Empatia
Papież jest jeden, na głowie cały Kościół, a także ci, których nie pyta o wyznanie, ale czuje się jakoś ich ojcem. Nie może wniknąć w miliardy pojedynczych nieszczęść, nie ma jak im zaradzić. Robi, co może.
Nieszczęście może przyjść zewsząd, w każdej chwili i często nie możemy mu w żaden sposób zaradzić. Najgorzej, gdy zostajemy z nim sami, bez pomocy znikąd, gdy brakuje przynajmniej czyjegoś dobrego słowa lub prostego gestu życzliwości. Doświadczamy wtedy braku empatii ze strony naszych bliźnich, zostajemy sami z tym, co nam się przytrafiło. Empatia to zdolność współodczuwania naszego nieszczęścia przez kogoś, kto zwykle nie może odwrócić jego skutków, ale przynajmniej wiemy, że nie zostaliśmy na naszym placu boju osamotnieni… Nie wolno jej traktować jako strategii komunikacyjnej. Empatia leży też na przeciwległym brzegu rzeki ludzkiego doświadczenia niż litość. W polskiej wrażliwości językowej litość najczęściej okazujemy komuś, kogo na drabinie społecznej, zawodowej lub po prostu ludzkiej umieszczamy poniżej nas. Empatia wymaga uznania, że ten drugi jest nam równy. To nie zawsze jest łatwe.
Wojny, klęski żywiołowe i inne podobne nieszczęścia towarzyszą nam coraz częściej. W lipcu br. byliśmy oboje z moją żoną i z Janką Ochojską w sycylijskim Agrigento, dokąd przypływają przeładowane pontony z tysiącami uchodźców. Jest to zarazem okolica często odwiedzana przez turystów, zafascynowanych między innymi tzw. Doliną Świątyń oraz obszarem, na którym tryskają małe wulkaniczne gejzery wyrzucające niewielkie ilości gorącego błotka. Ot, ciekawostka.
Wczesną jesienią 2014 udał się tam wraz z dwójką swoich dzieci Rosario Mulone -włoski karabinier, rosły chłop na schwał. W pewnym momencie niepozorny gejzerek wybuchł i wyrzucił na zewnątrz masy gorącego błota. Mężczyzna zdołał pochwycić oboje dzieci (7 i 9 lat) za ręce, ale nie udało mu się już uciec. Błoto przewróciło całą trójkę, dzieci utonęły, a zanurzony po szyję ojciec, mimo prób i wołania o pomoc nic już nie był w stanie zrobić.
Dramat trwał kilka sekund, ale dla małżeństwa Mulone był życiową katastrofą… Zaprzyjaźniony z nimi kapelan karabinierów wymyślił jedynie, by napisali list do papieża Franciszka i opowiedzieli mu o tym, co się wydarzyło.
Po kilku tygodniach zadzwonił w ich domu telefon: "Halo, mówi papież Franciszek". List dotarł do niego i bardzo go przejął. Rwana rozmowa - oni wciąż w szoku po stracie dzieci, a tu dzwoni papież… Pani Mulone w końcu rzuca do słuchawki: "Ale dlaczego? Ojcze Święty, Bóg mi je dał po siedmiu latach małżeństwa, a potem mi je odebrał, i to w taki sposób !". Papież: "Pani Giovanno, nie ma na to odpowiedzi. Ja też tego nie rozumiem (…) Mogę jednak powiedzieć, że stawianie sobie pytania <dlaczego> też jest modlitwą."
Szczegóły można wyczytać w wydanej przez ZNAK książeczce Rosario Carello. Skracając, dopowiedzmy jedynie, że papież dzwonił później do nich przynajmniej trzykrotnie, aby dopiąć termin wizyty Państwa Mulone w Domu Św. Marty. Do blisko półtoragodzinnego spotkania wkrótce doszło, podobno więcej wspólnie milczeli niż rozmawiali… Na koniec Franciszek dał im swój numer telefonu mówiąc: "Dzwońcie do mnie, kiedy będziecie tego potrzebować, bardzo proszę."
Cóż mógł zrobić Franciszek? Papież jest jeden, na głowie cały Kościół, a także ci, których nie pyta o wyznanie, ale czuje się jakoś ich ojcem. Nie może wniknąć w miliardy pojedynczych nieszczęść, nie ma jak im zaradzić. Robi, co może. Nie mógł oddać zrozpaczonym rodzicom ich dzieci. Dał im swój czas i serdeczność, właśnie empatię. Nie chodziło mu o publiczne zademonstrowanie, że papież kocha ludzi, zwłaszcza nieszczęśliwych. Zrobił to całkowicie "modo privato" wobec tych ludzi i dla nich. My znamy tę historię tylko dzięki relacji państwa Mulone, którzy opowiedzieli ją przyjaciołom, a w końcu dziennikarzowi. Chyba nadal oboje są skamieniali z bólu, ale tamta rozmowa i spotkanie z papieżem dała im siłę życia dalej.
Ta historia wracała do mnie jak bumerang, gdy przez okolice Borów Tucholskich przetaczała się nawałnica, niszcząca megahektary lasu i zrównująca z ziemią dobytek mieszkających tam ludzi. Z zażenowaniem obserwowałem reakcje różnych władz. Lokalni robili co się dało, ci ważniejsi i wyżej usadowieni mieli wyraźne "parcie na szkło", zdarzyła się deklaracja, że "wojsko nie jest od zamiatania liści". Nie zamierzam pokazywać palcem, wszyscy widzieli i słyszeli. Zabrakło empatii. Byłem tam przez krótką chwilę i widziałem, w jak wysokiej cenie było u tamtejszych ludzi czyjeś zainteresowanie, bezpośredni, ludzki kontakt i spojrzenie prosto w oczy. To też jest pomoc.
W bardzo wielu (jeśli nie wszystkich) zawodach, rolach społecznych i funkcjach niezbędna jest empatia. Odnosi się to do medyków, duchownych, polityków, dziennikarzy, nauczycieli, pewno nawet do kominiarza ratującego nieostrożnego kota-dachowca, który wpadł do komina. Nigdy nie byłem kominiarzem, ale mam za sobą wieloletni staż "w polityce" i jak każdy człowiek w nią zaangażowany mam sobie wiele do zarzucenia z czasów, kiedy nie podszedłem, nie zagadałem, nie pomilczałem razem z tymi, którzy potrzebowali mojej empatii. Myślę, że dobrze zrobiłoby każdemu, kto chce sensownie realizować swój zawód, powołanie i rolę społeczną, by w wolnej chwili przeczytał tę historię i parę innych, opowiedzianych w wydanej przez ZNAK książeczce. Można się z nich dowiedzieć, że ważniejszy od konferencji prasowej w scenerii pracowicie wymyślonej przez speców od PR i od obiektywów kamer bywa zwykły telefon i chwila, poświęcona ludziom znajdującym się w rozpaczy.
Papież Franciszek (do biskupów azjatyckich): "Zdolność do empatii umożliwia nam prawdziwy ludzki dialog". Deon właśnie obchodzi swoje kolejne urodziny, więc życzę mu, by wytrwał w charakterystycznej dla niego postawie empatii wobec wszystkich pokręconych, niedowiarków i obcych, by z nimi nadal dialogował i aby przejście Biskupa Rysia do Łodzi nie odebrało nam wszystkim przywileju wspólnego z Nim wędrowania po Deonie i okolicach.
* * *
"W kręgu Franciszka" to nowy cykl felietonów autorstwa Piotra Nowiny-Konopki. Kolejne części tylko na DEON.pl
Moje 3-letnie ambasadorowanie przy Watykanie było niespodziewanym przywilejem i okazją do codziennego śledzenia niezwykłego pontyfikatu sprawowanego przez jezuitę "z drugiego końca świata". Niemal każdego dnia patrzyłem na zwierzchnika Kościoła, który postanowił pozostać "zwykłym człowiekiem", jak każdy z nas. Od 13 marca 2013 roku Franciszek zaskakuje, a nawet szokuje, wciąż przecież gromadząc wokół siebie osoby i grupy znajdujące w nim inspirację, autorytet i wzór pasterza na nowe czasy. Chcę Państwu o tym opowiadać w sposób w miarę możności regularny, odwołując się do słów Papieża i pokazując ludzi, o których można powiedzieć, że znalazły się "w kręgu Franciszka". Stąd nadtytuł mojej pisaniny.
* * *
Piotr Nowina-Konopka - działacz katolicki, w latach 1980-1989 w opozycji demokratycznej, w latach 1991-2001 poseł, kilkukrotny minister, negocjator członkostwa RP w UE, przewodniczący Polskiej Fundacji im. Roberta Schumana, były ambasador RP przy Stolicy Apostolskiej, obecnie na emeryturze
Skomentuj artykuł