Jak jest naprawdę w żeńskich zakonach?

Jak jest naprawdę w żeńskich zakonach?
Zdjęcie ilustracyjne. Fot. Pascal Deloche / Godong / Depositphotos.com

Przeczytałam niedawno „Siostry” Moniki Białkowskiej. To dobra książka, proste słowa i poruszające historie. I jasny przekaz: są rzeczy, które w zakonach powinny się zmienić. Może dlatego te opowieści o powołaniu i rozczarowaniu zakonem budzą tyle emocji, przede wszystkim złości: bo w dość spokojny i wyważony sposób wskazują, co należałoby przemyśleć. A naprawdę trudno jest przyznać, że zachowując tradycje, w których mądrość i słuszność mocno się wierzy, można nie mieć racji.

O jakie zmiany chodzi? Czy we wszystkich zgromadzeniach o takie same? To dobre pytanie. Na pewno nie można tematu uogólniać, ale zdecydowanie należy przestać o nim milczeć. Bohaterkom książki Białkowskiej zarzuca się, że ich historie są jednostkowe, że nie można przez taki wycinek patrzeć na całość, że to zaburza obraz polskich zgromadzeń żeńskich. Zastanawiam się, czy słusznie.

A więc: kilkanaście kobiet decyduje się opowiedzieć swoje trudne doświadczenia z zakonu. To nie zemsta, nie chęć odegrania się na Kościele, bo te kobiety w Kościele odnalazły swoje inne miejsce i mają się niemal albo całkiem dobrze. Kontra do tych opowieści jest na ogół podobna: skoro tak im było źle, to nie pasowały, może nie miały powołania, były za słabe, no i jest ich mało, więc nie trzeba się tym, co mówią, przejmować, bo nie są większością. I przyznam, że z takim podejściem mam problem.

Wątków poruszonych w książce jest wiele, ale chcę powiedzieć tylko o dwóch: mocno mi bliskiej kwestii rozwoju talentów oraz o kościelnej cancel culture.  

Chyba najbardziej w opowieściach byłych sióstr porusza mnie to, co zawsze mi się w Kościele wydawało jakimś grubym nieporozumieniem: wybieranie dla człowieka takiej ścieżki rozwoju, która jest dla niego katorgą, bo nie ma do tego żadnych zdolności. Czyli: mamy siostrę, księdza, zakonnika, który potrafi świetnie gotować i to lubi, więc w ramach umartwienia każemy mu zajmować się rachunkami, których nie umie ogarnąć i nigdy nie zrobi tego tak dobrze, jak obiadu czy ciasta. I nie jest to spowodowane jakąś wyższą koniecznością, na przykład taką, że zakon bez ogarnięcia rachunków nie da dłużej rady i ktoś musi się tego nauczyć, bo jest to w danym momencie niezbędne. To tylko źle motywowana („Bóg chce, żebyśmy dla Niego cierpieli”) pobożnościowa kalkulacja.  

Wykluczenie talentu, zakopywanie go za osobę, która go posiada, w imię nie rozumiem nawet czego, bo na pewno nie w imię Ewangelii, obciąża czyjeś sumienie. I nie będzie przesadą powiedzieć, że jeśli biskup wysyła do szkoły w roli katechety księdza, który szkoły nie lubi i uczyć nie potrafi, zabierając mu czas na kręgi biblijne, które kocha i prowadzi tak, że ludzie się nawracają, i to nie dlatego, że nie ma w parafii innych katechetów i nie ma kto do tej szkoły iść, ale dlatego, żeby się ten ksiądz nauczył „pokory” – to biskup za tę decyzję odpowie w swoim sumieniu. I tak samo: jeśli przełożona w zakonie ma kobietę, która przed wstąpieniem była nauczycielką przedszkola, kochała tę pracę i była w niej świetna, to jaki sens ma wysyłanie jej do kuchni i zakrystii, żeby nabrała „pokory” i „oddała swoje cierpienie” jako „dar dla Boga”, kiedy jednocześnie do przedszkola wysyła się kogoś, kto się w nim nie odnajduje, bo ma talent do ogrodnictwa i nie potrafi pracować w hałasie? 

Piszę mocno, bo jestem o tym przekonana. Bo mam dość słuchania haseł typu „w seminarium nie jest ważny dobrostan kleryków” i „siostry nie są tu po to, żeby swoimi talentami błyszczeć". Mam dość patrzenia, jak zdolni ludzie z powołaniem opadają z sił, zamykają się w sobie, tracą radość życia i stają się ponurymi katolickimi dorszami z obrazowej metafory papieża Franciszka. Ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy i nieustannie tą samą odpowiedzią: „mam się super, wszystko dobrze”. Jasne, że przyczyn kryzysu i wypalenia może być wiele; ale jeśli da się wyeliminować chociaż jedną, dlaczego nie spróbować? 

Równie poruszające jest dla mnie to, że historie byłych sióstr pokazują jeszcze jedną rzecz: gdy uznały, że jednak nie są w stanie dłużej być w zgromadzeniu, w większości spotkał je bardzo charakterystyczny (niestety!) dla katolickich środowisk ostracyzm. Boli historia o tym, że kobieta, która spędziła kilka lat mieszkając od jednym dachem z innymi kobietami, nie może się nawet z nimi pożegnać, że opuszcza dom nocą, tylnym wyjściem.

Może takie upokorzenie na koniec to jednostkowe decyzje niedojrzałych przełożonych, może ogólna tendencja – tego nie wiem i to chciałabym wiedzieć. Ale patrząc na inne odejścia ze stanu duchownego, podejrzewam, że tak może być niestety na sporą skalę. Banicja do stanu świeckiego, chyba wciąż jeszcze uważanego za gorszy (jako świecką kobietę to mnie boli podwójnie), jawnie okazywana uraza, że ktoś występuje, tworzenie w odchodzących siostrach poczucia winy, że "zdradziły Jezusa". I podobnie jak przy odejściu z kapłaństwa – siostra nagle znika. Kasuje profile w mediach społecznościowych, zmienia numer telefonu, przeprowadza się. Nie mówi się o niej. Z historii opowiedzianych w „Siostrach” wyłania się taka właśnie rzeczywistość. Chciałabym wiedzieć, czy tak jest naprawdę, jak często tak się zdarza.

Chciałabym też wiedzieć inną rzecz: jaki jest realny procent sióstr, które przeżywają w swoim powołaniu takie sytuacje, jak bohaterki „Sióstr”, ale z różnych przyczyn, także ekonomicznych (dziura w cv, głodowa emerytura) nie decydują się odejść. Z zewnątrz trudno to ocenić: środowisko zakonnic jest jeszcze bardziej hermetyczne niż środowisko księży – a do tego my, kobiety, świetnie potrafimy zagryźć zęby i uśmiechać się dzielnie, w głębi duszy połykając łzy, gdy kurczowo trzymamy się myśli, że należy się poświęcić i taka jest nasza droga.

W przestrzeni publicznej siostry na ogół nie mówią o trudnościach; chowają się często za swoimi niezaprzeczalnie dobrymi dziełami i za pokornym niemówieniem o sobie. W narracji o siostrach dominuje albo dość hurraoptymistyczny przekaz o dzielnych, pobożnych i poświęcających życie dla innych siostrach-heroskach, albo bardzo pesymistyczny obraz maksymalnie usensacyjniany przez niektóre media – to te wszystkie historie o „siostrach bijących dzieci” i okropnych przełożonych, nie pozwalających siedzieć, jeść, oddychać i spać inaczej niż to jest przyjęte w zakonie.    

Więc gdzie jest środek? Zwykłe życiowe doświadczenie podpowiada, że idealnie w żadnej wspólnocie być nie może, niezależnie od tego, czy mówimy o rodzinie, klasie, grupie religijnej czy o mieszkańcach domu zakonnego. Może można o tym zacząć mówić zwyczajnie i wprost? Liczy się, że każdego roku na różnych etapach formacji odchodzi z zakonów żeńskich od 130 do 240 osób. Gdyby to przeliczyć, może się okazać, że w ciągu dwóch dekad ubyło w zakonach ponad 10 procent sióstr. To dużo czy mało? Może w opowieściach byłych zakonnic są takie podpowiedzi, które, przemyślane i rozeznane, mogłyby pomóc wykluczyć choć kilka przyczyn odejść? Zwłaszcza, gdy siostry same przyznają, że kryzys powołań trwa od niemal dwudziestu lat.

Na oficjalnej stronie poświęconej żeńskim zakonom czytamy, że w 2000 roku było 566 postulantek, a w 2022 roku było ich tylko 96. Jednocześnie rośnie zainteresowanie indywidualnymi formami życia konsekrowanego, nie związanymi z byciem w zgromadzeniu. A przecież, gdy jest kryzys, warto przyglądać się wszystkim sugestiom, które potencjalnie mogą pomóc go rozwiązać. Może to mocno biblijne spojrzenie, które wymaga pokory, ale naprawdę warto pamiętać, że Bóg do rzucania na światła sytuację używa zarówno tych, których uważamy za przyjaciół, jak i tych, których uważamy za wrogów.   

---

Napisz do autorki: marta.lysek@deon.pl

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Monika Białkowska

Czasem „najprostsza droga do nieba” wiedzie przez piekło

„Zdradziły Jezusa i Kościół" – to zwykle słyszą siostry zakonne, które postanowiły odejść ze swoich zgromadzeń. Często towarzyszy temu izolacja albo w najlepszym wypadku niezrozumienie. A co...

Skomentuj artykuł

Jak jest naprawdę w żeńskich zakonach?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.