Dzień Niepodległości ratują poznaniacy, osoby bezdomne i pewien ksiądz
Być może to ja mam za duże oczekiwania, bo pochodzę z Wielkopolski. Tam jest inaczej. Zawsze można przecież znaleźć przynajmniej jedną rzecz, która nas łączy. Mogą nią być choćby imieniny patrona ulicy. I to, że jesteśmy razem, jest prawdziwym powodem do świętowania. Niestety to jeden z niewielu pozytywnych przykładów.
Kiedy we wtorek przeglądałem w pracy agencje prasowe, zrozumiałem, że świat lepiej uczci 100-lecie odzyskania niepodległości Polski niż my sami. Tego dnia news feed wyglądał mniej więcej tak:
1. Prezydent Warszawy zakazała marszu niepodległości
2. Wieża CN Tower w Toronto 11 listopada rozbłyśnie na biało-czerwono
3. Burzliwa debata o dniu wolnym 12 listopada. Poseł obraził prezydenta
4. W Brukseli uroczystości 100. rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę
5. Prezydent i Premier organizują własny marsz. Reakcje polityków na zakaz: "Hańba!"
6. Z okazji święta niepodległości piramidy w Gizie zostaną podświetlone na biało-czerwono
7. W tym samym czasie jeden z posłów ocenia: "To będzie marsz hańby"
8. W litewskim parlamencie wystawa uczniów "Dziś są Twoje urodziny, Polsko!"
9. Kolejni dziennikarze krytykują list KEP na dzień niepodległości
10. Rada Miejska w Nowym Jorku uchwaliła dzień 11 listopada "Dniem Niepodległości Polski w Nowym Jorku"
11. Papież życzy, by naród polski mógł żyć darem wolności w pokoju
I mógłbym tak wymieniać dalej. Papieskie życzenia są chyba najlepsza puentą ostatnich wydarzeń. Jest mi po prostu przykro, że kolejny raz nie potrafimy być ze sobą, zrobić razem czegokolwiek. Każdego roku to przerabiamy: stawianie własnych małych interesów nad wspólnotę. W tym roku jednak zrobiliśmy to z prawdziwym rozmachem - w końcu mamy 100-lecie. Niepodległość kosztuje sporo, zwłaszcza dzisiaj.
Można inaczej, bez patosu
W zeszłym roku, będąc w Kanadzie, brałem udział w Canada Day. To coroczne święto z okazji założenia państwa. W 2017 r. miało ono jednak szczególny charakter, bo Kanada obchodziła swoje 150-lecie. Ich sposób świętowania zrobił na mnie ogromne wrażenie. Najpierw wybraliśmy się do katedry w Vancouver. Mszę sprawował abp John Miller. W ławkach siedzieli najróżniejsi ludzie z całego świata - jak się okazało typowi Kanadyjczycy. Przy bocznym ołtarzu stała kanadyjska flaga, nie skupiała na sobie uwagi. Msza była bez patosu, bez oficjeli i kamer. W procesji liturgicznej w stronę ołtarza szli przede wszystkim członkowie rady parafialnej, wierni dbający o kościół, ministranci, lektorki, zakrystiania, a za nimi zwykli ludzie. Podobno był ktoś ważny z Rady Miasta, ale przyszedł prywatnie. Było też jedno (!) przemówienie - szef rady parafialnej wyszedł wszystkich powitać i życzyć dobrego dnia, żadnej polityki. Po mszy wierni wraz z arcybiskupem zawierzyli wszystkich Kanadyjczyków Bogu, modląc się prostymi słowami. A chwilę później zebrani wyszli przed katedrę, żeby porozmawiać ze sobą. Prosili ksieży o modlitwę wstawienniczą i błogosławieństwo, chwalili dobre kazanie, zadawali pytania. Tyle i aż tyle.
W wielu miastach tego dnia odbywały się też liczne parady. My widzieliśmy jedną z większych w Vancouver. Szli w niej reprezentanci każdej grupy społecznej, ludzie różnych ras, wyznań i wrażliwości - wszyscy jako Kanadyjczycy. Ubrani byli w charakterystyczne dla swojego kręgu kulturowego stroje. Nieśli flagi oraz transparenty z napisami takimi jak: "Pakistańczycy dumni z bycia Kanadyjczykami"; "Kanadyjscy sikhowie świętują Dzień Kanady". W pełni uznawali to, skąd pochodzą i jednocześnie czuli się częścią tego państwa i jego radości. Wzdłuż ulic czekały tysiące mieszkańców, którzy ich pozdrawiali i życzyli sobie wzajemnie: "Happy Canada Day!". Miejscy urzędnicy i wolontariusze przebrani za kowbojów i kowbojki rozdawali okolicznościowe napoje i muffiny. Z różnych zakamarków miasta wyłonili się ludzie bezdomni, których nikt nie przeganiał. Dołączyli się do świętowania. Ludzie mieli do siebie ogromne zaufanie, co widać było choćby w ilości policji obstawiającej paradę. W czasie kilometrowej trasy naliczyłem ich… aż 7. Bez masek, gazu i tarcz.
(fot. archiwum prywatne)
Już wtedy pomyślałem sobie, jak fantastycznie byłoby zobaczyć coś takiego w Polsce. Miałem nadzieję, że może uda się kiedyś wprowadzić ten styl świętowania i bycia razem. Byłem nawet gotów, żeby samemu zrealizować ten plan. Po powrocie zrozumiałem jednak, że nie jest to możliwe. Zamiast parady mamy marsze i manifestacje, które - mam takie przekonanie - służą bardziej ogłaszaniu niepodległości od tych, którzy się nam nie podobają niż jednoczeniu nas. Wielkie świętowanie od kilku lat kończy się zwyczajną bijatyką.
Make ROGAL, not war!
Być może to ja mam za duże oczekiwania, bo pochodzę z Wielkopolski. Tam zawsze było inne podejście do rozumienia niepodległości i patriotyzmu, a obyczaje łagodził rogal świętomarciński, którym zajadali się wszyscy pomimo różnic światopoglądowych. Zawsze można przecież znaleźć przynajmniej jedną rzecz, która nas łączy. Mogą nią być choćby imieniny patrona ulicy. I to, że jesteśmy razem, jest prawdziwym powodem do świętowania.
Niestety to jeden z niewielu pozytywnych przykładów. Drugi znalazłem w Krakowie. Osoby w kryzysie bezdomności uszyły 100 krakusek na 100-lecie odzyskania niepodległości. Zainicjowali tym samym powstanie szwalni społecznej. Oby im się udało! Ta inicjatywa więcej mówi o niepodległości niż oficjalne gale.
3, 2, 1...START! Nasz cudny krakuskowy zespół w składzie Weronika, Grzegorz i Zbigniew rozpoczął właśnie wraz z naszymi...
Opublikowany przez ŻyWa Pracownia Piątek, 26 października 2018
Jeśli znacie więcej podobnych inicjatyw, podzielcie się nimi w komentarzach. Może przebijemy się przez zalew negatywnych wiadomości i odzyskamy święto, które ktoś nam skradł. Pozwoliliśmy na to.
Każdego roku 11 listopada wracam myślami do Poznania. Wielkopolanie od pokoleń nauczeni byli, że Polska to różnorodność. Może dlatego, że jesteśmy posklejani z różnych grup społecznych, które po wojnach zasiedlały Wielkopolskę. Od Bambrów po Kresowiaków. Jesteśmy w tym chyba podobni do Kanadyjczyków, żyjących w świadomości, że są narodem imigrantów.
Co właściwie świętujemy?
Jeśli ktoś na podstawie mojego kanadyjskiego doświadczenia wysnuł wnioski, że Kanadyjczycy są narodem jednolitym, to bardzo się myli. Mają swoje utarczki, problemy i konflikty, ale wychodzą z założenia, że rozwiązuje się je przede wszystkim przy urnach wyborczych. Gdy świętują, zawieszają polityczne spory. My też mieliśmy dwa tygodnie temu wybory i wszyscy obiecywali, że na poziomie lokalnej polityki będzie inaczej, bo przecież liczą się tylko nasze małe ojczyzny. Jest kilka dni po drugiej turze wyborów, a nowe władze już zdążyły się pokłócić ze starymi. Myślę, że największą obrazą dla Polski, jest nasz stosunek do siebie wzajemnie. "Kiedy my żyjemy" śpiewane w hymnie znaczy tyle, że Polska to Polacy. Coraz rzadziej patrzymy w ten sposób na nasz kraj.
Niepodległość to nie tylko fakt historyczny i polityczny, ale też stan umysłu. I chyba mamy z tym największy problem, bo po 100 latach wciąż do niej nie dorośliśmy na wielu poziomach życia. Zewnętrznie wolni, wewnętrznie zniewoleni, skonfliktowani i uzależnieni od posiadania racji. Kilka dni temu ks. Łukasz Kachnowicz napisał na Facebooku słowa, które powinny być przeczytane podczas ogłoszeń w każdej parafii zamiast lub zaraz po liście KEPu. W kilku zdaniach powiedział to, co niestety naszym hierarchom nie udało się na kilku stronach:
Znowu, ktoś kogoś w Polsce zaorał. Znowu ktoś jest zaorany. Może przyjdzie taki dzień, że już wszyscy zaorają wszystkich...
Opublikowany przez Łukasz Kachnowicz Poniedziałek, 5 listopada 2018
Nie potrzebujemy pompy, patetycznych gestów, wielkich słów i lamentu nad dziejowymi zranieniami, żeby uczcić ten dzień. Od wielu lat jesteśmy podzieleni, może najlepszym sposobem będzie, po prostu spędzić go razem? To już konkret. Życzę wszystkim tego dnia dobrego rogala. Po prostu aż rogala. Bo to chyba jedyny bezpieczny symbol. A na pewno wyraża najwięcej tego dnia. Rogalem można i wypada się podzielić - Polską także.
Przepis na udane święto niepodległości jest bardzo prosty:
1 kg przesianej mąki
400 ml ciepłego mleka
20 g świeżych drożdży
7 jaj + 1 żółtko
370 g cukru
0,5 łyżeczki soli
205 g miękkiego masła
300 g zmrożonego masła do wałkowania
500 g białego maku
250 g miodu
100 g migdałów
85 g rodzynek
2 łyżki kandyzowanej skórki pomarańczowej
I najważniejsze! Nie zapomnij zaprosić sąsiadów.
Skomentuj artykuł