Dlatego duchowni nie powinni publicznie mówić o swoich poglądach politycznych
Partia czy polityka nigdy nie będzie ucieleśnieniem Królestwa Bożego na ziemi. Jest więc możliwe, że żaden kandydat czy partia nie będzie w pełni odzwierciedlał poglądów chrześcijańskich, ale tylko w jakiejś części. To realizm.
Ks. Wojtek Węgrzyniak uważa, że chociaż duchowny nie powinien publicznie ujawniać swoich politycznych preferencji, to jednak nie należy tego uznawać za ideał. Za kościelnym zakazem niewypowiadania się na te tematy ma stać "niedojrzałość chrześcijańska i obywatelska wiernych".
Ponadto, ks. Węgrzyniak twierdzi, że publiczne przyznawanie się do politycznych wyborów duchownych jest w gruncie rzeczy podobnym prawem jak mówienie o tym, jaką religię wyznają, jakiemu klubowi sportowemu kibicują, jakie samochody lubią itd. Dlatego winniśmy dążyć do tego, aby poglądy polityczne duchownego mogły być wypowiadane przez niego z równą swobodą jak wszelkie inne sprawy.
Niby tak. Ale sprawa jest chyba bardziej skomplikowana. Po pierwsze, nie uważam, że powodem zakazu publicznego popierania określonej partii przez duchownych jest tylko "niedojrzałość wiernych". Niedojrzałość duchownych także.
Po drugie, nurtuje mnie jednak pytanie, dlaczego Kościół zarówno w konstytucji Gaudium et spes jak i w Prawie Kanonicznym nie pozwala duchownym na publiczną identyfikację z określoną partią. Sama niedojrzałość jakoś mi tutaj nie wystarcza. Innymi słowy, dlaczego jednak polityka bardziej nas dzieli niż sport, samochody, wiara, ulubione filmy? Dlaczego różnorodność w innych dziedzinach niż polityczne sympatie (generalnie rzecz ujmując) przyjmujemy spokojniej?
Sam już kiedyś tu pisałem, że być może jednym z powodów tego zakazu jest ciągłe utożsamianie Kościoła głównie z hierarchią. Dlaczego nie rodzi się takie oburzenie wobec świeckich katolików, którzy publicznie przyznają się do takiej czy innej partii? Czy oni nie reprezentują Kościoła? A może Kościół chcemy postrzegać jako sferę zarezerwowaną tylko do tego, co stricte religijne, a oddzielamy od niej wszystko inne?
Być może polityka dzieli bardziej nie tylko dlatego, że jako chrześcijanie nie potrafimy przyjąć różnorodności wśród nas, absolutyzujemy partie, szukamy jakiejś idealnie chrześcijańskiej, która de facto nie istnieje i nigdy takiej nie będzie. Polityka dzieli bardziej nie tylko ze względu na niedojrzałość wierzących, ale dlatego, że wpływa bardziej bezpośrednio na nasze życie niż oglądanie filmu czy, co ciekawe, nawet wiara. Państwo i władza mogą narzucić pewne rozwiązania. Kościół i wiara nie. Nie jest więc obojętne, kto będzie u sterów władzy. Ta niepewność budzi więc silne emocje. Jedni chcą bardziej radykalnych rozwiązań, a inni szukają kompromisu. Czasem możliwy jest jedynie wybór mniejszego zła.
Myślę, że ostrożność Kościoła w tej sprawie bierze się także stąd, że nie każdy kraj jest katolicki czy chrześcijański. W wielu krajach chrześcijanie to mniejszość. Rząd i władza wybierana jest jednak przez obywateli o różnych poglądach, niekoniecznie zgodnych z Ewangelią. Władza reprezentuje więc nie tylko wierzących, lecz wszystkich obywateli. I tu jest chyba pies pogrzebany. Kościół, a rozumiem tutaj także wiernych świeckich, musi uwzględniać fakt, że pośród nas żyją też niewierzący, którzy nie podzielają tych wartości, co wierzący. Partia czy polityka nigdy nie będzie ucieleśnieniem Królestwa Bożego na ziemi. Jest więc możliwe, że żaden kandydat czy partia nie będzie w pełni odzwierciedlał poglądów chrześcijańskich, ale tylko w jakiejś części. To realizm.
I dlatego jest możliwe, że również duchowni będą się różnić w swoich wyborach politycznych, ponieważ rzadko w polityce mamy do czynienia z wyborem idealnych kandydatów. Polityka to nie królestwo Boże. Aby więc nie dopuścić do podziałów, czyli utożsamienia jakiegoś kandydata czy partii z chrześcijaństwem, wszak duchowny jest osobą publiczną i ma pewien kredyt zaufanie, lepiej żeby zachowywał powściągliwość.
Skomentuj artykuł