Jaką rewolucję wprowadza papież Franciszek?
„Bracia i siostry, dobry wieczór” – kiedy 13 marca 2013 roku (za moment będzie dziewięć lat) z balkonu bazyliki św. Piotra w Rzymie te słowa wypowiedział nowo wybrany papież z Argentyny, jeden z moich redakcyjnych kolegów skomentował: „z tym papieżem będą same kłopoty". I są. W opinii wielu kardynałów, biskupów, księży, wiernych, całej masy komentatorów ten pontyfikat to wielka rewolucja, która doprowadzi do katastrofy. Papież popełnia błąd za błędem, wprowadza zamieszanie, próbuje zmieniać nauczanie Kościoła. Łódź Piotrowa zaraz rozbije się o skały.
Jeśli rzeczywiście chcemy patrzeć na papiestwo w kluczu rewolucyjnym, to rewolucją był każdy pontyfikat. By nie cofać się daleko, spójrzmy na kilka ostatnich. Pontyfikat Jana XXIII, który zwołał Sobór Watykański II, był rewolucją. Rewolucyjne były czasy samego soboru, które przypadły na pontyfikat papieża Pawła VI. Wielką rewolucją był pontyfikat Jana Pawła II, który z determinacją wdrażał postanowienia ojców soborowych, jeździł w najdalsze zakątki świata i nieustannie mówił o potrzebie ewangelizacji. Benedykt XVI był rewolucjonistą choćby poprzez swoją abdykację. Każdy z tych papieży miał swoich przeciwników i zwolenników. Wiele ich decyzji było kontestowanych, w wielu widziano zagrożenie dla Kościoła. A jednak trwa. Łódź wciąż płynie.
Najpoważniejsze bodaj zarzuty formułowane pod adresem Franciszka dotyczą w głównej mierze kilku zapisów adhortacji „Amoris Laetitia", która ponoć dopuszcza wszystkich rozwodników do komunii świętej. Po Synodzie Amazońskim na plan pierwszy wyszła kwestia święceń kapłańskich dla żonatych diakonów stałych (w konsekwencji ma to doprowadzić do zniesienia celibatu) oraz ewentualne wprowadzenie stałego diakonatu dla kobiet, a później być może wyświęcanie ich na kapłanki.
Sprawy te nie były głównymi tematami obrad synodalnych – ani dwóch synodów o rodzinie, ani o Amazonii – a jednak to im poświęcaliśmy najwięcej uwagi i to one budzą najwięcej emocji. Papież Benedykt XVI, wspominając kiedyś obrady Soboru Watykańskiego II, powiedział, że tak naprawdę były dwa równoległe sobory: rzeczywisty i medialny. Z taką sytuacją mamy do czynienia także dziś. Obraz Kościoła budujemy na podstawie wycinkowych przekazów medialnych i pomijamy istotę. Przyzwyczajeni do utartych schematów, boimy się wyjść z kolein i przy każdej dyskusji usiłujemy bić na alarm.
Weźmy kwestię komunii dla rozwodników. W żadnym miejscu „Amoris Laetitia" nie znajduję poluzowania dyscypliny w tym zakresie. Co znajduję? Zachętę do wyjścia z ram i podjęcie pracy z ludźmi, którzy żyją dziś w tzw. związkach niesakramentalnych. Ciężkiej pracy rozeznania ich sytuacji, znalezienia odpowiedzi na pytania, co się stało, dlaczego oraz czy ich ewentualny powrót do pierwszego małżonka nie spowoduje większego zła itp. To nie jest proces na jedną czy dwie rozmowy, ale często na długie lata. Do podjęcia tego wysiłku Franciszek zachęca przede wszystkim duszpasterzy. Dlaczego budzi to opór? Bo łatwiej jest po usłyszeniu w konfesjonale, że ktoś jest rozwodnikiem, powiedzieć mu, że rozgrzeszenia nie będzie, i odesłać go z kwitkiem. Znacznie trudniej rozpocząć proces rozeznania, który czasem doprowadzi do wniosku, że tej konkretnej osobie można zezwolić na przyjęcie komunii.
Życie nie jest czarno-białe i papież doskonale to widzi. Widzieli to też poprzednicy. Kościół się zmienia. Szanując tradycję, idzie do przodu. Stara się odpowiedzieć na potrzeby wiernych. Niemal w każdym oficjalnym dokumencie, który wyszedł spod ręki Franciszka, znajduje się takie zdanie: „czas jest ważniejszy niż przestrzeń". Jeśli dobrze to odczytuję, idzie o to, by nie skupiać się wyłącznie na tym, co jest tu i teraz, ale uruchamiać pewne procesy, których rezultaty być może pojawią się dopiero wtedy, gdy nas już na tym świecie nie będzie. W adhortacji apostolskiej „Evangelii gaudium" Franciszek pisał, że trzeba „podjąć długą drogę", bo są rzeczy, których nie możemy dziś zrozumieć, i „należy oczekiwać Ducha Świętego". W adhortacji „Christus vivit" do młodych i całego Ludu Bożego pisał zaś, że „powinniśmy pobudzać procesy i im towarzyszyć, a nie narzucać drogę". Przestańmy bić na alarm i wyjdźmy wreszcie ze starych kolein. Wielki Post, który zaczyna się już za tydzień, to doskonały czas na to, by podjąć refleksję i próbować znaleźć nowe drogi.
Skomentuj artykuł