyły już tę małą szczelinkę i mierzą się z decyzją, co z nią zrobić oraz za te, które już od dawna co kilka tygodni gipsują pęknięcie i liczą na to, że nikt nie zauważy. 

To materialne – to przynajmniej jedne w roku warsztaty dla wszystkich księży z diecezji, niezależnie od stażu. Warsztaty w małych grupach, z ogarniania swojej samotności, seksualności, radzenia sobie z pęknięciami i nieuporządkowanymi relacjami. Obowiązkowe, wspierające, przyjazne. Pozwalające budować naturalne grupy wsparcia. Nie nastawione na tropienie potencjalnych winnych, ale na rozwój, wzmacnianie osobistej dojrzałości, na praktykę radzenia sobie z różnymi trudnościami.

Można powiedzieć – to tak idealistyczne, że niemożliwe. A ja powiem: możliwe. I desperacko konieczne. Musi się tylko znaleźć jeden odważny człowiek w fiolecie, który na pełną szerokość wprowadzi u siebie nowy trend, nie oglądając się na nic, nie słuchając złych komentarzy, „dobrych” rad ani własnych obaw. Wierzę, że się znajdzie.

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Justyna Kaczmarczyk

Zranieni w Kościele – wysłuchać, zrozumieć, pomóc

Lata traumy, emocjonalne zamknięcie, depresja – to tylko niektóre skutki, z którymi muszą mierzyć się osoby wykorzystane seksualnie. Co czuje osoba skrzywdzona przez księdza? Na jaką pomoc może...

Skomentuj artykuł

Dwa pomysły na profilaktykę wykorzystania seksualnego w Kościele
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.