Jak wierzyć w Kościół po Sekielskich? Być iskrą, co daje nadzieję
Nie musisz jechać do Brazylii, żeby poznać żonatych mężczyzn, którzy odprawiają mszę. Dwie godziny drogi z Krakowa jesteś w kraju z prezbiterami, którzy mają małżonki.
Msza Święta zamówiona w rocznicę gejowskiej pary? Jak najbardziej, to akurat Londyn. Kto niósł pocieszenie matkom belgijskich zamachowców z Molenbeek? Misjonarz wysłany z Kamerunu do Europy, bo tu trzeba księży. Tak, to Kościół rzymskokatolicki. Czy wiesz, że tak też wygląda?
Dla niektórych czytelników nad Wisłą książka Mirosława Wlekłego "Raban! O Kościele nie z tej ziemi" to może być autentyczny szok. Księży ci u nas dostatek, osoby LGBT z niewiadomych powodów stawia się w opozycji do Kościoła, a "męstwo" częściej bywa definiowane przez znalezienie wroga, względem którego można mężnie stawać, a nie przez pomoc tym, którzy wyrządzili nam krzywdę. Kapłani wolą mówić o swojej robocie "posługa", a nie "praca", zaś gdyby zapytać o kryzys ekologiczny, to nadal znajdzie się trochę takich, którzy wkładają go między bajki i spisek polityków.
Tymczasem tym żyje świat, a zatem i Kościół katolicki. Nasz Kościół, którego bardzo szeroką panoramę Wlekły prezentuje, wędrując przez pięć kontynentów. Zagląda w argentyńskie dzielnice ubóstwa, gdzie spotyka księży, dla których nie ma obcego człowieka. Tańczy z mieszkańcami amazońskiej dżungli, których ksiądz odwiedza dwa razy do roku, a wiary wielu mogłoby im pozazdrościć. Pije piwo z czeskimi księżmi z podziemnego Kościoła, o którym ten Kościół ziemny zdaje się zapomniał. Spotyka się z prawdziwym Bożym bojownikiem pomagającym syryjskim uchodźcom w Libanie - kraju, który jeszcze niedawno przemierzały buty wrogich wojsk - też syryjskich. Poznaje, czym jest prawdziwa przyjaźń, łącząca imama i księdza w dzielnicy Brukseli, o której jeszcze niedawno niektórzy polscy politycy mówili, że stoją tam czołgi. Czołgów brak, choć nie brak ran zadawanych przez ekstremizm. Nie brak też wyciągniętych rąk do współpracy między dwoma religiami. Słucha brytyjskich homoseksualistów, którzy mają taką samą potrzebę życia sakramentalnego jak heteroseksualiści. Choć odrzucają ich niektórzy świeccy, to przyjmują biskupi. Te wszystkie historie to opowieści o naszych siostrach i braciach, którzy żyją i uczestniczą w tym samym Kościele, w którym i my jesteśmy, i ja jestem.
Jakoś tak się złożyło, że reportaże Wlekłego ukazały się niedługo po premierze "Tylko nie mów nikomu". Ja tu czytam o Amazonii, a zaraz obok szaleje dyskusja, którą otworzył film braci Sekielskich. To nie jest tak, że dowiedziałem się z niego czegoś nowego, bo tylko osoba niezwykle naiwna czy po prostu nieuczciwa będzie zamykała oczy na obecność grzechu w Kościele i na krzywdę uczynioną przez ludzi Kościoła. Moją wiarą film Sekielskich nie zachwiał, ale znam takich, których ta pewna prawda o Kościele niemal oślepiła i od niego odwróciła. Dla wielu ostatnie tygodnie, a może nawet miesiące są jak kubeł zimnej wody, czy terapia szokowa. Tym lepiej, że "Raban!" ukazał się właśnie w takim trudnym czasie, bo to po prostu książka, która daje nadzieję, pokazując, że Kościół jest większy.
Zazdroszczę jej bohaterom wiary, bo gdy ja żyję w warunkach dla katolika cieplarnianych i mogę wybierać w ofercie duszpasterskiej, oni tę ofertę tworzą. Często dlatego, że muszą, ale przede wszystkim kochają Boga i robią dla Niego autentyczną przestrzeń w swoim życiu, w świecie. Na poważnie traktują Ewangelię i wszelkimi możliwymi środkami się nią dzielą. Łapię się na tym, że gdy ja dużo o Kościele gadam, to oni ten Kościół realnie robią, wychodząc z Jezusem wszędzie tam, gdzie Go trzeba. Rozkładają te szpitale polowe na znajdujących się już w sąsiedztwie polach bitewnych i budują Królestwo przez szczerość, otwartość na drugiego człowieka. Nie ustaje w nich nadzieja, nawet gdy wszystko tracą - nie, nie chodzi o żadne lukrowanie męczeństwa, ale bohaterowie Wlekłego naprawdę wierzą w Boga i - co więcej - wierzą Bogu, ufają Mu. Bóg wypełnia ich życie po brzegi i powiększa ich serca.
Wlekły nie mitologizuje zagranicy, nie pisze "popatrz, w Polsce to tak źle, a w Azji czy Ameryce Południowej tak pięknie". I bardzo dobrze, bo tak by zakłamał rzeczywistość. Raczej poszerza pewną ramę i pozwala ocenić, co ja mogę zrobić dobrego? Jak mogę dać Pana Jezusa człowiekowi, który Go potrzebuje (a potrzebuje Go każdy)? No i najważniejsze - jak mogę zmienić siebie (bo od tego zawsze się zaczyna)? "Raban!" to książka, która naprawdę może popchnąć do robienia dobra, pokazując, że wszędzie jest na nie miejsce i czas. Tylko trzeba popatrzeć kawałek dalej, może odrobinę poćwiczyć wyobraźnię i zobaczyć, jakie rany odniósł czy zadaje świat koło mnie. Jakie lekarstwo mogę na tę ranę dać?
Niedawno pewien irlandzki jezuita opowiadał mi o doświadczeniach tamtejszego Kościoła i kryzysu. Przez lata irlandzcy katolicy (na czele z duchowieństwem) myśleli o swojej misji używając metafory latarni. Latarnia ma twarde, grube ściany, o które uderzają wzburzone fale świata, a my - katolicy - rzucamy z niej jasny, mocny snop światła prawdy, którą posiadamy na własność. Metafora poniekąd ładna, bo i rozbitków uwzględni, ale Kościół nie ma twardych ścian, co doskonale pokazują ostatnie miesiące, nie mówiąc już o nie posiadaniu monopolu na prawdę. Dlatego Irlandczycy zmienili myślenie. Nie jesteśmy latarnią, ale co najwyżej możemy postarać się być iskrą światła, która rozpala się w mroku. O iskrę trzeba dbać, strzec jej, ale nie dla niej samej, lecz dla światła, które może dać innym. Iskra jest krucha, zgasi ją niewielki podmuch, ale w mroku daje światło. Jest czymś nieoczywistym w przestrzeni, nie można jej przegapić. Iskra nie posiada ścian, które ma nadmorski budynek. Nie posiada jasno ułożonego snopu, więc nie razi prawdą, lecz nią promieniuje. Iskra daje nadzieję, że ten mrok da się przełamać. Tak jak Jezus, który choć dał nam się w sakramentach, to nie po to, żeby zamknąć Go w Tabernakulum i cześć.
Świat, a zatem i Kościół, jest w mroku i potrzebuje złożonej terapii. Nie w zakresie moralizowania, to już mamy dobrze przerobione. Chodzi o realne zmierzenie się z wykluczeniem osób niepełnosprawnych czy bezrobotnych. Świat wypełnia cierpienie ludzi różnych wiar i orientacji - to cierpienie fizyczne i psychiczne, które trzeba łagodzić, walczyć z jego przyczynami, wśród których króluje lęk i stereotypy. Całemu globowi grozi autentyczna katastrofa ekologiczna, a jej przejawami są wojny, kataklizmy naturalne i głód. Wygląda na to, że będzie gorzej. A kto ma na to odpowiedzieć, nie tylko dając nadzieję, lecz także wypracowując środki, jak nie my, katolicy?
Karol Kleczka - redaktor i publicysta DEON.pl, doktorant filozofii na UJ, współpracuje z Magazynem Kontakt, pisze również w "Tygodniku Powszechnym". Prowadzi bloga Notes publiczny
Skomentuj artykuł