"Hejter": wstrząsające proroctwo Jana Komasy
Komasa ponownie wsadza w kij mrowisko, pytając, czy nadal potrafimy rozmawiać i czy szanujemy wartość wypowiadanego słowa.
Od początku chcieliśmy zrobić film, który będzie nas łączył, a nie dzielił - powiedział Jan Komasa podczas minionej gali rozdania Orłów - Polskich Nagród Filmowych. Jego „Boże Ciało” otrzymało jedenaście statuetek, ustanawiając tym samym rekord w historii nagród. Podobny przekaz popłynął od Bartosza Bieleni, odtwórcy głównej roli w filmie, uznanego za najlepszego aktora pierwszoplanowego: „Wysłaliśmy wiadomość o miłości. I mam nadzieję, że będziemy jej wierni mimo podziałów”. Czy to oznacza, że wchodzący dziś na ekrany „Hejter” Jana Komasy to „wiadomość o nienawiści”? Wreszcie - czy druga część głośnej „Sali samobójców” tym razem podzieli nasze społeczeństwo? I tak, i nie - jak zwykle, wiele zależy od osobistej interpretacji widzów. W końcu w pewnych kręgach nawet „Boże Ciało” zostało uznane za film „antychrześcijański”.
Krótka historia nienawiści
W „Hejterze” Komasa bardzo sprawnie i przekonująco przedstawia proces narodzin, podsycania i wreszcie - konsekwencji nienawiści. Odwracając hollywoodzką konwencję „from zero to hero”, pokazuje obraz antybohatera i pozwala przejrzeć się w krzywym zwierciadle naszym społecznym grzechom - począwszy od makiawelistycznej pogoni za pieniądzem i prestiżem, a skończywszy na tym, przed czym nie tak dawno przestrzegał w w swoim przemówieniu w Auschwitz Marian Turski - czyli obojętności.
Film opowiada historię Tomka (świetna rola Macieja Musiałowskiego), chłopaka z aspiracjami, który wyrywa się z prowincji, by studiować w stolicy prawo. Pomagają mu w tym Krasuccy, zamożni przyjaciele rodziny, którzy stają się dla Tomka (nazywanego przez nich pieszczotliwie „Tomalą”) nie tylko kimś w rodzaju mecenasów, ale i mentorów reprezentujących świat niedostępnych dotychczas dla skromnego chłopaka elit. Wystarczy jednak odrobinę poskrobać ten idylliczny obrazek wyższej klasy społecznej, by przekonać się, że za tonami blichtru kryją się często kompleksy, pycha, moralny upadek i pogarda dla tej części społeczeństwa, której - kolokwialnie mówiąc - przypadł w udziale mniejszy kawałek potransofrmacyjnego tortu. Kiedy bohater skonfrontuje się z prawdą na temat swoich wyobrażeń o Krasuckich, da mu to potężne paliwo do wzięcia odwetu - a sytuacja, w której ofiara staje się oprawcą, nieuchronnie doprowadzi do tragedii.
Komasa doskonale pokazuje mechanizm narodzin zła, które nie bierze się znikąd - jego bohaterowie nie są (przynajmniej na początku) jednoznacznie źli lub dobrzy - mają w sobie miłość i nienawiść, ale to w głównej mierze od nas wszystkich zależy, któremu z tych ziaren stworzymy dogodne warunki do wzrastania. Kiedy grzechy ludzi elit wyjdą na jaw, szybko okaże się, że początkowy podziw człowieka z nizin zamieni się w żywą nienawiść. W „Hejterze” krok po kroku towarzyszymy przepoczwarzeniu się bohatera z nieźle zapowiadającego się chłopaka z sąsiedztwa w ogarniętego żądzą zemsty potwora, który użyje wszelkich dostępnych środków, by zamanifestować swoje rozczarowanie społeczną niesprawiedliwością i upadkiem autorytetów. Tylko czy to go usprawiedliwia?
„Hejter” to nasz polski „Joker”?
Oglądając najnowszy film Jana Komasy, trudno uciec od porównań do nakręconego niemal równolegle „Jokera” Todda Phillipsa (sam Komasa przyznaje, że w pracy nad „Hejterem” inspirował się „Taksówkarzem” Martina Scorsese’a), czy koreańskiego filmu „Parasite”, który pokonał „Boże Ciało” w walce o Oscara dla najlepszego filmu międzynarodowego. To, że na trzech różnych kontynentach w zbliżonym czasie powstały filmy o ścierających się klasach społecznych, prowokuje do zadania pytania o moralną kondycję człowieka XXI wieku. Odkładam tu na bok całą dyskusję na temat zaburzeń i predyspozycji psychologicznych (Tomek z „Hejtera” przejawia cechy osobowości o rysie antyspołecznym), bo one będą pojawiać się zawsze. Wystarczy jednak chociaż trochę interesować się psychologią, by wiedzieć, że tym, co kształtuje jednostkę, jest wypadkowa jej wyposażenia genetycznego z oddziaływaniem środowiska, w którym żyje. A na to środowisko mamy przecież wpływ. I wcale nie chodzi o usprawiedliwianie czynów Tomasza Giemzy czy Arthura Flecka („trudne dzieciństwo” bywa świetną wymówką), ale próbę zrozumienia tego, że permanentne pokazywanie słabszym środkowego palca przez tych, którym się „udało” grozi nie tylko utratą człowieczeństwa, ale może prowadzić do łańcucha frustracji, którego nie będziemy już umieć przerwać.
Adamowicz niczym Rudnicki: fikcja wyprzedziła rzeczywistość
Informację o tym, że w filmie pojawia się wątek zabójstwa kandydata na prezydenta Warszawy Pawła Rudnickiego (Maciej Stuhr) przez mężczyznę o imieniu Stefan (skojarzenie z gdańskim styczniem 2019 nasuwają się same), przyjęłam z niedowierzaniem. Jeszcze większy szok przeżyłam, gdy dowiedziałam się, że „Hejter” nie jest i nie mógł być filmem zainspirowanym morderstwem śp. Pawła Adamowicza, ponieważ… powstał niecały miesiąc przed zdarzeniem. Zdjęcia do filmu Jan Komasa i jego ekipa zakończyli tuż przed Bożym Narodzeniem 2018 roku. W rozmowie z Moniką Olejnik,
Komasa przyznał, że to, co wydarzyło się w Gdańsku, wprawiło go w osłupienie: ”Poczułem ciarki” - wspominał. „Żyliśmy tym przez wiele miesięcy” - dodał w programie „Kropka nad i”. Trudno się temu dziwić - kiedy fikcja wyprzedza fakty, tracimy poczucie bezpieczeństwa. Bardzo chciałabym napisać, żeby potraktować „Hejtera” jako ostrzeżenie, ale nie mogę, bo przecież to się już wydarzyło: nienawiść doprowadziła do morderstwa na oczach wielu tysięcy ludzi podczas feralnego finału WOŚP w Gdańsku 2019 roku.
„Patointeligencja” na dużym ekranie
Skoro tragedię, przed którą usiłuje przestrzec Komasa, mamy już za sobą, to co nam zostaje? Myślę, że to, co możemy zrobić, to obejrzeć ten film z dobrymi intencjami. Można się oczywiście spierać do do „symteryzmu” twórców punktujących słabości dwóch głównych obozów światopoglądowych i uproszczeń w ich przedstawieniu, ale ogromną siłą „Hejtera” jest to, że obnaża prawdę o jednych i drugich, zmuszając widza do opuszczenia mentalnej strefy komfortu. Bo przecież na ogół łatwiej nie dostrzegać, nie wychylać się, nie dopuszczać do świadomości tego, że coś jest w naszych domach, pracach, wspólnotach nie tak. To dlatego tak żywo - od prawa do lewa - komentowaliśmy „Patointeligencję” Maty, poruszeni tym, że ktoś w końcu zdecydował się przełamać tabu i opowiedzieć o tym, że problemy „bananowe młodzieży” sięgają dziś trochę dalej, niż dylemat pt. „wrócić do domu Uberem czy Boltem”. Podobnie jest z „Salą samobójców. Hejterem” - choć nawiązania do pierwszej części filmu są raczej symboliczne, to Komasa ponownie wsadza w kij mrowisko, pytając, czy nadal potrafimy rozmawiać i czy szanujemy wartość wypowiadanego słowa. "Słowo stało się walutą” - mówi Jan Komasa. „Jesteśmy od niej uzależnieni. Sam jestem niewolnikiem mojego telefonu, social mediów. Każdy, kto kreuje treści, jest panem naszej uwagi” - powiedział reżyser na antenie TVN24.
Raz, dwa, trzy, płaczesz ty
Poza mądrym przesłaniem, „Hejter” to kawałek naprawdę dobrego kina moralnego niepokoju, które ogląda się niczym najlepszy kryminał, ze świetnym scenariuszem (Mateusz Pacewicz) i muzyką (Michał Jacaszek) i obsadą (młodziutcy Maciej Musiałowski, i Vanessa Aleksander tworzą zgrany duet, a towarzyszą im m.in. Maciej Stuhr, Danuta Stenka, Agata Kulesza i Jacek Koman). Nie pierwszy raz Jan Komasa udowadnia, że ma wyjątkowy talent do inwestowanie w młode, nieograne twarze - tak było z Jakubem Gierszałem w „Sali samobójców”, Bartoszem Bielenią w „Bożym Ciele” i tak samo większego tempa nabierze zapewne teraz aktorska kariera Macieja Musiałowskiego.
To, że premiera filmu przypada niemal na środek kampanii prezydenckiej, też nie jest bez znaczenia: w dobie farm trolli i nieuczciwych technik marketingowych, łatwo wpaść w pułapkę, również w sieci. Dlatego przed kliknięciem ikonki „wezmę udział” w marszu lub innej formy poparcia dla tego czy innego kandydata, warto dokładnie sprawdzić, kto dokładnie stoi za organizacją wydarzenia. Wystarczy obejrzeć „Hejtera” (i/lub sięgnąć po opisujące działania internetowych trolli książki Jakuba Szamałka), żeby przekonać się, jak bardzo jesteśmy nieodporni na szerzącą się dezinformację.
Bardzo ciekawe jest również zakończenie filmu, pozostawiające furtkę do tego, aby nakręcić „Salę samobójców 3”. Już teraz zastanawiam się, jaką grupę społeczną lub zjawisko w kolejnym filmie weźmie na warsztat reżyser. Czekam na to tym bardziej, że swoich wiwisekcji Komasa dokonuje za pomocą zdezynfekowanego skalpela, co w przeciwieństwie do wymachującego w stronę widza maczetą Patryka Vegi, daje jakieś szanse na przeżycie, a może i nawet wyleczenie pacjenta.
Skomentuj artykuł