Grzeczne owieczki

Grzeczne owieczki
Fot. Priscilla Du Preez/Unsplash

Kilka dni temu słuchałam historii pewnego małżeństwa. Od urodzenia niewierzący, wychowani w „niekościelnych” rodzinach, dopiero jako małżeństwo z dwójką dzieci zaczęli myśleć o chrzcie. Historia jest piękna, bo jej bohaterowie od najprostszej motywacji – „trzeba ochrzcić dzieci, żeby się z nich w szkole nie śmiali” doszli do wiary, sakramentów, głębokiej relacji z Bogiem. Równie piękne jest to, że kluczową rolę odegrali w tej historii mądrzy i pobożni księża i przyjaciele, którzy nie żałowali czasu na spotkania, rozmowy, wyjaśnienia, podprowadzanie.

Słuchałam tej historii i myślałam sobie, że takiego podejścia bardzo brakuje w Kościele w stosunku do „grzecznych” owieczek, tych, które w nim są od urodzenia i nie sprawiają kłopotów. Na oko wszystko jest z nimi dobrze – a po cichu często mierzą się z wątpliwościami, rozterkami, trudnościami w duchowym rozwoju. Ale gdy się jest „grzeczną” owieczką, taką, co to pozornie nie ma żadnych kłopotów, żyje życiem sakramentalnym, chodzi w łasce uświęcającej i ogólnie dobrze się prowadzi, szanse, że jakiś pasterz znajdzie czas na rozmowę o tym, co trudne i coraz trudniejsze, są, krótko mówiąc, znikome.

DEON.PL POLECA

Tomek Zieliński, mistrz słuchania, mówiąc o relacjach, często przypomina o jednej, bardzo ważnej kwestii: o pytaniu-sondzie, zaczepce, błahym temacie, który dziecko porusza, gdy chce z rodzicem porozmawiać na ważny temat. Tomek nazywa to „przedskoczkiem”: taką próbą przed prawdziwym skokiem w poważną rozmowę, sondą, która pokaże, czy to dobry moment, czy zostanie przyjęte, wysłuchane. Taką sondę naprawdę łatwo jest przegapić, zbyć, zlekceważyć.

Ten mechanizm działa nie tylko w rodzinie, ale także – w Kościele.

Bo tyle jest pilnych interwencji w całym, wielkim stadzie, tyle owiec pogubionych, poranionych, wymagających pilnej pomocy – że te, co grzecznie się pasą, są pozostawione same sobie. I gdy próbnie zabeczą, zaplączą się w jakimś krzaczku, gdy zagadną pod kościołem albo wyślą na komunikatorze wiadomość, błahą zaczepkę, żeby sprawdzić, czy może jednak pasterz zauważy, zapyta, czy czegoś nie trzeba – zostają przegapione. Jest dokładnie tak, jak opowiada Tomek Zieliński: bardzo łatwo jest przeoczyć ten delikatny sygnał. I dopóki nie stanie się sygnałem desperackim, będzie traktowany jako trzeciorzędny. Mniej ważny od pilnej roboty przy innych owcach – albo nieprzyjemnie zakłócający miły stan spokoju, w jakim pasterz jest i nie ma zamiaru z niego się ruszać.

Co robi wtedy ta „grzeczna”, na oko ogarnięta i poukładana owieczka?
Ano pobeczy sobie jeszcze cichutko raz czy dwa, a potem sama się z wysiłkiem z krzaczka wyplącze i jakoś będzie żyć, z poczuciem, że jej problemy to żadne problemy w obliczu tych wszystkich bardzo poważnych spraw, z jakimi inne owce się zmagają. A niech jej jeszcze zaczepiony w przelocie pasterz po raz kolejny odburknie, że teraz jest zajęty i żeby mu nie zawracała głowy głupotami, bo jest na urlopie –  i mamy koniec. Owieczka już więcej się nie odważy zaczepiać ani ustawiać w kolejce do rozmowy, gdy wokół wszyscy inni potrzebują o wiele bardziej. Nie ma przecież co się skarżyć na ból głowy przy tych, co mają rozbitą głowę, rozległy zawał i lewą tylną nogę do amputacji.

Więc ze swoimi wszystkimi wątpliwościami, z tym małym bólem głowy nasza grzeczna owieczka zostaje sama, aż w końcu zrobi jej się porządna migrena. A wtedy albo zagryzie zęby i będzie cierpieć, albo pójdzie szukać pomocy gdzie indziej, gdzie z otwartymi ramionami przyjmą ją i znajdą dla niej czas, serce i najlepsze przeciwbólowe tabletki. I pomogą z aktem apostazji.

A teraz pod owieczkę podstawmy sobie człowieka. Może wierzącego, świeckiego mężczyznę koło pięćdziesiątki, który czuje, myśli, żyje sakramentami, należy do wspólnoty i uczestniczy w życiu parafii, ale coraz gorzej czuje się z informacjami, które co chwila słyszy o swoim Kościele. Może dwudziestoletnią oazowiczkę, tę jedyną, która nigdy nie robiła żadnych problemów i zawsze można było na nią liczyć, a jej obecność była tak oczywista, jak to, że po nocy wstaje dzień. Właśnie rozsypała jej się wspólnota, więc znalazła inną, ale choć mówi, że jest dobrze, za nic nie może się w niej odnaleźć. Może wikarego, tego najmłodszego, co ma ledwie trzy lata kapłaństwa i wszyscy traktują go jak chłopaka na posyłki, a on powoli odkrywa, ile mają za uszami starsi koledzy po fachu, ale jest za młody, żeby ktoś z nim o tym rozmawiał inaczej, niż w żartach. I jest mu z tym coraz gorzej.

Tak, z rozmów, badań i statystyk wychodzi jedno: pasterzy mamy coraz mniej. Umierają, odchodzą, w ogóle nie przychodzą, bo nawet nie próbują zacząć seminarium. Ci, co jeszcze pracują, są zarobieni po uszy albo nie chcą się ubrudzić. I jak na każdą trudną sytuację, na tę też można spojrzeć dwojako: jak na katastrofę albo jak na szansę. A że właśnie zaczyna się nowy rok, więc mamy moment z natury optymistyczny i pozytywnie nastrajający do rzeczywistości - wybierzmy to drugie.

Jaką szansą dla „grzecznych” owieczek, dla tych wszystkich wciąż wiernych wiernych, którzy nie potrzebują poważnej duchowej reanimacji, ale małej przeciwbólowej rozmowy, jest to, że pasterzy jest coraz mniej i ich uwagi w naturalny sposób też?

Taką, że może zaczniemy doceniać siebie nawzajem, bez dzielenia się na dwie kasty, na owce i pasterzy. Że zaczniemy się wspierać, wszyscy wszystkich, a ten stary schemat: ksiądz musi zaopiekować się wszystkimi, a nim jednym nie trzeba, odejdzie do lamusa. Że docenimy obecność „lokalnych mędrców” – doświadczonych, mądrych, wierzących ludzi, którzy przeszli przez różne trudności i mogą wspierać tych, którzy w życiu wiary są kilka etapów wcześniej. Że zaczniemy się o siebie troszczyć w małych wspólnotach, w których jesteśmy. Przecież często najlepszą rzeczą, którą można zrobić dla „grzecznej” owieczki, skubanej przez nieduże wątpliwości, jest jej zwykłe wysłuchanie, bez doradzania, kierowania i naprawiania jej świata.

Żywy, zżyty ze sobą Kościół. Zwykli ludzie, świeccy i duchowni, dostrzegający te delikatne sondy wypuszczane w zwykłych rozmowach przez innych ludzi i reagujący na nie z miłością i uwagą. Dbający, by nie przegapić u drugiego tego delikatnego bólu głowy, tej dyskretnej potrzeby podzielenia się tym, co w obliczu wieszczonych Kościołowi katastrof wydaje się malutkie i nieważne – takie mam marzenie na ten nowiutki, świeżo zaczęty rok.

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Anna Dziurdzia

Wyzwól się z lęku, który cię paraliżuje!

Skoro określone sytuacje mogą wywołać fobie, to inne doświadczenia, a nawet już same procesy myślowe, mogą je uleczyć. To od nas zależy, na czym chcemy się koncentrować. Praktyka...

Skomentuj artykuł

Grzeczne owieczki
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.