Duszpasterska roztropność i polityka
Polityka jest ważna, ale jest i powinna pozostać przede wszystkim domeną ludzi świeckich. Hierarchia czy duchowieństwo wkraczając w nią nie tylko wkracza w nie swoją przestrzeń, ale przede wszystkim szkodzi, przede wszystkim Kościołowi.
Jasna Góra, jeden z najważniejszych, bo transmitowanych na całą Polskę momentów w programie dnia, czyli Apel Jasnogórski i biskup - skądinąd niezwykle sympatyczny i żywiołowy - Antoni Długosz, który z pasją opowiada o „ewangeliście premierze Mateuszu i ewangeliście ministrze Łukaszu”, którzy „przedłużają działalność Jezusa”. Krótko potem inny kapłan w trakcie modlitwy wiernych modli się o zwycięstwo Andrzeja Dudy. Takie przypadki nie są może szczególnie liczne (choć wciąż jest ich zbyt wiele), ale za każdym razem wzbudzają kontrowersje, bowiem uświadamiają one nie tylko brak roztropności religijnej autorów podobnych wypowiedzi.
Zacznijmy od kwestii religijnej. Społeczeństwo, i to nie tylko polskie, jest obecnie głęboko podzielone politycznie i partyjnie. Media społecznościowe, wbrew nazwie, wcale nie zbliżają ludzi, nie budują porozumienia, ale sprzyjają tworzeniu się wąskich, politycznych, światopoglądowych, a niekiedy plemiennych struktur. Inni, ci spoza kręgu znajomych, których nasz algorytm wykillowuje z naszej tablicy albo my sami, żeby nie kontaktować się z tymi paskudnymi - tu wstaw odpowiednie określenie - lewakami, fundamentalistami, katolickimi otwartymi, trasami, demonami itd. itp, o których z góry wiadomo, że nie tylko nie mają nic ciekawego do powiedzenia, ale też kłamią jak najęci.
Efekt jest taki, że mury między nami (a dotyczy to nie tylko Polski, by przypomnieć tylko amerykański spór o Donalda Trumpa) są coraz wyższe, my coraz mniej się spoza nich widzimy, i coraz mocniej operujemy już nie pojęciem wspólnoty, ale plemienia. Wiele lat temu neokonserwatywna amerykańska myślicielka Gertrude Himmelfarb opisując spór polityczny w USA mówiła o „jednym państwie dwóch narodów”, ale obecnie można już mówić - także w Polsce - o jednym państwie kilku plemion”, a nawet mocniej o jednym państwie kilku rzeczywistości, które niemal nie mają ze sobą punktów stycznych. Symulakry, medialne realności, które nie odsyłają do niczego poza samymi sobą, poza partyjnymi przekazami dnia, przesłaniają nam realność, prawdziwe życie i prawdziwą wspólnotę. Kościół powinien zaś, i to z samego swego powołania, pozostać przestrzenią, gdzie owe plemiona się spotykają. Wpisanie Go w kontekst sporu plemiennego odbiera mu powszechność konieczną do głoszenia Ewangelii, a to jest Jego głównym zadaniem.
Gdy jako Kościół w miejsce Dobrej Nowiny o tym, że jest Ktoś silniejszy niż nasza śmierć, nasz grzech, nasze poranienia, Kto może dać nam nowe życie, głosimy - przynajmniej od czasu do czasu - nowinę o partii, która jest lepsza od innej, albo nowinę o tym, że inna partia odbierze nam pieniądze z 500+ (choć ja akurat uważam, że to jest realny sukces PiS) i zatruje nasze rzeki jak Czajka, to wówczas część z tych, do których dotrzeć ma prawdziwa Ewangelia zwyczajnie przestaje nas słuchać. I żeby nie było wątpliwości zasada ta dotyczy także kaznodziejów, którzy popierają Szymona Hołownię czy niegdyś wspierali Hannę Gronkiewicz-Waltz. Każde wejście w tę sferę z konieczności dzieli, wyprowadza jedną z grup z Kościoła, a przede wszystkim przesłania uszy na to, co w nauczaniu Kościoła najważniejsze.
A żeby znaleźć potwierdzenie tej prawdy warto sięgnąć, jak zwykle w takich sytuacjach, do Ewangelii. Jezus był wielokrotnie konfrontowany z głębokimi ówczesnymi podziałami. Jedni chcieli zrobić z niego zwolennika Rzymian, i co za tym idzie, zdrajcę narodu, inni oskarżyć Go o to, że jest zelotą. Nie brakowało także takich, którzy mieli ochotę wesprzeć Jego autorytetem jakieś polityczne działania Izraela. A Jezus zawsze unikał wchodzenia w te spory, odrzucał samo ich postawienie, a zamiast tego skupiał się na głoszeniu Królestwa, którego realizacją jest uzdrawiania chorych, karmienie głodnych, pocieszania strapionych, opatrywanie poranionych. Taki Kościół zmieniał realnie politykę, ale nie poprzez deklaracje poparcia, ale poprzez zmianę mentalności, nawrócenie serc, uzdrawianie powolne i zawsze częściowe struktur. To jest skuteczna droga Kościoła. Innej, chrześcijańskiej i przemieniającej świat, nie ma.
Skomentuj artykuł