"Chodzi mi tylko o rozgłos"

"Chodzi mi tylko o rozgłos"
(fot. DK/DEON.pl)

Na jakiś czas media zamilkły o ks. Tadeuszu Isakowiczu-Zaleskim. On zresztą nie dawał powodu, aby było o nim głośno. Do czasu. Na rynku pojawił się wywiad-rzeka, w którym ks. Isakowicz udowadnia, że chodzi mu tylko o prawdę. Czy tezę tę udowodnił w tymże wywiadzie? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba spojrzeć prawdzie w oczy.

Proponuję, aby skupić się najpierw na rozdziale "Ormianin", w którym ks. Isakowicz przedstawia się jako proboszcz parafii ormiańskiej. Dlaczego akurat ten rozdział wybrałem? Bo spodziewam się, że tutaj ks. Isakowicz będzie wręcz brylować znajomością rzeczy. A tak naprawdę, to czegóż tam można się dowiedzieć?

Na przykład tego, że ks. Isakowicz nie udziela Komunii św. Ormianom apostolskim, czyli niebędącym w jedności z Rzymem, na terenie swojej parafii, czyli w Polsce południowej. Nie udziela im Komunii mimo tego, że nie mają oni stałego dostępu do swojego kapłana. Gdy redaktor Tomasz Terlikowski pyta, drążąc ów temat, "a nie jest tak, że w ich sytuacji oni mogą przystąpić, bo nie mają możliwości otrzymania Eucharystii z rąk swego duchownego?", ks. Isakowicz odpowiada, że "mogą, ale tylko podczas chrztu, ślubu. W innych sytuacjach nie" (s.137).

Wychodzi na to, że Tomasz Terlikowski, mimo że nie jest teologiem, wykazuje się większą znajomością prawa kanonicznego od proboszcza! Kodeks Kanonów Kościołów Wschodnich, którego ks. Isakowicz winien się trzymać jako proboszcz parafii ormiańskokatolickiej stanowi, że "szafarze katoliccy godziwie udzielają sakramentów pokuty, Eucharystii i namaszczenia chorych chrześcijanom Kościołów wschodnich, nie mających pełnej wspólnoty z Kościołem katolickim, gdy sami o nie proszą i są odpowiednio przygotowani" (kan. 671 § 3). Natomiast poprzedni paragraf daje do zrozumienia, że chodzi zwłaszcza o sytuację braku dostępu do swego kapłana (por. kan. 671 § 2).

Dlaczego więc ks. Isakowicz podczas chrztu i ślubu udziela Komunii św., a w innych sytuacjach nie? Nic prawo o takiej praktyce nie wspomina. Wydaje się, że proboszcz stosuje swój własny, prywatny kodeks. A oto kolejny dowód na to. Gdy redaktor Terlikowski pyta czy "zdarzają się Polacy, którzy chcą przystąpić do obrządku ormiańskiego?", ks. Isakowicz odpowiada: "Wielu moich sympatyków chodzi też na msze ormiańskie, ale nie z miłości do obrządku. Parafian mi zatem przybywa - ujmując rzecz żartobliwie. A na poważnie trzeba powiedzieć, że prawnie nie ma możliwości przyjęcia wiernych rzymskokatolickich do obrządku ormiańskiego" (s.137).

Oj, to się sympatycy ks. Isakowicza rozczarują tym zakazem proboszczowskim,bo Kodeks Kanonów Kościołów Wschodnich przewiduje przechodzenie z jednego Kościoła sui iuris (dosł. swojego prawa), którym w tym przypadku jest Kościół rzymskokatolicki (łaciński) do drugiego, którym jest Kościół ormiańskokatolicki. O zmianie przynależności do Kościoła sui iuris (dosł. swojego prawa) stanowi kanon 32 tego Kodeksu: "§ 1. Nikt nie może bez zgody Stolicy Apostolskiej ważnie przejść do innego Kościoła sui iuris. § 2. Jeśli chodzi o chrześcijanina eparchii [diecezji] jakiegoś Kościoła sui iuris, proszącego o przejście do innego Kościoła sui iuris, który na tym samym terytorium posiada własną eparchię [diecezję], domniemuje się tę zgodę Stolicy Apostolskiej, jeśli Biskupi eparchialni [diecezjalni] obu eparchii [diecezji] wyrażą na piśmie zgodę na przejście".

A zatem, osoba zainteresowana może starać się o zmianę przynależności pisząc podanie do odpowiednich biskupów dwóch Kościołów sui iuris: ordynariusza dla Kościoła ormiańskokatolickiego w Polsce, a jest nim każdorazowy arcybiskup metropolita warszawski oraz do biskupa diecezji rzymskokatolickiej, na terenie której się mieszka. Można też od razu napisać podanie do Kongregacji ds. Kościołów Wschodnich do Rzymu. Oczywiście, w podaniu trzeba podać poważne racje, dla których zmianę przynależności chce się poczynić. Trzeba też dodać, że brak korzeni ormiańskich nie jest przeszkodą od strony prawa, aby zmienić Kościół sui iuris. Przykładowo Polka, należąca do Kościoła rzymskokatolickiego jako małżonka Ormianina-katolika może przejść do jego Kościoła.

A ks. Isakowicz w swoim wywiadzie brnie dalej. Na pytanie czy "nie chciał Ksiądz zmienić obrządku tylko na ormiański?", odpowiada on: "Chciałem. Napisałem nawet w tej sprawie list do kurii krakowskiej. Odpisano mi wtedy, że prawnie nie ma takiej możliwości, bowiem w Polsce nie funkcjonują struktury obrządku ormiańskokatolickiego" (s.138). Prawdopodobnie ks. Isakowicz takie podanie wystosował przed rokiem 1990, czyli przed promulgacją Kodeksu Kanonów Kościołów Wschodnich lub wtedy, gdy jeszcze nie było prawnie ustanowionego ordynariusza ormiańskiego w Polsce. Ks. Isakowicz tłumaczy się, że nie byłoby go gdzie inkardynować, czyli włączyć do konkretnej jednostki kościelnej, bo "najbliższy biskup ormiański jest w Konstantynopolu albo Paryżu". A przecież w Polsce kardynał Kazimierz Nycz jest ordynariuszem tego Kościoła i to on przecież erygował trzy parafie na terenie Polski i on mianuje proboszczów ormiańskokatolickich. Czyli jednak księża pracujący w parafiach ormiańskokatolickich stanowią oddzielną strukturę kościelną. Innymi słowy, Konstantynopol i Paryż nam niepotrzebny w zarządzaniu Kościołem ormiańskokatolickim w Polsce.

W rozdziale tym potykamy się też o bardzo poważne nieścisłości i uproszczenia. I tak, na pytanie "jaki chleb jest konsekrowany" na Eucharystii w rycie ormiańskim, ks. Isakowicz odpowiada: "U ormiańskich katolików taki sam jak u łacinników. Ormianie apostolscy starają się, żeby to był przaśny chleb" (s.141). Ta wypowiedź może insynuować, że u Ormian katolickich i u łacinników jest używany jakiś inny chleb, nieprzaśny, czyli np. na zakwasie? A przecież Kodeks Prawa Kanonicznego stanowi, że "przy sprawowaniu Eucharystii, według starożytnej tradycji Kościoła łacińskiego, kapłan winien używać chleba przaśnego, gdziekolwiek odprawia" (kan. 926). A zatem, we wszystkich tych Kościołach używany jest z zasady chleb przaśny.

Inna nieścisłość. Ks. Isakowicz mówi: "Muszę sprawdzić, czy rzeczywiście są Ormianami lub Polakami ormiańskiego pochodzenia, bo osobom, które nie mają żadnych korzeni ormiańskich, sakramentów nie udzielam" (s.135). Czytelnik nieobeznany w meandrach teologii i liturgii może na podstawie tych słów wyciągnąć wniosek, że Kościół ormiańskokatolicki jest ekskluzywistyczną wspólnotą etniczną: "Tylko dla Ormian!". Trzeba by było jednak doprecyzować, że ks. Isakowicz nie udziela osobom niezwiązanym z parafią ormiańskokatolicką tylko niektórych sakramentów, a mianowicie chrztu, bierzmowania i małżeństwa.

Ks. Isakowicz na pytanie, czy mówi po ormiańsku, odpowiada: "Nie. Znam wiele słów, zwrotów, ale nie posługuję się tym językiem. Lepiej, ale też niedoskonale, znam grabar, czyli nasz język liturgiczny. Żeby nie było wątpliwości, nie jestem w tym wyjątkiem" (s.143). Owszem, sam widziałem, jak ks. Isakowicz odprawiał Eucharystię z książeczki, w której tekst ormiański był napisany alfabetem łacińskim. Tak to prawdę mówiąc, to i ja mogę odprawiać Eucharystię w rycie ormiańskim. Moje pytanie brzmi: a czy w dobie coraz większej emigracji Ormian do Polski zza wschodniej granicy nie trzeba by bardziej poważnie podejść do nauki języka tak liturgicznego, jak i współczesnego? Obrona typu "nie jestem wyjątkiem", to czynienie z ignorancji cnoty.

No to przebrnęliśmy dotąd ledwie przez jeden rozdział książki. Z kolei w rozdziale poświęconym kapłaństwu w odniesieniu do celibatu ks. Isakowicz wyciąga odgrzewane kotlety. Twierdzi on, że celibat rodzi "problem z homoseksualizmem księży..." (s.44). Gdy Terlikowski stara się stonować tę wypowiedź słowami "problem ten znany jest we wszystkich wspólnotach religijnych", ks. Isakowicz dodaje: "... ale w mniejszym stopniu" (s.44). Można by się z tym zgodzić, mając na uwadze, że w niektórych wspólnotach protestanckich, w których celibat nie jest obowiązkowy, w ogóle nie ma problemu z homoseksualizmem, bo dopuszcza się tam do stanu duchownego, nawet na urzędzie biskupim, jawnych i aktywnych homoseksualistów.

Dalej ks. Isakowicz mówi: "Wprowadzenie dobrowolności celibatu byłoby częściowym rozwiązaniem problemu z powołaniami. Na Zachodzie praktycznie nie ma miejscowych powołań" (s.44). No cóż, u protestantów na Zachodzie celibatu nie ma, a i powołań też nie za bardzo. Gdy zaś Terlikowski wysuwa argument za celibatem dotyczący niebezpieczeństwa rozwodu żony z księdzem, ks. Isakowicz odpowiada pytaniem: "Czyli celibat ma być ucieczką przed problemami z żonami?" (s.44) i od razu przechodzi do problemu homoseksualizmu księży. Daje on do zrozumienia, że po prostu jest za zniesieniem celibatu i tyle. W porządku, ale należy też uczciwie przyznać, że trzeba by być niezwykle naiwnym, aby myśleć, że zniesienie celibatu rozwiąże problem homoseksualizmu czy pedofilii. A niebezpieczeństwa rozwodu i innych problemów rodzinnych żonatego duchowieństwa też nie można lekceważyć.

Co do kwestii ukraińskich ks. Isakowicz też idzie w zaparte. W ostatnim rozdziale książki zatytułowanym "Ukraina" przedstawia bardziej histeryczną niż historyczną interpretację ludobójstwa na zachodniej Ukrainie. Winą za nie obarcza wprost Ukraiński Kościół Greckokatolicki, bo np. Stepan Bandera był synem nacjonalistycznego księdza greckokatolickiego, a metropolita Andrzej Szeptycki nakazał modlitwy o pomyślność dla wojsk hitlerowskich, milczał o ludobójstwie dokonanym na Polakach, a jego list "Nie zabijaj" był za ogólny i niegramotni Ukraińcy nie pojęli z tego listu, że Polaków też nie można zabijać. No i wreszcie ci rozwścieczeni greckokatoliccy nacjonaliści pomordowali Polaków na Wołyniu. Chyba tam masowo musieli skądś przyjechać, bo na Wołyniu po dziś dzień zresztą grekokatolików jak na lekarstwo.

A gdy Terlikowski zahacza o niewygodny temat akcji odwetowych dokonywanych na Ukraińcach przez Polaków, ks. Isakowicz ripostuje tak: "Niestety, w czasie ataku zginęły także kobiety i dzieci, choć był wyraźny rozkaz dowództwa, by oszczędzać cywilów. Kule, niestety nie wybierały" (s.173). Według ks. Isakowicza Polacy nawet w takich sytuacjach potrafią się okazać iście dżentelmenami w przeciwieństwie do bandyckich hord ukraińskich. No cóż, miałem osobiście okazję rozmawiać z osobami, które były świadkami akcji odwetowych i opisywały te wydarzenia zgoła odmiennie. Lakonicznie podsumowywali swoje opowieści tak: "To była wojna. A na wojnie nie ma czasu się patyczkować". Niech więc ks. Isakowicz nie próbuje tworzyć mitu o niepokalanie poczętym Narodzie Polskim i Ukraińcach z piekła rodem.

Tę mitologię rozszerza nawet na czasy współczesne, gdy zarzuca polskim politykom poparcie Wiktora Juszczenki podczas pomarańczowej rewolucji. Może warto jednak przypomnieć, że nie o Wiktora Juszczenkę jako takiego chodziło w pomarańczowej rewolucji, a o sfałszowanie wyborów, które winien był wygrać właśnie Juszczenko. To nie jego poglądy były przyczyną narodowego zrywu Ukraińców, ale to, że państwo w majestacie prawa w sposób bardzo otwarty i perfidny chciało przeforsować swojego kandydata na prezydenta, śmiejąc się narodowi w nos. Naród poczuł się upokorzony. I stąd pojawiło się m.in. hasło: "Nie jesteśmy bydłem!". Adresatem tego hasła są też i ci, którzy w sposób bardzo uproszczony i prymitywny zarazem, tworzą histeryczną mitologię o Ukrainie na wzór Tolkienowskiego Mordoru z "Władcy pierścieni".

Podsumowując to, co wyczytałem w tej książce, muszę powiedzieć, że jako kapłanowi katolickiemu jest mi wstyd, że mój Współbrat w kapłaństwie zamiast kierować się cnotami, wiarą, nadzieją i miłością, obiera trzy inne "cnoty": ignorancję, arogancję i nonszalancję. A prawdę zamienia na to, co Ukraińcy nazywają BBC, czyli "bazarna baba skazała". Ewidentnym dowodem na to są choćby słowa ks. Isakowicza: "Znam nawet przypadek jednej z kurii, w której od biskupa po kamerdynera pracują wyłącznie osoby o tej skłonności [homoseksualnej]" (s.118). Z drugiej strony stosunkowo łatwo będzie tę kurię namierzyć, bo już rzadko w kuriach pracują kamerdynerzy. Ja o takiej nie słyszałem. Więc może jej w ogóle nie ma?

Książkę tę można polecić tym, którzy lubią plotki i mity. Kto miłuje wiedzę, lepiej zrobi, jeśli odda tę książkę na makulaturę. A ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski może być usatysfakcjonowany - rozgłos jest. Bo przesłanie książki jest jasne: "Chodzi mi tylko o rozgłos". Teraz więc już na spokojnie ks. Isakowicz jako proboszcz ormiański będzie miał czas na należyte zapoznanie się z Kodeksem Kanonów Kościołów Wschodnich i rzetelną naukę języka ormiańskiego.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Chodzi mi tylko o rozgłos"
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.