Ferment, bulwers, wiedza boleśnie potrzebna. Taka była sobota na VII Kongresie Nowej Ewangelizacji
Październikowe, ostre słońce zagląda do tarnowskiego kościoła Matki Bożej Fatimskiej. Prześwieca przez witraże i koloruje na fioletowo białe alby księży, którzy nie zmieścili się w prezbiterium. Kościół jest pełen ludzi, po których widać, że wiedzą, po co tu są: małym znakiem tego będzie czas tuż przed komunią, kiedy niemal wszyscy klęczą jeszcze, zatopieni w modlitwie. Większość z nich ma dzieci. I mierzy się z jedną z największych zmian w historii.
Wcześniej, w kazaniu biskup Artur Ważny mówi o nadziei. Na dwóch ostatnich filarach kościoła, jak ilustracja do jego słów, wiszą dwie puste, przygotowane na wota gablotki. W wielu innych gablotkach są już cenne dowody na Bożą łaskę: na to, że On jest i działa. Kongres Nowej Ewangelizacji też jest na to dowodem.
Swoim dzieckiem zajmiesz się najlepiej, ale tylko do czasu
- Chcemy dać świadectwo życia, tego, co przechodzimy po nawróceniu naszego syna, modląc się o nawrócenie drugiego syna – mówi mi Beata Klima, która wraz z mężem Jarkiem będzie gościem w niedzielnej dyskusji rodziców. – Nauczyliśmy się w życiu tego, że dziecko nie jest naszą własnością, tylko darem Bożym. A ja wcześniej patrzyłam na moje dzieci jak na swoją własność, którą zajmę się najlepiej. Teraz wiem, że dziecko jest mi dane do pewnego momentu; potem wyrusza w swoją drogę, wybiera swoje wartości i ja muszę to uszanować, choć nie muszę się ze wszystkim zgadzać i akceptować.
I właśnie o tym najbardziej jest siódmy Kongres Nowej Ewangelizacji. Kto za nim stoi? Przede wszystkim bardzo poważne ciało – czyli Zespół Konferencji Episkopatu Polski do spraw Nowej Ewangelizacji. Powstał trzynaście lat temu, a w obecnym kształcie od dwóch lat kieruje nim biskup Artur Ważny. Wśród członków zespołu - świeccy i wyświęceni, ludzie mocno zorientowani na robienie dobrej roboty dla Jezusa. Na stawianie szczerych diagnoz i szukanie rozwiązań dobrych na teraz, a nie na przedwczoraj. Stąd temat: młodzi, którzy odchodzą. I diagnoza rodziny: co robić, by w domu znaleźli Boga, jeśli nie mają już przekonania do szukania Go w szerzej rozumianym Kościele. Przy organizacji kongresu działają też: Fundacja Porta Fidei, wspierająca działania zespołu, i tarnowskie Stowarzyszenie Akademickie Tratwa.
Takich rzeczy nie robi się samemu
Dlaczego Tarnów? Bp Artur Ważny, który „jest stąd” i przed nominacją do Sosnowca spędził tu większość kapłańskiego życia, mówi wprost: był pewien, że tutaj ma wspólnotę ludzi, których zna, na których może liczyć i którzy podołają zadaniom związanym z organizacją. Bo w Kościele nie działa się samemu.
Tegoroczny kongres jest inny niż poprzednie. Wcześniejsze kongresy zajmowały się „wielkopłaszczyznową” ewangelizacją: miastem, parafią, wsią, eventami ewangelizacyjnymi, ale nikt nie myślał do tej pory o ewangelizacji domu, o tej najmniejszej komóreczce - powie mi koordynator kongresu ks. Krzysztof Porosło. Dlatego ta edycja jest o „małej” przestrzeni: o rodzinie. I dlatego hasło kongresu brzmi: „Wracaj do domu”.
Czym jest dom? Jak mówi ks. Porosło – to jedno z tych słów, które jest ważne dla wszystkich pokoleń i dla większości kryją się pod nim relacje. I o nie właśnie chodzi: bo dorosłe dziecko, które z różnych powodów do Kościoła już nie zajrzy, przyjedzie do mamy na pomidorówkę. A to domowe spotkanie też może być - bez nachalności, dosłowności, przymusu - głoszeniem Ewangelii. Najlepiej bez słów.
Kongres o rodzicach, dzieciach i Kościele
Więc siódmy w historii Kongres Nowej Ewangelizacji jest o rodzicach i dzieciach. Dzieciach, które dorosły i odchodzą od wiary, które zostawiły albo za chwilę zostawią swoich rodziców w Kościele, w ich tradycji, w tym, w czym dorastały, a czego często nikt im nie tłumaczył i czego same nie rozumieją. Dzieciach, które są zupełnie nowym pokoleniem: generacją Z, z inną wrażliwością, innymi pytaniami, bardziej krytycznym podejściem do rzeczywistości i do autorytetów, z ciągłym byciem online i głębokimi potrzebami, także duchowymi, które Kościół w swojej zachowawczej nieporadności nie zawsze potrafi zaspokoić, bo skupia się bardziej na przestrzeganiu zasad niż na wprowadzaniu w relację z Bogiem. To jedna z diagnoz. Sobotnie wykłady przyniosą ich o wiele więcej.
Ale sobota zaczyna się od modlitwy. Jest uwielbienie: pełna profeska i jednocześnie duchowa głębia. Przyglądam się, jak uwielbieniowe pieśni minuta po minucie tworzą z nieznajomych wspólnotę. Mam nieodparte wrażenie, że to czas, w którym Stwórca szykuje sobie różne małe miejsca w sercach zebranych tu ludzi – a w te miejsca trafią później odpowiednie zdania kolejnych wykładów; dla każdego to, co jest dla niego na teraz, na jego własne okoliczności i kłopoty.
Bóg nie jest straszny ani surowy, On stawia ludzi na nogi
W porannej medytacji bp Ważny mówi o słowie z dnia: Ewangelii o dwunastoletnim Jezusie i o tym, czego powinni spodziewać się wszyscy rodzice, gdy ich dzieci zaczynają dorastać. Zaraz po nim o sprawach, które w relacji z Bogiem przeszkadzają, mówią dwaj księża profesorowie. Ks. Tadeusz Pabjan tłumaczy, że katolicy zwłaszcza przez media są traktowani podobnie do ludzi, którzy wierzą, że ziemia jest płaska - co bardzo nie pomaga w wierze i głoszeniu Jezusa. Wyjaśnia też, skąd się bierze i do czego złego prowadzi upieranie się przy przekonaniu, że wiara i nauka są sprzeczne.
Ks. Robert Woźniak w swoim wystąpieniu mówi o tym, co jako pierwsze psuje naszą relację z Bogiem i jak Jego zafałszowany obraz odpycha od wiary i Kościoła.
- Bóg jest humanistą, kimś, kto cię stawia na nogi, chce, żebyś w wolny sposób kształtował swoje życie, nie bez Niego, ale razem z Nim – podkreśla. - Bóg jest Duchem scalającym, a diabeł jest duchem rozwalającym. Bóg tworzy Kościół - ale my też go totalnie rozwalamy. Jeśli w domu Bożym ludzie nie potrafią się dogadać ze sobą, to jaki obraz Boga będziemy dawać innym? - mówi.
I dodaje: stąd się bierze frustracja i determinacja ludzi, którzy chcą się uwolnić od religii, od Kościoła: uważają, że są skazani na swój los i że to Bóg jest tym kimś, kto ich na ten los skazuje. Myślą tak dlatego, że mają zafałszowany obraz Boga. Nie potrafią już zobaczyć, jaki On naprawdę jest.
Po tym wykładzie słychać szczególnie długie oklaski. Choć ks. Woźniak jest profesorem i dogmatykiem, co zazwyczaj budzi w środowiskach nienaukowych zrozumiałe przerażenie, jego wykład nie jest tylko akademicki. To jednocześnie świadectwo osobistej wiary, które porusza i daje do myślenia o rozwiązaniach obecnej sytuacji w Kościele, ale także o sytuacji we własnym sercu.
Dygresje i marginesy, czyli najcenniejsze drobiazgi
Właśnie to bardzo podoba się uczestnikom kongresu w wykładach: że mówcy dzielą się nie tylko wiedzą i doświadczeniem, ale także małymi dowodami na realne działanie Boga w ich własnym życiu, poruszającymi opowieściami o relacji z Nim i jej pięknych skutkach. To często didaskalia, dygresje, uwagi z marginesów wykładu, ale gdy się patrzy na zgromadzonych na sali słuchaczy, ich twarze jasno o tym mówią: dane robią wrażenie i dają do myślenia, a osobiste świadectwo dotyka mocno intymnej części serca. Jest tu też w drugim planie niezadane na głos pytanie: czy wierzysz, że w twoim życiu też tak może być?
Podobna cisza i zamyślenie pojawi się za kilkadziesiąt minut, gdy przy mikrofonie stanie Agata Rujner, ewangelizująca w sieci doktor teologii moralnej znana z kanału „Prawie Morały”. Nie będzie mówić łatwych rzeczy, a jej spostrzeżenia będą dla niektórych jak szpilka wbita we wrażliwą część sumienia.
- Mamy hipokryzję osób wierzących, obłudę ochrzczonych, skandale w Kościele, zgorszenie, milczenie, gdy moralnym obowiązkiem była ochrona skrzywdzonych i najmniejszych; mieszanie się w politykę, uleganie pokusie władzy, brak przejrzystości związanej z pieniędzmi. Dorzućmy pychę, wywyższanie się, ocenianie. A na końcu uznajemy: coś jest nie tak z młodymi, bo odchodzą z Kościoła – powie wprost.
A gdy na końcu wystąpienia przedstawi osiem „nowych” błogosławieństw (wśród nich: błogosławieni, którzy nie straszą Bogiem; błogosławieni, którzy walczą o wiarygodność i nie stali się obojętni; błogosławieni, którzy w obliczu tajemnicy cierpienia potrafią raczej milczeć niż moralizować) - zapadnie długa cisza.
- Młodzi to nie jest przyszłość Kościoła, tylko teraźniejszość Kościoła, z którą się zderzamy - mówi mi po wykładzie Agaty Rujner ks. Jarek Gawęda, archidiecezjalny wiceduszpasterz młodzieży w archidiecezji krakowskiej. - To rzeczywistość bardzo trudna do zrozumienia, bo występuje klasyczny konflikt pokoleń: oni nie rozumieją nas, my nie rozumiemy ich, jesteśmy na dwóch różnych planetach. Warto o tym rozmawiać, szukać dróg do porozumienia, uczyć się do nich wyjść tak, by potrafili zrozumieć relację z Bogiem i otworzyć się na Jego miłość.
Zaczyn i pączkowanie
Rozglądam się po sali, w której jest kilkaset osób. Jadąc do Tarnowa spodziewałam się, że będzie więcej. Wkrótce ktoś poda oficjalne dane: trzystu pięćdziesięciu uczestników. Na całą Polskę? Jak to? Niektórzy nieobecni mówią o prozie życia: bilety były drogie. A z rozmów w kuluarach wychodzi mi w tej kwestii jeden, inny sens. Zaczyn. Pączkowanie. Ziarno. Sól. Obrazy tego, co małe, ale ma wielką moc. Co niepozorne, ale kluczowe. I co się rozrasta, rozwija, znacząco zmienia smak spraw, w które wchodzi. Nie pytam o to, a jednak właśnie to słyszę, mówią mi to bardzo różni ludzie, którzy poza tym zwrócili uwagę na całkiem inne tematy sprawy. Ta spójność jest ładna, tak ładna, że po kolejnej rozmowie zaczynam już mocno podejrzewać, kto jest tego Autorem.
Ważna jest jeszcze jedna rzecz: ludzie, którzy tu są, bo chcieli tu być. Nie widać przymuszonych i niechętnych, którzy skrollują telefon w oczekiwaniu na przerwę. Niektórzy planowali ten wyjazd już dawno, inni zdecydowali się w ostatniej chwili. Jednym treści są rozpaczliwie potrzebne na teraz, inni szykują się na potem albo chcą znaleźć odpowiedzi dla przyjaciół. Większość słucha, robi zdjęcia kolejnych slajdów, notuje, a w przerwach trwają rozmowy. Są tu po odpowiedzi, po inspirację, po to, żeby się podzielić doświadczeniem. Treści jest dużo, bardzo dużo. Teraz jest o czym myśleć przez kolejne tygodnie – słyszę.
- Przyjechałam, bo bardzo spodobał mi się temat. Chciałam posłuchać czegoś o drodze ewangelizacji młodzieży w dzisiejszych czasach. Moje dzieci są jeszcze małe, ale temat przyda mi się na przyszłość. Bardzo podoba mi się różnorodność tematów i osób, które się wypowiadają - i obecność biskupa, która jest dla mnie bardzo ważna i potrzebna, bo czuję się duszpastersko zaopiekowana. Myślę, że z wszystkich tych treści będzie można jeszcze więcej wyciągnąć, ale na razie wszystko musi się poukładać w głowie - mówi mi w sobotni wieczór Magda Gniewkowska z Wrocławia, mama i twórczyni instagramowego konta @mamy.nadzieję.
Kim mogą się stać nasze dzieci? Sala robi notatki i się bulwersuje
O tym, jacy są teraz młodzi i czym różni się obecne pokolenie młodych dorosłych od pokolenia ich rodziców, mówi psycholog Tomasz Waleczko. Z czym mierzą się nasze dzieciaki? Co je przyciąga, a co odrzuca? Kiedy tracimy w ich oczach, czym możemy zyskać? I ważniejsze: czym je odzyskać? Przynajmniej połowa sali intensywnie robi notatki. A potem – przerwa, chwila oddechu. Ale najpierw kluczowe spotkanie dnia: Eucharystia. Prosta, na której nikt nie mówi językiem kościelnym, słychać za to język Kościoła.
Za to po Eucharystii i obiadowej przerwie na kongresie zrobi się gorąco. Konferencję wygłaszają Monika i Marcin Gajdowie. Mówią o tym, jak towarzyszyć swojemu dziecku w sytuacjach nieregularnych moralnie: gdy wchodzi w związek niesakramentalny, homoseksualny, gdy planuje albo zmienia płeć. Lub gdy „po prostu” odchodzi z Kościoła.
- Kiedy moje dziecko odchodzi z Kościoła, może mam większy problem z moim ego niż z samym dzieckiem – mówi Marcin Gajda. - Gdy u źródeł mojej postawy będzie ego, subtelnie zawsze będzie chodziło o moje własne zadowolenie. Nie o dobro dziecka, tylko o mój spokój. Jak sobie poradzisz z samym sobą, będziesz mógł we właściwy sposób towarzyszyć drugiemu człowiekowi, bez manipulacji, w miłości, bez narzucania swojej opinii – tłumaczy.
Bardzo wiele emocji wzbudza temat podchodzenia wierzących rodziców do homoseksualnych związków dzieci; w trakcie wystąpienia między słuchaczami i prelegentami wywiązuje się ostra wymiana zdań. Bo czy pełna akceptacja nie wiąże się z przyzwoleniem na grzech? – To był mocny bulwers – podsumowuje jeden z uczestników. Oboje zwracamy uwagę na to, że dość spokojna i wyciszona dotąd w przerwach sala w jednej chwili zaczęła przypominać brzęczący ul. Nic dziwnego: temat nowy, gorący, ważny, kontrowersyjny. I trudny, bardzo trudny.
Atmosferę łagodzi o. Mieczysław Łusiak SJ, z wspaniale jezuickim poczuciem humoru zdradzający tajniki idei Porozumienia bez Przemocy. Podkreśla, że ludzie nie odchodzą z Kościoła, bo zamierzają świadomie odrzucić Boga. Odchodzą, bo jakaś ich ważna potrzeba nie jest tu zaspokajana. To ważne spojrzenie: taką potrzebą może być bezpieczeństwo, ale może też być współdziałanie, którego nie ma, bo parafialni księża są na nie zamknięci. Albo potrzeba uznania, której nie jest w stanie zaspokoić wspólnota, w której do niczego się nie przydajesz i twoje talenty się nie liczą.
- To tutaj jest świetne, że poznajesz ludzi. Oglądaliśmy wczoraj z mężem prelegentów i mówiliśmy: no nie znam człowieka, kto to jest? Dziś posłuchaliśmy i myślę: jacy to fajni ludzie, jakie mądre rzeczy mówią, jak mają poukładane w głowie, mówią tak prosto i można z tego korzystać. I choć nie ma nic, co by mnie zaskoczyło, to bardzo mi się podoba uporządkowanie treści, taka spójna opowieść, która zostaje mi w głowie. I to, że z mównicy pada dużo pytań, które zabieram ze sobą – mówi Agata Rusek, nasza deonowa felietonistka, która do Tarnowa przyjechała z mężem.
Rodzicielstwo i wiara: róża z kolcami, ale jednak róża
O swoich wrażeniach i doświadczeniach opowiadają mi wieczorem Beata i Jarek Klimowie oraz Małgosia i Piotr Sroczyńscy. Na kongresie są, bo zostali zaproszeni do niedzielnego panelu dyskusyjnego.
- Nawet nie wiedziałam, że tu będę. To jest dla nas ważny moment, bo możemy dać świadectwo życia, drogi, którą już przeszliśmy i przechodzimy, będąc we wspólnocie Cenacolo – mówi mi Beata. Jak dodaje Jarek, jej mąż, ważne jest, by nauczyć się innego spojrzenia na swoje dorosłe dzieci, które wybierają własną drogę do wiary i nauczyć się, jak im mądrze towarzyszyć. - Można to robić inaczej niż tak tradycyjnie. A wcześniej jako rodzice myśleliśmy tak tradycyjnie, że to, co my robimy dobrze jako katolicy, muszą też robić nasze dzieci. Tutaj odkryłem, że nasza droga wcale nie musi być dobrą drogą dla naszych dzieci – mówi Jarek.
Piotr i Małgosia myślą podobnie. - Nie planowaliśmy, że tu będziemy, Pan Bóg to zaplanował. Chciał, żebyśmy się podzielili tym, jak sobie radzimy z tym krzyżem, z takimi dziećmi, jakie mamy, opowiedzieli, jak widzimy w trudnościach Jego łaskę. Dzisiaj zdecydowana większość rodziców zmaga się z odejściem od Kościoła swoich dzieci i naprawdę nie potrafią sobie z tym poradzić – mówi Piotr i dodaje: - Dla nas te konferencje i modlitwa też są łaską: ja tak trochę ukrywam, że łza po policzku cieknie i odkrywam, że Pan Bóg w tym wszystkim jest.
- Pan Bóg nas przez te konferencje utwierdza w przekonaniu, że wiele dobrych decyzji podejmujemy i to jest za sprawą Ducha Świętego, bo sami wielu rzeczy byśmy nie wymyślili – mówi Małgosia. - Pan Bóg pokazuje, że dzieci nie są naszą własnością. Dostaliśmy je na jakiś czas i robiliśmy wszystko, co mogliśmy, by je najlepiej wychować, a potem byliśmy świadkami odchodzenia naszych dzieci od wiary. Ale wiem, że Pan Bóg w tym wszystkim jest, dopuszcza to i że to wszystko się dobrze skończy, bo On nie da nam zginąć, zadba o nas.
Obecność, radość i wiatr
Jedną rzecz widzę od samego rana: to nie jest zwykła konferencja, to jest katolicka konferencja. Uwaga: to nie znaczy, że jest nudno, pluszowo i pompatycznie ubogacająco. Jest wręcz przeciwnie. Treści poruszają nie tylko umysły, ale serca, zmysł wiary, to miejsce, w którym w człowieku jest przestrzeń dla działania Boga. Patrzę na uczestników i czuję, że zaczyna tam wiać. Zapowiedź tego wiatru widać najbardziej w spojrzeniach i tym specyficznym rodzaju zasłuchania: część namiętnie robi zdjęcia wszystkich kolejnych slajdów prezentacji, żeby niczego nie zgubić, nie zapomnieć, inni pospiesznie notują, jeszcze inni po prostu siedzą i chłoną treści.
Na kongresie są też biskupi, którzy tworzą KEP-owski zespół: bp Adam Wodarczyk, bp Robert Chrząszcz, a przede wszystkim szef - biskup Artur Ważny. Dobrze się go słucha, a jeszcze lepiej się na niego patrzy. Czemu? Bo potrafi być w środku, ale nie w centrum. Słucha. Towarzyszy. Jest obecny. Ma dystans do siebie, a dla innych – ten dobry rodzaj bliskości. Gdy bierze mikrofon, od razu czuć, że sala go lubi i czeka na to, co powie. Najbardziej jednak ujmuje mnie scena z późnego wieczora, gdy po modlitwie o uzdrowienie wszyscy, zmęczeni dniem, wychodzą, a on jeszcze z kimś siedzi i uważnie słucha, w tym wyjątkowym trybie, który mi się kojarzy z pewnym znanym papieżem: rozmawiasz tak, jakby na świecie była tylko ta jedna osoba.
Nie wrzucać ludzi na głęboką wodę i troszczyć się o trzy osoby
Na kongres przyjechali też księża. Najbardziej na piątek, bo gościem dnia był ks. James Mallon, kanadyjski proboszcz, założyciel m.in. duszpasterskiego projektu „Boża Renowacja” i autor bestsellerowej książki o odnowie parafii. Wygłosił najpierw konferencję do księży, potem – do świeckich.
- Bardzo mi się podoba wizja, którą przedstawił James Mallon, bo ona mówi o zmienianiu mentalności w parafiach – naszej, księży, i ludzi świeckich – na bardziej otwartą, bardziej gościnną, bardziej wychodzącą do tych, których dzisiaj nie ma w Kościele. To jest bardzo ważne, żebyśmy mieli taką mentalność, myśleli o tych, których nie ma i jak stworzyć im warunki, w których będą mogli się odnaleźć. - mówi mi ks. Tomasz Kozłowski, szef Białostockiej Szkoły Nowej Ewangelizacji, który na kongres zabrał pięciu kolegów. – Było też świetne porównanie, że jak uczymy się pływać, to nie na trzymetrowym basenie, tylko w brodziku, gdzie woda sięga do klatki piersiowej. Pytanie, czy w parafiach mamy takie przestrzenie, gdzie ludzie mogliby się czuć jak w brodziku, pouczyć wiary - a nie od razu są wrzuceni na trzy metry.
- Mallon uczył nas tego, że będąc liderem, mamy troszczyć się o trzy osoby, a każda z tych trzech osób ma zatroszczyć się o kolejne trzy osoby. On w ten sposób w swojej parafii stworzył grupę dziewięciuset osób – opowiada mi ks. Krzysztof Porosło. - Myślę, że ten model pączkowania, czyli budowanie przestrzeni ewangelizacyjnej we własnym domu to jest coś, co może być takim pozytywnym fermentem i we wspólnotach, i w parafiach, gdzie ci konkretni rodzice będą się o to modlić, uczyć rozumieć swoje dzieci, komunikować z nimi. Ja jako ksiądz już nie mam możliwości spotkać się z młodymi ludźmi, którzy odeszli od Kościoła, bo oni nie przyjdą na moje zaproszenie. Ale do mamy na pomidorówkę w niedzielę jeszcze wpadną - uśmiecha się.
O tym, że wiedza i doświadczenie, którymi dzieli się Mallon, są bardzo potrzebne, świadczy też taki drobiazg: w trakcie kongresu dzwoni do mnie zaprzyjaźniony proboszcz, który w Tarnowie nie mógł być.
– Są książki Mallona? – pyta.
– Są – mówię.
- Marta, kup mi wszystkie!
Szalone myśli i więcej pytań niż odpowiedzi, czyli jest świetnie
Wykładową sobotę kończy fenomenalna profesor Monika Przybysz, której godzinny wykład jest czymś pomiędzy rzetelnym przedstawieniem twardych danych, stand-upem co chwila przerywanym wybuchami śmiechu i brawami oraz dzieleniem się własnym doświadczeniem życia.
- Słucham tych różnych wypowiedzi w tej ich wielkiej różnorodności z wielką wdzięcznością, ale też takim pytaniem, co mamy robić. Dobry przykład jest z jogą: dlaczego ludzie za nią płacą, a do Pana Jezusa nie chcą przyjść, chociaż jest za darmo? Może należałoby biletować wstępy do Kościoła? Może to głupie i abstrakcyjne, ale dla mnie te wykłady i rozmowy pomiędzy nimi sprawiają, że to jest bardzo twórczy czas. Pojawiają się szalone myśli, ale może one teraz mnie, mojej rodzinie, wspólnocie są potrzebne, kto wie – śmieje się Agata Rusek.
Fajnie się patrzy na to, jak mimo długiego dnia i późnej pory sala żywo reaguje na stand-upowe historie Moniki Przybysz. Te kilka setek zasłuchanych i ludzi ma w sobie jedną niezwykłą i zarazem najzwyklejszą rzecz: radość. A przecież nie przyjechali tu ludzie bez problemów. Zdumiewający jest czasem kontrast między ich życiowymi historiami a spokojem ducha. Jest życzliwość. Jest uśmiech. Poczucie, ze będąc tu, jesteś zaakceptowany, przyjęta. To tak proste, a jednak dość niezwykłe w świecie, w którym na poważnych konferencjach i wykładach między słuchaczami na ogół nie ma chemii: są jednostkami zgromadzonymi na pół godziny, godzinę, dzień w jednej sali. Czasem ktoś się do kogoś uśmiechnie, zamieni uprzejmych kilka zdań. Na ogół to tyle.
Tu jest wspólnota. Stare słowo, ale trudno nazwać to inaczej.
Może jest tak dlatego, że dzień zaczyna się od wspólnej modlitwy i kończy się uwielbieniem, a wspólna modlitwa otwiera na siebie i realnie sprawia jedność. A może dlatego, że jesteśmy Kościołem, w którym jest nas o wiele więcej niż dwóch lub trzech i dlatego mamy pewność obecności Jezusa. A Jego obecność łączy w cichy i skuteczny sposób, budując więzi między ludźmi, którzy do tej pory nie wiedzieli o swoim istnieniu, a którzy za sprawą swoich wartości i miłości są sobie po prostu - bliscy.
I to też jest kongres.
A może nawet w tym jest najbardziej.
Skomentuj artykuł