Gdy patrzę na wojnę wokół Jana Pawła II, dwie rzeczy budzą moją gorycz i złość

Gdy patrzę na wojnę wokół Jana Pawła II, dwie rzeczy budzą moją gorycz i złość

Nie jestem typową przedstawicielką pokolenia JP2 i przez większość życia podchodziłam do bicia w bębenek jego wielkości ze sporym dystansem. I miałam nic na ten temat nie pisać, bo tyle już głosów się odezwało, że przecież wystarczy. Ale, czytając myśli i emocje innych, nie widzę nikogo, kto mówiłby moim głosem. I nie mogę już znieść jatki, świadomie i celowo rozkręcającej społeczne emocje. A więc, drodzy czytelnicy, wytrzymajcie. Będzie o Janie Pawle II, ale trochę inaczej.  

Jestem z pokolenia kontestującego. Nie, nie Wojtyłę, ale kremówkowo-pomnikowy kult, który się wokół niego po śmierci natychmiast wytworzył. Gdy byłam nastolatką, papież żył: stałam w Gliwicach z zadartą głową, w napięciu oczekując, czy helikopter wyląduje, nie mając do końca świadomości, kto jest w tym białym śmigłowcu. Mówił na Lednicy o wypływaniu na głębię i w tym, co mówił, była moc: czuliśmy to w ogromnym tłumie i zdumiewająca była niemożliwa do pomyślenia cisza, która jednak zapadła przy odtwarzanych z głośnika jego słowach. Ze studiów pamiętam pogrzebową podróż do Rzymu, zatrzaśnięty Ewangeliarz na placu świętego Piotra i uczucie, że niewidzialne staje się na moment bardzo widoczne.

DEON.PL POLECA

A jednocześnie pamiętam wszystkie trąby obwieszczające wielkość Jana Pawła II. Trąby buczące nieznośnie i bez wyczucia i trębaczy, którzy, gdy w ich ocenie nie wystarczał dźwięk, walili słuchaczy instrumentami po głowie, żeby lepiej dotarło, że Jan Paweł II wielkim Polakiem był. Pamiętam wykład z życia i myśli Jana Pawła II, nudne, sztywne, pompatyczne treści, pamiętam napuszone przemówienia i kazania, w których cytat z Jana Pawła musiał pojawić się na początku każdego akapitu. Pamiętam świetnie lekturę „Osoby i czynu”, trudnej i wymagającej książki, i różne skrajnie nieudane próby przełożenia tej myśli na poziom popkulturowy. Oraz fochy, które następowały, gdy ktoś śmiał powiedzieć, że to jest średnio zachęcająca lektura.

Pamiętam, jak mnie przez kilka lat nieustannie tłuczono wielkim Polakiem po głowie, tysiąc razy powtarzając, że był genialny i święty i wielki, cytując go w porę i nie w porę, wsadzając wyrwane z kontekstu zdania wszędzie tam, gdzie pojawiał się cień nadziei, że będą pasować, pamiętam intelektualną modę wysoką na cytowanie Jana Pawła II i komercyjną modę na kremówki, brzydkie pomniki i portrety złych braci bliźniaków Karola Wojtyły. Na wszelkie sposoby zniechęcano mnie do samodzielnego poznawania jego myśli, wyjaśniając, co i kiedy chciał powiedzieć i dlaczego to było wielkie. Jednocześnie pamiętam własny zachwyt jedną z encyklik, czytaną w pociągu przed egzaminem, z powodów powyższych odłożoną oczywiście na ostatnią chwilę, i odkrycie, że to, o czym ten myśliciel pisał dwadzieścia lat temu, realizuje się jak proroctwo na moich oczach; nie mogłam uwierzyć, że treść jest taka stara, jak wtedy ja, a jednocześnie o wiele głębsza i aktualniejsza, niż bieżące, medialne analizy świata.

Gdybym miała podsumować swój stosunek do Jana Pawła II, jest on mocno dualistyczny: mianowicie mam alergię na jego mit i kult, na cytowanie go wszędzie, nurzanie w kremówkowej masie i pstrzenie jego pomnikami przestrzeni publicznej, zdecydowanie nie przepadam też za jego młodzieńczą, patetyczną poezją, a także za dramatami, natomiast głębia i ostrość spojrzenia, którą czuję, czytając jego najważniejsze papieskie dokumenty, jego pełna Bożej bliskości wiara oraz zdumiewająca zdolność do znajdowania w ciągu doby takiej ilości czasu na modlitwę, że wydaje się to niemożliwe, są mocno inspirujące. Choć nie mogę nie przyznać, że do inspirowania się muszę się za każdym razem przemóc, bo trzeba najpierw przedrzeć się przez kremówkowe bagno.

Mierził mnie też długo fakt, że cytaty z Jana Pawła często bywały usprawiedliwieniem dla miałkich, płytkich, tendencyjnych treści produkowanych przez ludzi ważnych w Kościele, mających jednak (w sposób niezawiniony) zupełnie inny zestaw umiejętności niż bycie intelektualistą o precyzyjnym i gorącym spojrzeniu na Kościół i świat.

Jak widać, nie jestem już dzieckiem przełomu i transformacji i choć rozumiem dobrze rolę papieża w wojnie przeciw komunizmowi, nie byłam jej świadkiem i nie mam tego jednoczącego doświadczenia frontu, które teraz zbiera starych wiarusów na białych marszach i rocznicach upadku (choć jestem wdzięczna, że są i że mają własny sposób na pamiętanie). Trochę mi też przeszkadza przesuwanie środka ciężkości w papieskim byciu i nauczaniu z punktu „głowa Kościoła z bagażem ważnych historycznych doświadczeń” w punkt „antykomunistyczny bohater, a przy okazji tak się złożyło, że papież”, ale jestem w stanie to wybaczyć, dopóki Jana Pawła się nie wykorzystuje do własnych wojen i wojenek.

A właśnie taki spektakl rozgrywa się na naszych oczach. Świadomie i celowo używam słowa „spektakl”, choć może lepszym słowem byłby „koncert”. To taki koncert, w którym partie solowe, instrumentalne i chóralne są już napisane, rolą publiczności jest nucenie pod nosem refrenu „Wojtyła wiedział, wiedział, wiedział”,  a Kościół w tym całym zamieszaniu stoi pod sceną i cicho improwizuje własne refreny. I mam pewien żal do Kościoła hierarchicznego, który z papieskiej myśli o Kościele i świecie zrobił wygodny kremówkowy refren do każdego nauczania na każdy temat, a teraz płacze, że dla młodych JP2 nie jest już autorytetem. No nie jest, bo walenie trąbą po głowie nie skłoni nikogo do wyboru papieża za życiowego przewodnika.

Natomiast są dwie inne rzeczy, które budzą moją o wiele większą gorycz i złość.
Pierwsza – to pozwolenie na słynne już i frazesowe upolitycznienie Jana Pawła II. Druga – to chyba pierwszy w naszej najnowszej historii taki atak na Kościół w Polsce, i choć sformułowanie „atak na Kościół” kojarzy mi się źle, to muszę go użyć, bo innego na opisanie tej rzeczywistości nie ma. Ale muszę też wyjaśnić, co przez ten atak rozumiem. Otóż nie mam na myśli agresji wymierzonej w Kościół hierarchiczny. Ten atak na Kościół, do którego obecnie służy osoba świętego tegoż Kościoła, Karola Wojtyły,  to jest atak na wartości (i znowu określenie, którego nie lubię, ale innego nie ma). Na te wartości, które są związane z przynoszącą dobro, pokój, wzrost, uporządkowanie, miłość wizją świata – w skrócie zwaną chrześcijaństwem.

Od kilku lat regularnie obserwujemy, jak do ważnych dla ludzi wierzących tematów dobierają się środowiska, którym z katolikami i ich wartościami, bardzo łagodnie mówiąc, jest nie po drodze. Trudno tu nie przywołać idei Aleksandra Dugina, rosyjskiego(w dużym skrócie) ideologa z rocznika 62, który uważa, że odzyskanie Polski przez Rosję jest możliwe tylko wtedy, gdy się rozłoży katolicyzm od środka i uczyni go antypapieskim i nacjonalistycznym.

Czy faktycznie się to dzieje, to nie jest temat na ten tekst, ale ważny jest kontekst. I tu, jak rzadko, jasno to widać w osi sporu wobec Wojtyły: ruch antypapieski, zrzucający Jana Pawła II z pozycji autorytetu i świętego, „bo wiedział”, i ruch nacjonalistyczny, broniący nie człowieka wiary, ale pomnika zwycięstwa nad komunizmem (wątpliwego czy nie, to inny temat). Oba prowadzą w to samo miejsce, którego ze względu na dobre wychowanie nie nazwę po imieniu. 

I takie może być właśnie odczucie, gdy się patrzy na medialną chryję wokół hasła „Wojtyła krył pedofili”, na episkopat w niestety bardzo pompatycznych na ogół słowach próbujący udowodnić, że Jan Paweł II nie był wielbłądem, na środowisko lewicowo-antykatolickie, które tratując wszystkie przyjęte metody prowadzenia publicznych sporów na tematy ważne, dolewa benzyny do emocji społeczeństwa. Głośno krzycząc, ze chodzi o prawdę i o „ofiary”, choć poziom wybiórczości tematów i sposób preparowania faktów jasno dowodzi, że ani o prawdę, ani o osoby skrzywdzone wykorzystaniem. Gdyby o to chodziło, TVN nie odpuściłby sprawy pewnego znanego jazzowego muzyka, który ma na sumieniu kilkadziesiąt wykorzystanych kobiet, ani spraw kolejnych związanych z opozycją osób o jasno udowodnionych pedofilskich skłonnościach. I nie byłoby naciągania faktów do wygodnie dyskredytujących Jana Pawła II teorii.

Bo tu nie chodzi tylko o Wojtyłę ani o pedofilię. Gdyby społeczne oburzenie budziło obecnie branie prysznica, idę o zakład, że mielibyśmy akta SB opisujące wyjątkową przyjemność, jaką Jan Paweł II czerpał z porannych ablucji… Tu chodzi o zwykłą, czystą, zimną i wykalkulowaną nienawiść do przeszkody w zmianie świata na lewicowy, jaką są chrześcijańskie wartości. O zburzenie, rozsypanie, uniewiarygodnienie, oderwanie, zawstydzenie, zhejtowanie wszystkich, którzy jeszcze nie podzielają lewicowych poglądów na świat. Rozmiar działań i ich bezczelność powoli zaczynają budzić zgrozę, choć przecież w ostatnich latach były tysiąc razy przećwiczone w miniaturze. Gotujemy się powoli, jak anegdotyczna żaba.

Nie mam w sobie zgody na to, by Jan Paweł II był używany jako koń zaprzężony do nacjonalistycznego wozu i by, za przeproszeniem, wycierać sobie na wiecach politycznych gębę interpretacją jego niektórych słów (co – podkreślam - nie jest tożsame z kierowaniem się jego myślą w kształtowaniu Polski). Jeszcze bardziej nie mam w sobie zgody na to, by półprawdami i całymi kłamstwami obklejać Wojtyłę jak słup ogłoszeniowy, aż nie zostanie ani jeden wolny od kłamstwa kawałek i nikt się nie odważy postrzegać go jako autorytetu w dziedzinie wartości, etyki, wiary, moralności.

I może tu należy widzieć szansę w okołowojtyłowym kryzysie: gaz został mocno podkręcony, czujemy, że wrze, nikt nas powolutku i mimochodem nie ugotuje. Mamy moment, by działać, by zadbać o nasz Kościół, używając do tego mądrości i świętości Jana Pawła II i wszystkich innych mądrych i świętych ludzi Kościoła, a przede wszystkim – bożej łaski i pokory. Która raz będzie się wyrażać w audycie własnego życia i zmianach, które trzeba w nim wprowadzić, a kiedy indziej – w jasnym i zdecydowanym ściganiu wszystkich kłamstw, produkowanych z premedytacją i tylko po to, by zniweczyć wojtyłową wizję świata, relacji, wiary, społeczeństwa. 

Dobro zwycięży.
Miejmy w tym zwycięstwie świadomy udział. 

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Marta Łysek

Zło jest bliżej niż ci się wydaje…

Sokółka, mała urokliwa miejscowość na Podlasiu. Spokojne życie mieszkańców przerywa zagadkowe zaginięcie proboszcza. Strach i napięcie potęguje wiadomość, że w okolicy doszło do brutalnej zbrodni.

Grzegorz Sobal, kiedyś...

Skomentuj artykuł

Gdy patrzę na wojnę wokół Jana Pawła II, dwie rzeczy budzą moją gorycz i złość
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.