Jest mi wstyd, że nigdy nie dotknąłem bezdomnego, który śpi przy naszym kościele
Jezus pokazuje mi dzisiaj, że dotyk przywraca życie. Dlatego nie mogę go nikomu odmawiać. Także Charlie’mu. Nie dlatego, jakoby w nim nie było życia. Skoro ja boję się go dotknąć, to znaczy, że to ja jestem umarły i bardziej od Charliego życia potrzebuję. A Wy?
Charlie to mój najbliższy sąsiad. Jest bezdomny i czasem nocuje na ganku przy kościele. Tutaj też zostawia swój dobytek, gdy irlandzki odpowiednik „ducha puszczy” pośle go w dalszą, najczęściej kilkudniową podróż po dzielnicy. Charlie nigdy nie przyjął żadnej pomocy, jaką mu oferowaliśmy. Ponieważ „nie wylewa za kołnierz”, nie wytrzymuje zbyt długo w żadnym ośrodku dla osób w kryzysie bezdomności. Codziennie natomiast przychodzi na kubek gorącej herbaty.
Dlaczego o nim mówię? Otóż dlatego, że czytając Ewangelię uświadomiłem sobie, że nigdy Charliego nie dotknąłem. Nawet kubek herbaty podaję mu w taki sposób, by nie mieć z nim najmniejszego kontaktu. Przyznaję się do tego ze wstydem: nigdy, nawet w czasach przed pandemią, nie podałem Charliemu ręki na powitanie. Wstyd…
Ostatnio rozważaliśmy Ewangelię o uzdrowieniu trędowatego. Dobrze wiemy, że trędowaci w czasach Jezusa byli ludźmi z totalnego marginesu. Ich życie było dowodem przekleństwa: pozostawali oddzieleni od ludzi i od Boga. Dotknięcie trędowatego rodziło nie tylko poważne ryzyko zarażenia się chorobą, ale również zaciągnięcie rytualnej nieczystości. Żaden pobożny człowiek o zdrowych zmysłach nigdy by sobie na to nie pozwolił. Taki właśnie trędowaty przychodzi do Jezusa. Co robi Mistrz z Nazaretu? Wyciąga rękę i dotyka go.
Szaleńczym byśmy nazwali zachowanie Jezusa. Przecież to nieodpowiedzialne i niebezpieczne także, a może przede wszystkim, w naszych czasach. Uciekamy, wzbraniamy się przed dotknięciem człowieka biednego, bezdomnego, potrzebującego, śmierdzącego, brudnego. Brzydzimy się. Nawet wtedy, gdy próbujemy mu pomóc, sięgamy do kieszeni po jakiś pieniądz. „Łatwiej nam rzucić grosz, niż podać dłoń” – powie papież Franciszek. I doda: „To właśnie jest miernikiem naszej hipokryzji”.
Uścisk dłoni, przybicie piątki, pandemiczny „żółwik”, przytulenie – to podstawowe gesty ludzkiej życzliwości. Dotyk jest cudownym zmysłem. Przekonujemy się o tym w czasie trwającej pandemii. Wszyscy dotkliwie odczuwamy brak czułego dotyku. To gest wielkiej bliskości i miłości. Stwarza poczucie bezpieczeństwa, wytwarza ciepło w relacjach osób, sprawia, że w człowieka wstępuje jasność i lekkość bytu, a znika ciężar wiszącego nad nim wyroku śmierci. Ewangelia mówi, że Jezus głęboko poruszony, niczym Mojżesz nad Morzem Czerwonym, wyciągnął rękę i dotknął trędowatego, by przywrócić go społeczeństwu. Dotyk przywraca życie, szczególnie tam, gdzie ludzkie prawa deklarują śmierć.
Na tym polega Dobra Nowina, że człowiek wykluczony ma prawo „udać się do Boga”, gdy jest grzeszny, chory, nieczysty i szuka oczyszczenia.
Człowiek trędowaty z Ewangelii symbolizuje każdego z nas. Każdy z nas ma swój trąd, a więc to wszystko, co oddziela nas od ludzi i od Boga. W czasie Wielkiego Postu miejmy odwagę przyjść do Jezusa i – jak trędowaty – prośmy Go o oczyszczenie. On chce nas dotknąć w sakramencie pokuty i pojednania. Nawet jeśli nam się wydaje, że nie zasługujemy, że nie jesteśmy wystarczająco gotowi, że okropnie cuchniemy. Bóg pragnie nas dotknąć, tzn. zło jakie nas dotyka, chce zastąpić miłością. Przecież na tym polega Dobra Nowina, że człowiek wykluczony ma prawo „udać się do Boga”, gdy jest grzeszny, chory, nieczysty i szuka oczyszczenia, a nie gdy jako nieskalany stawia sobie pomniki doskonałości i własnej świętości.
Jezus pokazuje mi dzisiaj, że dotyk przywraca życie. Dlatego nie mogę go nikomu odmawiać. Także Charlie’mu. Nie dlatego, jakoby w nim nie było życia. Skoro ja boję się go dotknąć, to znaczy, że to ja jestem umarły i bardziej od Charliego życia potrzebuję. A Wy?
Skomentuj artykuł