Akceptując śmierć, przyjmuję życie

Akceptując śmierć, przyjmuję życie
Fot. Depositphotos

Za nami uroczystość Wszystkich Świętych i dzień zaduszny. Wielu z nas wybrało się na cmentarze, odwiedzając tych, których nie ma już fizycznie z nami. W tym roku na Kaszubach było wyjątkowo zimno i wietrznie, co w jakiś sposób nie wspierało i tak często bolesnych wspomnień. Gdy przechodziłam z dziećmi przez cmentarz jeden z moich synów obrał sobie za cel ustawianie przewróconych przez wiatr kwiatów na wszystkich mijanych pomnikach, drugi szedł zamyślony w ciszy. Pomyślałam, że są tak bardzo sobie bliscy, a tak różnie przeżywają bycie w tym miejscu…

Na cmentarzach był gwar, zewsząd dochodzące głosy rozmów. I te teksty, które fruwają w instagramowych rolkach, wyśmiewając naszą mentalność "ten znicz w lewo, ten w prawo, a ten weź wywal, bo nie pasuje kolorystycznie! kto tu ten kicz postawił, pewnie ciotka!". Gdy zobaczyłam informację, że przed niektórymi cmentarzami pojawiły się budki z frytkami i popcornem, poczułam głęboki żal.

Różnie radzimy sobie z żałobą i pustką, którą zostawili po sobie nasi bliscy. "Radzimy sobie" to słowa tak mocno nad wyraz, co wyraźnie było widać na cmentarzach. Nie chodzi o brak modlitwy nad grobem, czy o kłótnie o to czyj znicz jest ładniejszy i gdzie powinien stać, ani o te nieszczęsne budki z frytkami. Chodzi o nasze serca. Te, które przeżywają ból, ale często zagłuszane są z premedytacją, by przestało uwierać to co boli. Uciekamy. Przychodzimy na cmentarz zagłuszając się jak się tylko da, byle by za mocno nie poczuć. Byle by odhaczyć obowiązek, zagłuszyć tęsknotę, a może i lęk przed własną śmiercią. Niby dotykamy śmierci, ale z bezpiecznej odległości, by nas za mocno nie dotknęło to, co warto jednak świadomie przeżyć…

Wspominam pogrzeb mojej mamy. Stanęłam z boku, poleciały mi łzy. Mój - wówczas 6 letni - syn wdrapał mi się na ramiona i szepnął do ucha: "mamo nie płacz, babcia jest w niebie, ona już nie cierpi, spotkamy się z nią niedługo. Na pewno tak będzie, ciocia Madzia nam mówiła". Dziecko, które wtedy powiedziało to, co tak bardzo potrzebowałam usłyszeć. Jeszcze się spotkamy. Śmierć niczego nie kończy. Mama jest już tam, gdzie ja jeszcze nie dobiegłam.

Wspominam to zdarzenie, bo bardzo wiele nauczyło mnie o śmierci. Z jednej strony akceptacji bólu, pozwolenia sobie na przeżywanie straty, tęsknoty, zawiedzionych nadziei i nie narzucania sobie kolejnych trudnych wyzwań, tak często osiąganych zbyt wysoką ceną. Pozwoliłam sobie na przekazanie części trudnych rozmów, zadań czy spotkań moim bliskim. Dlatego to ciocia Madzia, moja przyjaciółka, powiedziała dzieciom, że babcia wybiera się do nieba. Sama nie byłam w stanie tego zrobić. To ona wytłumaczyła im co dzieje się z człowiekiem po śmierci i że niebo jest miejscem radosnego spotkania. Pozwoliłam sobie pomóc, przyjąć wsparcie przyjaciół, którzy chcieli być blisko. Dzięki temu mogłam otulić też samą siebie, nie tylko tych, którzy byli obok i cierpieli równie mocno jak ja. Z drugiej strony - słowa o niebie. Tak bardzo potrzebne, tak niesamowicie dodające sił i tak trudne do przyjęcia, gdy samemu widzi się tylko ciemność. Dziecko jednym zdaniem wypowiedzianym na cmentarzu, wrzuciło dużo światła tam, gdzie była tylko czarna dziura rozpaczy.

Nie wszyscy odwiedzający groby są chrześcijanami. Szczerze mówiąc trudno jest mi wyobrazić sobie to, że ktoś przeżywa stratę bez nadziei na spotkanie w niebie. Gdzie wtedy szukać sił w żałobie? Nie wiem… Gdy ostatnio poczułam tęsknotę za bliską mi, zmarłą kobietą, poszłam poprosić o Mszę w jej intencji. Tak mogę być nadal blisko niej, choć wydawać by się mogło, że nie tak jak na ziemi.

W ostatnich dniach wsłuchuję się w słowa piosenki "Jeszcze się spotkamy" Pieśniopisarzy. Pozwalam sobie na to, by tęsknić. Pozwalam sobie na ból, pustkę i stratę. Powtarzam jednak to, w co bardzo mocno wierzę "jeszcze się spotkamy za życia parawanem i będziemy razem na tych samych pastwiskach się paść. Jeszcze się spotkamy pod niebiańskim parasolem i będziemy razem w tym samym zachwycie trwać". Wierzę w świętych obcowanie, ciała zmartwychwstanie, ale pozwalam sobie też na mój ból. Ten, przed których nie warto uciekać, by nie dopadł nas w najmniej oczekiwanym momencie. Ten, który być może nigdy nie minie, ale okraszony nutą nadziei na późniejsze spotkanie, nie ścina z nóg. Obyśmy potrafili mieć wiarę dziecka, który wie, że jak ciocia powiedziała, to znaczy, że tak jest. Jezus obiecuje nam życie. Pytanie czy Mu uwierzymy…

Z wykształcenia pedagog i doradca rodzinny. Z wyboru żona, matka dwóch synów. Nie potrafi żyć bez kawy i dobrej książki. Autorka książki "Doskonała. Przewodnik dla nieperfekcyjnych kobiet". Prowadzi bloga oraz Instagram.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
bp Artur Ważny, Piotr Kosiarski

Czy w Kościele jest miejsce dla każdego?

Dziś coraz częściej słyszy się o osobach, które czują się wykluczone z Kościoła. Pytanie o miejsce w nim zadają małżeństwa niesakramentalne, rodzice cierpiący po stracie dziecka, kobiety, które...

Skomentuj artykuł

Akceptując śmierć, przyjmuję życie
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.