Czy katolik może być za kompromisem aborcyjnym? Refleksje po filmie o. Adama Szustaka OP
Jeśli sądzimy, że państwo wyręczy Kościół od kształtowania sumienia i serca, jeśli jedynym motywem unikania aborcji przez wierzących miałaby być groźba więzienia, to chrześcijaństwo rzeczywiście byłoby w ogromnym kryzysie.
Czy jako katolicy powinniśmy zabiegać o natychmiastowe wprowadzenie prawnego całkowitego zakazu aborcji, czy raczej godzić się na stopniowo dochodzenie do eliminacji tego zła, znosząc istniejący kompromis aborcyjny?
Wysłuchałem wypowiedzi o. Adama Szustaka OP, który próbuje zmierzyć się z tą niełatwą kwestią i przedstawia argumenty za tym, że katolik może zgodnie z sumieniem być za utrzymaniem ustawowego kompromisu aborcyjnego.
Przypomnijmy, że obecnie w prawie polskim dotyczy on trzech niezwykle trudnych i dramatycznych sytuacji: dziecko zostało poczęte w wyniku gwałtu lub kazirodztwa; istnieją poważne przesłanki, że dziecko jest i będzie ciężko upośledzone lub nieuleczalnie chore; w końcu powstaje zagrożenie dla zdrowia i życia matki. Pierwszy przypadek stwierdza prokurator, pozostałe dwa lekarz.
O. Adam, nie popierając w żaden sposób aborcji, próbuje jednak znaleźć moralne uzasadnienie dla czasowego znoszenia przez katolików kompromisu aborcyjnego. Twierdzi, że radykalny zakaz prawny mógłby spowodować w niedalekiej przyszłości „efekt wahadła”. Zbyt radykalne rozwiązania prawne mogłyby zostać odebrane przez zwolenników aborcji za wymuszenie, narzucenie woli i zmobilizować ich do większej kampanii proaborcyjnej, a w konsekwencji, przy zmianie rządów, do jeszcze większej liberalizacji prawa. Nie lekceważyłbym tego argumentu.
Do tej wypowiedzi odnosi się na stronie gosc.pl prof. Aleksander Bańka, ("Kompromisem jak pałką w katolicki łeb"), z którym również się zgadzam. Autor roztropnie, moim zdaniem, zaznacza, że przecież my się nie spieramy o to, czy jako katolicy mamy być za aborcją czy przeciw niej. Dla katolików sprawa nie podlega żadnej dyskusji. Nawet gdyby prawo cywilne zezwalało na aborcję na życzenie, katolik po prostu wie, że nie może popełniać tej zbrodni, bo tego domaga się wierność Ewangelii i Dekalogowi. Bardziej chodzi o to, w jaki sposób rozsądnie (to znaczy nie w sposób rewolucyjny) wprowadzić go w życie społeczne, tak, aby był przyjęty przez zdecydowaną większość społeczeństwa. Zgadzam się również z zastrzeżeniem profesora, że trudno nam przewidzieć (bo nie mamy żadnych miarodajnych badań), jakie byłyby konsekwencje szybkiego zniesienia dopuszczalności aborcji.
Chciałbym dorzucić kilka refleksji do tej dyskusji, podzielając zdanie zarówno o. Szustaka OP, jak i Aleksandra Bańki. Myślę, że w celu łagodzenia napięć między samymi katolikami, musimy uczyć się rozmawiać, szukać argumentów, wyjaśniać.
Przede wszystkim, istnieje różnica między zgodą na zło a tolerowaniem zła. Ponieważ nie żyjemy w raju, pojawiają się w życiu sytuacje, często bardzo dramatyczne i pogmatwane, gdzie jedyną możliwą opcją jest znoszenie zła, aby uniknąć użycia siły fizycznej, psychicznej, słownej. Tradycyjna teologia katolicka mówi o tym, że Bóg nie godzi się na to, abyśmy grzeszyli, ale dopuszcza grzeszne wybory i działanie człowieka oraz demonów. Wydaje się, że powinien powstrzymywać nas, ingerować, krępować ludzką wolność, ale tego nie robi. Mógłby użyć siły, aby zło się nie rozprzestrzeniało, ale rezygnuje z tego rozwiązania. Jest całkowicie przeciwko złu, ale nie wyrywa go siłą z korzeniami z ludzkich serc i z naszego świata. Szanuje wolność, a równocześnie liczy na nawrócenie, które nie będzie wymuszone siłą czy przemocą. Tolerując kompromis aborcyjny, nie muszę być za aborcją.
Po drugie, kompromis aborcyjny dotyczy niezwykle dramatycznych przypadków, których nie chciałbym życzyć żadnej kobiecie, żadnym rodzicom. Łatwo się o tym pisze, mówi i udziela rad zza biurka. Jasne, że ideałem dla wierzących jest pełna ochrona życia nienarodzonych. Do tego powinniśmy dążyć. Niemniej, przyjęcie dziecka w takich sytuacjach może być zarówno dla osoby wierzącej, jak i niewierzącej, wielkim heroizmem. Gwałt i choroba nie są kwestią ludzkiego wyboru. Są czymś narzuconym, niechcianym. Nie chciałbym wchodzić w buty kobiety i, zakładam, również ojca dziecka, którzy stanęliby przed takimi dylematami. I co do zasady, i normy moralnej jestem za tym, aby rodzić dzieci bez względu na to, w jaki sposób zostały poczęte i jaki jest ich stan zdrowia dziecka czy matki. Można to prawnie wymusić, ale nie jestem pewien, i też mogę się mylić, czy to roztropne wyjście. Nadto, w sytuacji gdzie dochodzi do wyboru między życiem matki i dziecka, jak uzasadnić, czyje życie jest bardziej wartościowe, kto powinien przeżyć, a kto nie.
Po trzecie, jestem za tym, by prawo cywilne jak najbardziej zbliżało się do moralności chrześcijańskiej. Wiemy jednak, że królestwo Boże, jak mówi Jezus, podobne jest do zaczynu. Stopniowo i powoli przenika świat. Nie da się go zaprowadzić odgórnymi nakazami, lekceważąc czas dojrzewania. Nie we wszystkich przypadkach w społeczeństwie prawo w miarę bliskie Ewangelii jest możliwe do wprowadzenia od razu, a często przez długi czas w ogóle jest to niemożliwe. Żyjemy bowiem w jednym domu z różnymi ludźmi.
Co więcej, dla chrześcijan motywem postępowania moralnego nie może być samo prawo państwowe. Nie możemy też oczekiwać, że dzięki regulacjom prawa państwowego wymusimy na wszystkich obywatelach postępowanie zgodne z Ewangelią. Dlaczego? Bo prawo tylko ogranicza zło, ale nie zmienia ludzkiego serca. Wielokrotnie przywoływałem ten argument, że w Kazaniu na Górze Jezus mówi o formacji serca, a nie tylko o egzekwowaniu prawa spisanego. Według Ewangelii grzechu nie popełnia się dopiero wtedy, gdy dochodzi do czynu, ale znacznie wcześniej, gdy podejmujemy decyzję w sercu. Żadne prawo cywilne nie zabroni pragnień i myśli człowieka. Odnosząc to do aborcji można powiedzieć, że z punktu widzenia Ewangelii grzech ciężki popełnia kobieta (i ojciec dziecka), jeśli decydują się na aborcję, nawet jeśli na skutek zakazu prawnego nie są w stanie tego dokonać. Plusem w tym przypadku jest to, że chronimy życie dziecka, ale zbawienie tych osób nadal jest zagrożone. Niewykonanie aborcji jest jak najbardziej chwalebne, ale z moralnego punktu widzenia osoby planujące ją żyją w grzechu ciężkim. Nie wystarczy więc wprowadzenie zakazu aborcji i stwierdzenie z zadowoleniem, że osiągnęliśmy cel. To tylko pierwszy krok. Całkowity zakaz aborcji ograniczyłby zabójstwa dzieci nienarodzonych w przypadku osób, które nie liczą się w ogóle z Dekalogiem i Ewangelią. Osiągnęlibyśmy w ten sposób wymierne dobro, jakiś ważny krok. Ale nie możemy się tu zatrzymać.
Jeśli więc w Kościele liczymy tylko na prawo karne, które miałoby na wierzących wymuszać odpowiednie działanie, to mamy raczej do czynienia z ogromną porażką Kościoła, z niezwykle płytką i słabą wiarą, z brakiem formacji serca. Jeśli sądzimy, że państwo wyręczy Kościół od kształtowania sumienia i serca, jeśli jedynym motywem unikania aborcji przez wierzących miałaby być groźba więzienia, to chrześcijaństwo rzeczywiście byłoby w ogromnym kryzysie.
W końcu, św. Jan Paweł II w adhortacji „Familiaris consortio” pisze o ważnej zasadzie moralnej zwanej „prawem stopniowości”. Chodzi o to, że nie każdy od razu jest w stanie wypełnić wysokie wymagania Ewangelii. Często potrzeba do tego dłuższego czasu dojrzewania i nawrócenia. Papież odnosi tę zasadę do małżonków i wymagań związanych z rodzicielstwem, życiem seksualnym. Należy się cieszyć, kiedy małżonkowie wchodzą na drogę rozwoju, choć wskutek ludzkiej słabości czy innych czynników nie potrafią jeszcze żyć pełnym ideałem. Należy im wtedy cierpliwie towarzyszyć, wspierać ich i prowadzić do coraz większego dobra. Narzucenie odpowiedniego postępowania siłą i moralizowanie niewiele tu pomoże. Papież Franciszek mówi o towarzyszeniu, o „możliwym dobru”, które człowiek na danym etapie życia jest w stanie zrealizować.
Innymi słowy, kompromis aborcyjny można też postrzegać w kategorii „prawa stopniowości”, ale w odniesieniu do społeczeństwa. Jako chrześcijanie jesteśmy przeciwni aborcji, ale nie wszyscy w społeczeństwie są gotowi do aktów heroicznych. Radykalne rozwiązania w takich przypadkach zwykle przynoszą skutek odwrotny do zamierzonego. Wydaje się, że czasem tolerowanie zła przy równoczesnym podejmowaniu wysiłków, by dojść stopniowo do jego eliminacji przez formację i przekonywanie, jest roztropniejszym rozwiązaniem, choć nie idealnym. Stąd kompromis.
Jezus mówi w Ewangelii o uwolnieniu opętanego człowieka od zła, porównując jego serce do domu. Kiedy dom pozostaje pusty, przyozdobiony, kiedy nie ma w nim życia, dbałości o rozwój moralny, może się zdarzyć, że zły duch wróci z grupą „kolegów”, czyli innymi demonów i ponownie wejdą do tego domu, tyle że stan tego człowieka będzie gorszy niż poprzedni.
Nie wystarczy pozbycie się zła, jeśli zabraknie potem praktykowania cnót, życia wewnętrznego, formacji serca. Dlatego oprócz dążenia do prawnego ograniczania dopuszczalności aborcji, Kościół powinien skupić swe wysiłki na formacji wiernych, społecznej kampanii promującej życie od poczęcia, budowania struktur pomocy dla kobiet, które znajdą się w tak dramatycznej sytuacji wyboru.
Kompromis aborcyjny jest do przyjęcia przez katolików jeśli nie wypływa on z obojętności i biernego czekania aż ludzie jakoś sami dojrzeją do pełnego zakazu dopuszczalności aborcji.
Tekst oryginalnie ukazał się na profilu facebookowym Dariusza Piórkowskiego SJ.
Skomentuj artykuł