Czujesz się sponiewierany przez życie? Jezus opatrzy twoje życiowe rany
Macie czasem takie doświadczenie, że czujecie się zbici jak przysłowiowy pies, sponiewierani, a nawet zmaltretowani? Jezus dobrze wie, że każdy z nas przeżywa takie chwile.
Czasem - i tylko częściowo - udaje się nam osiągnąć to, co nazywamy szczęściem. Marzymy o takim szczęściu, które nie byłoby „chwilą tylko”, ale stanem permanentnym, sprawą dnia powszedniego. Problem w tym, że niewielu z nas, patrząc np. na ostatni miesiąc swojego życia, może powiedzieć : „Tak, przez cały czerwiec rzeczywiście byłem totalnie szczęśliwy!”. Jest raczej przeciwnie - naszym powszednim doświadczeniem jest stan większego lub mniejszego poturbowania przez życie, codzienne trudności, problemy, a także nasze osobiste wady i wady innych ludzi.
Macie czasem takie doświadczenie, że czujecie się zbici jak przysłowiowy pies, sponiewierani, a nawet zmaltretowani? Jezus dobrze wie, że każdy z nas przeżywa takie chwile. Właśnie wtedy warto wracać do niedzielnej Ewangelii. Wśród wielu interpretacji przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, a każda z nich jest uzasadniona, natrafiłem na jedno zdanie św. Augustyna, w którym przyrównuje on swoją duszę (biskup!) do człowieka napadniętego przez zbójów na pielgrzymiej drodze. Dobrym Samarytaninem jest Chrystus, a Kościół ową gospodą, w której leży dusza biskupa, na wpół żywa od ran zadanych przez zbójców: grzech pierworodny, grzech osobisty, liczne rany zadane przez innych lub siebie samego.
Czytając Ewangelię o miłosiernym Samarytaninie, bardzo często utożsamiamy się właśnie z nim i robimy sobie rachunek sumienia z naszego stosunku do ludzi mających mniej szczęścia niż my, potrzebujących wsparcia, przeżywających kryzys, sponiewieranych przez życie. Tymczasem warto czasem postawić się w roli pozostałych bohaterów tej przypowieści, także w roli człowieka poturbowanego przez zbójców. Wówczas zobaczymy, że to Jezus jest owym dobrym Samarytaninem, który lituje się nad nami, opatruje nasze rany i leczy choroby.
Naszą najczęstszą chorobą jest deficyt miłości. Nie potrafimy wystarczająco kochać i nie czujemy się wystarczająco kochani. To dlatego właśnie „źle się mamy”, że gubimy właściwą, tzn. ewangeliczną hierarchię wartości, o której przypomina Jezus: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego” (Łk 10,26). Wielu, zwłaszcza młodych ludzi, nienawidzi siebie i swojego życia. Inni natomiast tak bardzo siebie kochają, że właśnie siebie i swoje sprawy stawiają na pierwszym, a wszystkich innych, łącznie z Bogiem, na dalszym miejscu.
Jezus chce nam dzisiaj przypomnieć, że chętnie opatrzy nasze życiowe rany; uleczy nasze choroby; podniesie nas i zadba o nas, gdy życie nas sponiewiera. Przypomina nam, że receptą na szczęśliwe życie jest miłość, i to miłość według bardzo konkretnej hierarchii. Bo miłość dla nas - chrześcijan - to nie tylko dar i odpowiedź na niego. To nieskończenie więcej: niezmienna postawa względem całej rzeczywistości, łącznie z tymi, którzy mienią się naszymi wrogami i za podarowany chleb odpłacają kamieniem.
Wysłuchaj mnie, Panie, bo łaskawa jest Twoja miłość,
spójrz na mnie w ogromie swego miłosierdzia.
Ja zaś jestem nędzny i pełen cierpienia;
niech pomoc Twa, Boże mnie strzeże. (Psalm 69)
Skomentuj artykuł