Benedykt XVI i trudne pytania
Są w życiu, także w życiu wiary, takie momenty, które stawiają z całą mocą pytanie o to, na czym budujemy naszą wiarę, nasze myślenie, nasze zaangażowanie w Kościół. Jeden z nich - przynajmniej dla mnie - jest właśnie teraz.
Raport niemieckiej kancelarii adwokackiej Westpfahl Spilker Wastl przygotowany na zlecenie archidiecezji Monachium i Fryzyngii, a dotyczący skali problemu wykorzystania seksualnego nieletnich przez duchownych i zaniedbań władz Kościoła w tej sprawie, wstrząsnął mną głęboko. I nie chodzi o skalę zjawiska, ta jest bowiem - od momentu publikacji raportu komisji francuskiej - dość oczywista, ani nawet o to, że oskarżeni o zaniedbania są wszyscy metropolici z ostatnich dziesięcioleci, bo i to szczególnie nie zaskakuje. Jeśli coś mną rzeczywiście wstrząsnęło to nawet nie to, że papież emeryt Benedykt XVI w latach 70. in 80., kiedy sprawował urząd metropolity Monachium i Fryzyngii popełnił błędy, nie rozumiał znaczenia wykorzystania seksualnego, ale to, jak do tych spraw podszedł obecnie. I piszę to, choć mam świadomość, że jako papież Benedykt XVI miał ogromne zasługi w oczyszczeniu Kościoła, w obronie nieletnich przed nadużyciami, w karaniu biskupów. Oświadczenie jednak, które przygotował w odpowiedzi na pytania kancelarii, rodzi wrażenie, że swoich własnych błędów papież emeryt zrozumieć nie jest w stanie.
Tak, wiem, że to poważny zarzut, ale z konferencji prasowej i z analizy dokumentów wynika, że papieża emeryta postawiono pod bardzo poważnymi zarzutami. Otóż Benedykt XVI w swoich odpowiedziach na pytania komisji dowodzi, że o jednej z kluczowych spraw nie wiedział, bo nie było go na spotkaniu, na którym była ona omawiana. Jednak kancelaria Westpfahl Spilker Wastl przedstawia dokumenty, z których wynika, że kard. Ratzinger na spotkaniu był, a nawet referował na nim dwie inne sprawy. Czy to oznacza, że - jak podaje część niemieckich mediów - Benedykt XVI kłamał w tej sprawie? Odpowiedź nie musi być aż tak jednoznaczna, papież emeryt mógł zapomnieć, nie on mógł pisać odpowiedź, ale sprawa domaga się szczegółowego wyjaśnienia. I nie wydaje się, by za wyjaśnienie wystarczyło oświadczenie, jakie zostało przekazane przez osobistego sekretarza papieża emeryta arcybiskupa Georga Gänsweina. Z oświadczenia wynika bowiem tylko tyle, że papież emeryt w spotkaniu brał jednak udział (co oznacza, że wcześniejsze zeznania były nieprawdziwe), a jego wcześniejsza wypowiedź była „pomyłką”, która „nie wynika jednak ze złej woli”, ale z błędu w „redakcyjnym opracowaniu jego odpowiedzi”. Papież przeprosił za ten błąd, ale zastrzegł, że w czasie spotkania, na którym był, nie rozmawiano o posłudze duszpasterskiej księdza, a jedynie o zgodzie na zamieszkanie przez niego w Monachium, by mógł się on tam leczyć. To ważne słowa, i ważna deklaracja, ale ona nie wyjaśnia wszystkiego. Problemem pozostaje jednak nadal to, że dotychczasowa linia obrony opierała się na tezie, że papież emeryt w spotkaniu nie uczestniczył, więc sprawy nie znał, teraz zaś została zastąpiona inną, a mianowicie taką, że na spotkaniu był, ale dotyczyło ono czego innego.
Oświadczenie to nie wyjaśnia także wątpliwości, którą podnosi część komentatorów (w tym także duchownych), a mianowicie problemu uwag przesłanymi do kancelarii adwokackiej dotyczącymi sprawy księdza ekshibicjonisty, który masturbował się przed dziewczynką. W odpowiedzi na pytania papież skupia się wyłącznie na kwestiach prawnych, kanonicznych, faktograficznych, nie ma tam śladu refleksji ludzkiej i moralnej. I o ile można zrozumieć, że kardynał Ratzinger myślał tak w latach 80., bo wówczas większość ludzi tak myślało, to nie sposób zrozumieć, dlaczego śladu tej refleksji ludzkiej, egzystencjalnej nie ma obecnie. Szczególnie, że mówimy o dokumencie człowieka, który jest wybitnym intelektualistą, potrafiącym niesamowicie analizować najgłębsze egzystencjalne wyzwania człowieka.
Oczywiście zarówno osobisty sekretarz papieża, jak i sam Watykan zapowiedzieli, że odniosą się szczegółowo do zarzutów po przeanalizowaniu całości dokumentów, co potwierdzono także w krótkim oświadczeniu skierowanym już do mediów. To jednak, co już wiemy, budzi poważne pytania i wątpliwości. A nie jest to przecież pierwsza taka sprawa. To, co już wiemy o sytuacji w Kościele, uświadamia nie tylko, że świadomości wagi problemu nie mieli kolejni papieże, a nawet, że i obecnie w Watykanie w wielu środowiskach istotniejsze od dobra ofiar, sprawiedliwości czy ludzkiej przyzwoitości są interesy Kościoła. Ja sam słyszałem od pokrzywdzonych o psychoterapeutach i ludziach Kościoła, którzy udowadniali im, że ponoszą oni przynajmniej połowę odpowiedzialności (to i tak dobrze, bo byli tacy, którzy dowodzili, że całą, bo sprowokowali), bo dali się wykorzystać. Jeśli dokładnie zbadać działania ogromnej większości biskupów w latach 70., 80., i 90., a prawdopodobnej sporej części późniejszych, to okaże się, że zaniedbania, brak wrażliwości, obrona interesów instytucji, a nie dobra wiernych, były standardem, a nie wyjątkiem, i to także na najwyższych poziomach Kościoła. Brak zrozumienia, empatii, odwagi zmierzenia się z prawdą jest zaś obecny do dnia dzisiejszego, czego smutnym przykładem jest istotne ograniczenie zniesienia „tajemnicy papieskiej” przez papieża Franciszka, jakiej dokonała Papieska Rada ds. Tekstów Prawnych.
Te pytania rezonują we mnie szczególnie mocno, bo nieustannie słyszę je od ludzi skrzywdzonych. Jedni wprost piszą czy mówią do mnie, że mają dość, że odchodzą z Kościoła, inni zamykają się w sobie i cierpią w milczeniu, bo przecież takie zachowania dotykają ich osobiście i przypominają dawną traumę. Dla mnie także nie są one proste, choć oczywiście mam świadomość, że na pewne rzeczy trzeba patrzeć historycznie, że nie da się wymagać od ludzi, by wyszli ze swojej własnej formacji ludzkiej, duchowej i egzystencjalnej i spojrzeli na swoje postępowanie z lotu ptaka. Nikt, nawet najwięksi geniusze, nie są do tego zdolni. I jak się zdaje sprawa Benedykta XVI tego właśnie dowodzi. On został ukształtowany w innych czasach, inne jest jego myślenie, a jego odpowiedzi doskonale to pokazują. Jeśli coś mnie martwi, to że tak wielu ludzi Kościoła przyjmuje tę retorykę nie jako smutny dowód historycznego uwikłania naszych poglądów, ale jako jedynie katolicką postawę, której trzeba bronić za wszelką cenę. To błąd i to nie tylko w wymiarze marketingowym, ale także teologicznym i duchowym, bowiem to zapomnienie, że nasze poglądy są zawsze umocowane w historii, w mentalności społecznej, a teologia i filozofia jest zawsze także świadectwem swoich czasów.
Jeśli coś jest problemem to jedynie to, że nie jesteśmy w stanie tego przyznać, nie jesteśmy w stanie jasno powiedzieć, że w tej sprawie także papieże się niekiedy mylili, że niektóre z ich wypowiedzi czy decyzji było złych (nawet jeśli, w co wierzę, nie wynikało to ze złej woli), albo błędnych, że polityka czy praktyka Kościoła w tej (a przecież nie tylko w tej kwestii) mogła być naznaczona głębokimi błędami, i że to wymaga jasnych i oczywistych przeprosin. Mocno powiedział o tym, uchodzący za progresywistę w niemieckim episkopacie biskup Akwizgranu Helmut Dieser, który wezwał Benedykta XVI do przeprosin. „Nawet biskupi, w tym były papież, mogą stać się winni i w pewnych sytuacjach muszą to wyznać publicznie, nie tylko w modlitwie przed Bogiem czy w sakramencie spowiedzi” – mówił biskup. Ostrożniej, choć w tym samym duchu, na ten temat wypowiadał się o. Hans Zollner SJ, członek Papieskiej Komisji ds. Ochrony Nieletnich. - Papież powinien złożyć teraz proste, osobiste oświadczenie. Mógłby w nim napisać: „Nie przypominam sobie, żebym brał udział w omawianym spotkaniu. Jeśli tam byłem, to popełniłem błąd i przepraszam. Nawet jeśli psychologowie w tamtym czasie inaczej oceniali te przypadki, powinienem był poświęcić tej sprawie więcej uwagi. Przykro mi z tego powodu - mówił jezuita. I część z jego sugestii została już wprowadzona w życie.
Dla mnie osobiście, a myślę, że także dla wielu innych katolików, to, co się teraz dzieje, jest jednak okazją także do własnych osobistych rewizji. Benedykt XVI niezależnie od tego, co dzieje się obecnie, jest i pozostanie dla mnie wybitnym teologiem, jego zasługi dla walki z pedofilią w Kościele - za czasów jego pontyfikatu - także są bezsporne, ale przywrócony mu zostaje ludzki wymiar. Jego teologia jest wybitna, ale nie zawsze wyprowadzone są z niej słuszne wnioski, część z jego rozważań jest naznaczonych bardzo doczesnymi interesami i bardzo konkretną perspektywą, i nie ma powodów, by uważać je za ostatnie słowo w rozwoju teologii, a jego własna teologiczna perspektywa (każdy ma jakąś), a także własna historia sprawiają, że także jego rozważania na temat przyczyn pedofilii czy celibatu powinny być traktowane z krytyczną uwagą, a nie jako bezdyskusyjne.
Skomentuj artykuł