Katolicki „projekt lady”? Na marginesie sporu o „Biblię dla kobiet”
Czy kobiety, które odnajdują się w byciu „córką Króla” i kupują malinową Biblię, popełniają jakiś błąd? Czy taki błąd popełniają mężczyźni, którzy należą do wspólnoty, posługującej się paramilitarną metaforyką? Oczywiście, że nie. Ich wrażliwość, ich wybór. Problem pojawia się jednak, kiedy zamiast jednej z opcji powstaje katolicki "projekt lady".
Jakiś czas temu przez część katolickiego internetu przetoczyła się dyskusja wokół „Biblii dla kobiet”, niedawno wydanej przez Edycję Świętego Pawła. Zaczęło się od opublikowanej przez „Więź” surowej recenzji Małgorzaty Bilskiej („Biblia dla homo nieviastus”). Autorka mocno skrytykowała nie tylko sam pomysł publikacji poznańskiego wydawnictwa, ale przede wszystkim zarzuciła manipulację nauczaniem papieży (wycięto fragmenty dodanego „Listu do kobiet” Jana Pawła II), złą edycję tekstu (brak przypisów), a także skrytykowała dodatkowe komentarze autorstwa s. dr Judyty Pudełko PDDM, s. dr Anny Pudełko AP oraz dr Marii Miduch. „Wykorzystano Pismo Święte do propagowania kłamstw, ignorując nauczanie Kościoła. Ponieważ nauka unicestwiła wiele stereotypów, do ich wtórnej sakralizacji i legitymizacji wykorzystano Biblię - i autorytet papiestwa”.
Nie trzeba było długo czekać na odpowiedź - wspomniane autorki niemal natychmiast napisały polemiki z artykułem Małgorzaty Bilskiej, odnosząc się przede wszystkim do fragmentów na temat swoich tekstów. Temperatura sporu była bardzo wysoka: s. Judyta Pudełko podała w wątpliwość kompetencje dziennikarki („Do oceny tłumaczeń i interpretacji Biblii potrzebne jest przygotowanie merytoryczne, a konkretnie warsztat egzegetyczny. Nie znam naukowego CV autorki recenzji; nie do mnie zresztą należy ocena jej kompetencji. Jedynie na podstawie wysuniętych przez Panią Redaktor zarzutów w stosunku do mojego tekstu mogę stwierdzić, iż nie są one natury merytorycznej.”), a s. Anna Pudełko oskarżyła ją o zniesławienie („Kończąc moją wypowiedź, wyrażam zdumienie i ubolewanie wobec Redakcji portalu Więź.pl, która zdecydowała się opublikować tak niemerytoryczną i przekłamaną recenzję. Ponieważ jako osoba publiczna i działająca na rzecz Kościoła, za przyczyną tej publikacji zostałam zniesławiona, oczekuję przeprosin od Waszej Redakcji.”)
Tuż po publikacji pierwszej polemiki - autorstwa s. Judyty Pudełko - „Więź” opublikowała przeprosiny. „Jest to artykuł niezwykle surowo oceniający omawianą publikację – niestety jednak w sposób zdecydowanie niewystarczająco uzasadniony. Z ubolewaniem przyznajemy, że nie dostrzegliśmy tego faktu przed publikacją” - skomentowano. Redakcja dodała także komentarz samej autorki, która w krótkim komentarzu podtrzymała swoje stanowisko: „Niczego bym w tekście nie zmieniła. Był świadomie i celowo jednostronny i przerysowany. Nie pod wpływem emocji, a racjonalnie. Zabieg ten nie wynika z braku szacunku, ale z obiektywnie istniejącego ogromnego problemu nieznajomości nauczania Kościoła po Soborze Watykańskim II – w tym Jana Pawła II o kobiecie. W 100. rocznicę urodzin świętego kobiety mają pełne prawo do tej wiedzy i poważnego traktowania. Małgorzata Bilska”
Czy jest za co przepraszać?
Próbuję zrozumieć, dlaczego redakcja nagle wycofała się i zareagowała w aż tak stanowczy sposób, ale nie potrafię. Małgorzata Bilska bardzo krytycznie interpretuje teksty zamieszczone w „Biblii dla kobiet” - i ma do tego prawo, zresztą, w całości podtrzymuje swoje stanowisko. Wywołane do tablicy autorki wchodzą z nią zresztą w polemikę - też mają do tego prawo. Czy nie wystarczyłaby zwyczajna walka na argumenty, starcie merytoryczne? Ostatecznie zupełnie bez odpowiedzi zostaje to, co Bilska zarzuca i wykazuje w swojej recenzji, a co jest chyba najmocniejsze: manipulację tekstem „Listu do kobiet” Jana Pawła II. Jeśli to jest głównym powodem takiej reakcji, czy nie lepiej byłoby po prostu udowodnić, że autorka się myli? A jeśli chodziło o kwestie, które wytyka siostrom Pudełko czy Marii Miduch - czy ich argumentacja w opublikowanych polemikach nie może po prostu mówić sama za siebie?
Znowu róż?
Nie jestem biblistką ani teolożką - raczej przedstawicielką docelowej grupy odbiorców (czy raczej: odbiorczyń), świecką katoliczką zaangażowaną w życie Kościoła. Nie mam zamiaru wchodzić w dyskusje dotyczące jakości przekładu, egzegezy czy chociażby w spór mariologiczny - tu odnoszę się do tematu, o którym szeroko pisze s. Judyta Pudełko w swojej polemice.
Ale na widok „Biblii dla kobiet” od razu miałam ochotę tylko wymownie westchnąć. Znowu? Powielanie tanich, popkulturowych klisz, że róż jest dla dziewczynek, a niebieski dla chłopców? Kolejna cegiełka dołożona do wzmacniania najprostszych stereotypów? W estetyce i w samym pomyśle, bo, jak słyszę w promocyjnym wideo, „po raz pierwszy w Polsce - Biblia dla kobiet”. O co chodzi, czy do tej pory polskie kobiety nie radziły sobie z Pismem Świętym?
Księżniczki vs wojownicy
Oprócz, jak to przy projektach komercyjnych, stricte marketingowych celów, „Biblia dla kobiet” wyciąga rękę do duszpasterstwa stanowego. To wydaje się, z perspektywy chrześcijańskiej antropologii, kuszące i logiczne - bo przecież różnimy się jako kobiety i mężczyźni. A więc, najwyraźniej, potrzebujemy różnej stylistyki.
Podstawowe pytanie przy takim postawieniu sprawy to kwestia, jak konkretnie się różnimy. Pytanie jest ryzykowne: trudno o odpowiedź, która nie będzie generalizacją - krzywdzącą wszystkich, którzy nie łapią się w „normę”. Można wymieniać w nieskończoność. Bo co przychodzi do głowy? Kobiety są wrażliwe? Posłuszne? Emocjonalne? Nastawione przede wszystkim na relacje? Najlepiej opisuje je to, że są (mogą być) matkami? Lubią róż? Są Bożymi Księżniczkami? Mężczyźni są silni? Władczy? Praktyczni? Kierują się logiką? Muszą przeżyć przygodę? Wolą niebieski albo moro? Są Bożymi Wojownikami?
Przechodzą mnie ciarki, kiedy to piszę. To oczywisty stek stereotypów i uproszczeń - a jednak cały czas popularny. Nie tylko wśród ludzi Kościoła, bo sprawa nie rozgrywa się oczywiście tylko wokół „Biblii dla kobiet”, ale jest o wiele szerszym kulturowym problemem. Jednak w Kościele takie sformułowania mają szczególnie podatny grunt do wzrostu. Wystarczy „odpowiednio” je uargumentować. Na przykład tym, że „dar Pana - żona spokojna (…) wdzięk nad wdziękami skromna kobieta” (Syr 26,14-15), ewentualnie wybranymi fragmentami z listów Pawłowych - rzecz jasna, bez zwrócenia uwagi na kontekst kulturowy.
Oczywiście stereotyp nie musi wyglądać upiornie, jak prostackie hasła o tym, że „mężczyzna jest głową rodziny” czy „baba do garów”, może być bardziej subtelny. A już na pewno pobożny. „Kobieta z natury jest na nie [relacje - przyp. DF] bardziej otwarta, więc i spotkanie z Bogiem będzie przede wszystkim przeżywała w kontekście spotkania osobowego i bycia. Kobietom wystarczy bez słowa trwać i wpatrywać się w Jezusa w Eucharystii. Natomiast mężczyźni, jak często słyszę, swoje spotkanie z Bogiem przeżywają jako ustalanie z Nim ich życia – co mogą dla Niego uczynić lub co już zrobili” - mówi w wywiadzie dla Aletei s. Anna Maria Pudełko. Być może nie słyszę o tym aż tak często, mimo to spotkałam przynajmniej kilku mężczyzn - i świeckich, i duchownych, którzy potrafią godzinami adorować w ciszy Najświętszy Sakrament, a na Eucharystii nie mogą powstrzymać łez. Ja, kobieta, nieraz zazdroszczę im ich głębi relacji i łatwości zachwytu nad Pięknem.
Ile w ogólnych opiniach o kobietach / mężczyznach jest obiektywnej prawdy, a ile kliszy czy zwyczajnego seksizmu? Na ile są to słowa dotyczące psychiki czy duchowości kobiet / mężczyzn, a na ile to ogólniki, które krzywdzą tego, kto nie pasuje do określonego schematu? Rozumiem potrzebę wspólnotowości, bycia razem w kobiecym / męskim - albo, mówiąc inaczej, siostrzanym / braterskim - gronie. Ale jak naturalny jest mówienie o logicznym, racjonalnym myśleniu podczas opisu kobiety? Albo jak częste jest podkreślanie uczuciowości czy wrażliwości u mężczyzn? Czy tak rozumiane poszukiwanie tożsamości zbyt często nie odbywa się za cenę polaryzujących uproszczeń, przez które ostatecznie obrywa niedopasowana jednostka? I niestety głosy autorytetów - tak, jak w wypadku „Biblii dla kobiet” kobiet świeckich i duchownych, doskonałych specjalistek w swoich dziedzinach - mogą to uprawomocnić.
Ciekawą perspektywę dał ks. dr Grzegorz Strzelczyk w artykule „Nie ma już kobiety ani mężczyzny?”. „Czy rozumienie kobiecości (i męskości oraz ich wzajemnej relacji) jest nieodzowne bądź przynajmniej użyteczne do zrozumienia Boga, czy stanowiło wehikuł objawienia? I czy samo objawienie determinuje, jak kobieta swoją kobiecość (a mężczyzna męskość) przeżywać może czy nawet powinna?” Tak - odpowiada - ale chodzi o „o wyobrażenie o istocie kobiecości, jakie panowało w kulturze, w ramach której formowały się tradycje objawienie przenoszące”, a nie o kobiecość jako taką. Z kolei na pytanie o to, jak objawienie determinuje przeżywanie swojej kobiecości / męskości, podkreśla, że odpowiedź powinna być minimalistyczna. „Bycie osobami jest w nas niejako pierwotne w stosunku do płci. Albo też płeć jest tylko sposobem realizacji człowieczeństwa. Zatem nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteśmy kimś jednym w Chrystusie Jezusie (por. Ga 3,28). I nie chodzi tu wcale o zacieranie różnic między płciami czy odbieranie im prawa do przyjmowania odmiennych symbolicznych znaczeń w ramach danej kultury. Idzie tylko (bądź aż) o świadomość pierwszeństwa istotowej równości w stosunku do przypadłościowych różnic. I o konsekwentne stosowanie się do tej zasady.”
Gdzie jest problem?
Czy kobiety, które odnajdują się w byciu „córką Króla” i kupują malinową Biblię, popełniają jakiś błąd? Czy taki błąd popełniają mężczyźni, którzy należą do wspólnoty, posługującej się paramilitarną metaforyką? Oczywiście, że nie. Ich wrażliwość, ich wybór.
Problem pojawia się jednak, kiedy zamiast jednej z opcji powstaje katolicki "projekt lady". Gdy uogólnia się, powtarzając, że „kobiety są…” / „mężczyźni są…” (czują, zachowują się w określony sposób) albo zamykając duchowość kobiet / mężczyzn w za ciasne ramki: różowe lub niebieskie, łagodne lub wojownicze. Problematyczny jest kulturowy mainstream, który podtrzymuje i karmi takie stereotypy. I problemem jest też to, że produktem tego symbolicznego starcia stało się Słowo Boże. Które, całe szczęście, nadal jest unisex.
Skomentuj artykuł