Abp Dzięga. Awantury można było uniknąć
Arcybiskup Andrzej Dzięga odszedł z urzędu. Fakt, że rezygnacja była efektem postępowania kanonicznego w sprawie jego zaniedbań, ogłoszono z opóźnieniem po medialnej burzy i sprzeciwie kilku biskupów. Awantury oczywiście można było uniknąć, gdyby Watykan postąpił tak jak robił to wcześniej w takich sprawach. Siłą rzeczy w debacie publicznej pojawiły się bardzo duże emocje.
Owo emocjonalne podejście do sprawy widać dość wyraźnie w dyskusji, która dotyczy wysokości kary jaka spotkała abp. Dzięgę. Mówi się, że jest ona zbyt łagodna, że prawo kanoniczne, pozwalające na dobrowolne ustąpienie z urzędu jest ułomne, że hierarcha, choć rezygnuje, to jednak jako emeryt będzie wiódł całkiem dostanie i wygodne życie.
Na poziomie emocjonalnego podejścia do tematu ze wszystkimi tymi twierdzeniami nie sposób się nie zgodzić. Problem w tym, że choć w wyniku nacisków zewnętrznych nuncjatura apostolska podała do wiadomości publicznej, że ustąpienie hierarchy ma związek z dochodzeniami jakie prowadzono w odniesieniu do jego osoby, to jednak nie dostaliśmy informacji o tym, czy usunięciu z urzędu nie towarzyszą jakieś inne zobowiązania. Analizując poprzednie tego typu przypadki, z którymi mieliśmy już w Polsce do czynienia (przed abp. Dzięgą kary dotknęły 12 biskupów), należy sądzić, że dodatkowe sankcje są. Przypomnę jedynie, że w większości ukaranym biskupom nakazywano wpłatę na rzecz Fundacji św. Józefa, która pomaga pokrzywdzonym, lub partycypację w wydatkach diecezji na ten cel. Kilku hierarchom zakazano udziału w uroczystościach publicznych, innym zakazano angażowania się w prace Konferencji Episkopatu Polski, jeszcze innym nakazano zamieszkanie poza diecezją. Nawet w sytuacji, gdy nuncjatura ani nie ogłosiła wyniku postępowania ani dodatkowych sankcji – tak jest np. w odniesieniu do biskupa Henryka Tomasika – dziennikarzom udało się ustalić, że takowymi hierarchę obłożono. Dyskusja o adekwatności kary do przewinienia będzie miała zatem sens dopiero wtedy, gdy poznamy wszystkie decyzje Watykanu w odniesieniu do biskupa Dzięgi. I tego właśnie trzeba się głośno domagać.
Ale już teraz można odnieść się do zarzutów dotyczących ułomności prawa kanonicznego. Często próbuje się odnosić je do prawodawstwa świeckiego. Jeśli zatem przyjmiemy tą optykę, to musimy zauważyć, że prawodawstwo państwowe w niektórych przypadkach przewiduje instytucję dobrowolnego poddania się karze. Wina sprawcy zostaje potwierdzona, a kara ustalona między nim a jego oskarżycielem. Nie odbywa się żaden proces. Jeśli odniesiemy to do przypadku abp. Dzięgi, to niejako mamy tu do czynienia właśnie z dobrowolnym poddaniem się karze. Ową rezygnację należy bowiem w świetle przepisów uznać za usunięcie, choć w formie delikatniejszej aniżeli dekretem karnym. Nie ma jednak wątpliwości co do tego, że w tej sprawie formalny proces karno-administracyjny został przeprowadzony.
Hierarsze dano wybór: albo rezygnujesz sam, albo cię wywalamy. Procedurę taką przewiduje przy usunięciu biskupa list apostolski Franciszka „Come una madre amorevole” z 2016 r. Jest to procedura analogiczna do usunięcia proboszcza, o której obszernie traktuje Kodeks Prawa Kanonicznego.
Pozostając jeszcze przy kwestii „honorowego” odejścia. Trzeba zwrócić uwagę na to, że kościelne przepisy pozwalają na to także i sprawcy wykorzystania seksualnego. Jak wiadomo najsurowsza kara jako może spotkać duchownego na gruncie prawa kanonicznego, to usunięcie ze stanu duchownego. Ale procesu karnego można uniknąć. Oskarżany duchowny w każdym momencie może się zwrócić do papieża z prośbą o odejście. Jeśli dostąpi takiej łaski – tak, mówi się o łasce – przestaje być duchownym i unika procesu karnego. Nie podobało się to papieżowi Benedyktowi XVI czemu dawał parę razy wyraz, a jednak przepisów nie zmienił.
Warto tu też jak sądzę podnieść jeszcze jedną kwestię. A mianowicie działania prawa wstecz. Wszyscy doskonale wiedzą o tym, że prawo wstecz nie działa, że jego obowiązywanie zaczyna się z chwilą ogłoszenia. W odniesieniu do danej sprawy – jeśli nie jest ona przedawniona – stosujemy prawo, to które obowiązywało w chwili popełnienia czynu zabronionego. Prawodawstwo kościelne przewiduje wyjątki od tej reguły. I tak się składa, że dotyczą one spraw dotyczących wykorzystywania seksualnego małoletnich oraz zaniedbań przy ich wyjaśnianiu.
Trzeba zatem przypomnieć, że lata temu Jan Paweł II dał Dykasterii Nauki Wiary uprawnienie do uchylenia przedawnienia w odniesieniu do przestępstw wykorzystania seksualnego. Z kolei Franciszek w 2019 r. ustalił, że biskupów i przełożonych zakonnych można ukarać za zaniedbania, których dopuścili się w czasie pełnienia funkcji. Niezależnie od tego czy miął okres przedawnienia czy nie. Wcześniej takich uregulowań nie było. I to właśnie te przepisy pozwoliły na ukaranie abp. Dzięgi.
Tak, prawo kanoniczne w niektórych kwestiach jest ułomne. W niektórych zaś idzie mocno do przodu. Ale dyskusja o jego reformie jest de facto poza naszym zasięgiem. Dość tu wspomnieć, że prace nad rewizją KPK, która dokonała się w roku 2021, zaczęły się jeszcze za pontyfikatu Benedykta XVI i trwały ponad dziesięć lat. Wydaje się, że pilniejsze jest skupienie się na tym co można uzyskać w oparciu o już istniejące przepisy. A te przyznają wszystkim wiernym prawo do informacji. I tych – w wymiarze pełnym – winniśmy się od Kościoła domagać. W imię sprawiedliwości.
Skomentuj artykuł