Spór wokół „Biblii dla kobiet”? Katoliczki nareszcie się kłócą
Obserwując ten spór, początkowo byłam zaniepokojona tym, że z pozoru tak „niewinny” projekt, jakim zdaje się „Biblia dla kobiet”, wywołał tak skrajne reakcje. Po dłuższym zastanowieniu doszłam jednak do przekonania, że to… bardzo dobrze.
Cieszy mnie prowadzony na łamach „Więzi” spór dotyczący „Biblii dla kobiet”. I wcale nie dlatego, że jestem tak moralnie zepsuta, że czerpię satysfakcję z konfliktu (bo chyba tak to można nazwać) między krytykującą wydawnictwo Małgorzatą Bilską, a siostrami Pudełko, współautorkami projektu. Cieszy mnie fakt, że w końcu same kobiety zaczęły ścierać się w dyskusji na temat wizji ich własnej pozycji w Kościele. Co nie zmienia faktu, że na przełom w tej kwestii, pewnie jeszcze przyjdzie nam trochę poczekać.
Kiedy pod koniec maja zobaczyłam na łamach portalu „Więzi” tekst Małgorzaty Bilskiej pt. „Biblia dla homo nieviastus”, w którym autorka krytykuje wydaną niedawno przez Edycję św. Pawła „Biblię dla kobiet”, poczułam lekkie ukłucie rozczarowania. Głównie dlatego, że sama bardzo chciałam zająć się tym tematem, a dodatkowo, czytając tekst Bilskiej (o którym parę zdań za chwilę), miałam poczucie, że autorka dobrze ujęła to, co w głębi duszy myślę ja sama. Dziennikarka niejako więc „uprzedziła” mnie w skrytykowaniu pomysłu, by postrzegać Biblię w kategoriach płci. I pewnie gdyby nie to, jakie reperkusje towarzyszą recenzji Bilskiej, to ten tekst, który teraz Państwo czytają, albo by nie powstał, albo byłby w dość dużym skrócie powieleniem wniosków znajomej z „sąsiedniej” redakcji. Jednak to, co wydarzyło się po publikacji rzeczonego artykułu — a zatem wydane przez redakcję "Więzi" kilka dni później przeprosiny, polemiki autorstwa Marii Miduch oraz sióstr Anny Marii i Judyty Pudełko (również można je przeczytać na "Więzi") i wreszcie dość, hmm… ostra wymiana zdań między Małgorzatą Bilską a s. Judytą Pudełko w mediach społecznościowych, skłoniły mnie do tego, by pochylić się nad pewnym pozytywnym efektem ubocznym całej sytuacji, który w ferworze emocjonalnej dyskusji zdaje się pozostawać niedostrzeżony. Jest nim fakt, że chyba pierwszy raz w życiu mogłam zaobserwować bardzo konkretne starcie się wizji kobiet w Kościele, z udziałem kobiet właśnie, w myśl zasady „nic o nas bez nas”. I wiecie co? Uważam, że to jest super.
Mnie też wkurzyła „Biblia dla kobiet”
No dobra, może „wkurzyła” to za duże słowo. Bardziej pasuje „zdystansowała”. Zapaliła w mojej głowie ostrzegawczą czerwoną lampkę pt. „a co jeśli moja wizja kobiecości odbiega od tego, co zastanę w tej publikacji?”. I czy jeśli nie zidentyfikuję się z malinową okładką Biblii, to z moją kobiecością jest coś nie tak?
Kiedyś pewnie na informację o „Biblii dla kobiet” pewnie wzruszyłabym ramionami, uznając to za kolejny marketingowy chwyt. Mamy w końcu wydania Pisma Świętego skierowane do dzieci, młodzieży, obrazkowe, komiksowe itp. Jednak w momencie, w którym obserwujemy w ostatnich latach coraz głośniejszą dyskusję na temat uprawnienia, również, a może przede wszystkim, w kontekście Kościoła, to autorzy takich inicjatyw, po prostu powinni liczyć się z tym, że taka pozycja nie przejdzie bez echa. Współczesny Kościół w Polsce, choć nadal uchodzi za bastion konserwatyzmu, nie jest już Kościołem, w którym rola kobiety sprowadza się do posłuszeństwa mężczyźnie, a jedynym pożądanym (nomen omen…) „charyzmatem” kobiety nie jest już tylko „piękno”, ani fałszywie pojmowana „pokora”. Dzisiejsza twarz polskiego katolicyzmu w wersji żeńskiej coraz rzadziej jest twarzą Wandy Półtawskiej (przy całej często niedostrzeganej złożoności jej postaci), a coraz częściej przybiera oblicze współczesnych fighterek: Zuzanny Radzik, Marty Titaniec, Małgorzaty Bilskiej, Joli Szymańskiej, s. Małgorzaty Borkowskiej i — w jakimś stopniu również — sióstr Anny Marii i Judyty Pudełko. Wszystkie one, choć pewnie różnymi drogami, zrywają ze stereotypem kobiecej bierności w Kościele i przecierają szlaki tym, które nie boją się stanąć twarzą w twarz z maskulinizowanym (a często również niestety sklerykalizowanym) środowiskiem kościelnych struktur i hierarchii.
W swoim głośnym (i jak się później okazało — kontrowersyjnym) artykule Małgorzata Bilska za główny zarzut względem „Biblii dla Kobiet” uznaje fakt, że wydawca usunął wszystkie komentarze i przypisy. Jej zdaniem publikacja „cofa nas w rozwoju już nie do czasów sprzed Soboru, ale o dwa tysiące lat. Jest… grzeszna. Nierówne traktowanie kobiet jeśli chodzi o dostęp do komentarzy i przypisów jest po prostu dyskryminacją kobiet”.
Kobieta kobiecie kobietą
Dalej autorka punktuje również narrację, w jakiej utrzymane zostały teksty zawarte w 32-kartkowym, „kobiecym” dodatku do Pisma Świętego. Co znamienne, zdaniem Bilskiej, najbardziej „antykobiecą” wymowę mają teksty autorstwa… kobiet:
„Projekt jest tak jednostronnie wykrzywiony w stronę ukazania kobiety jako pięknej, macierzyńskiej, uległej, posłusznej, niesamodzielnej i nie zadającej niewygodnych pytań, że aż boli. Pozytywne wrażenie ma zrobić część napisana przez dr Marię Miduch «Kobieta. Boża partnerka do zadań specjalnych». Pierwszy śródtytuł «Bóg jest feministą» pokazuje, przeciwko czemu powstał ten projekt… Bóg pewnie jest. Na pewno nie są nimi autorzy projektu i żadna z niewiast, które się w nim radośnie udzieliły. Poza Miduch są to obie (rodzone i zakonne) siostry Pudełko – s. dr Judyta Pudełko PDDM i s. Anna Maria Pudełko AP oraz s. dr M. Iwona Kopacz PDDM. Zdumiewa fakt, że o ile teksty mężczyzn są tu merytoryczne, uniwersalne i poważne, te niewieście stanowią marzenie każdego patriarchy” — zauważa Bilska. „Co ciekawe, niewiasta w tekstach autorstwa mężczyzn ma rozum i zdolności poznawcze. Jest… człowiekiem. Według kobiet – Biblii nie czyta (chyba, że sercem) lecz «przegląda w niej jak w lustrze». Lustereczko powiedz przecie, kto jest dziś najpiękniejszy?” — dodaje dziennikarka.
Urzekająca, ubogacona i… upupiona
Tak, problem „feminizmu soft”, zwłaszcza w wydaniu kościelnym, istnieje naprawdę. Sama do niedawna miałam problem z nazwaniem się „feministką” (w mojej głowie widniał obraz ogolonej na zero kobiety skandującej z zaciśniętymi pięściami proaborcyjne hasła) i z lęku przed odrzuceniem, wolałam nie mierzyć się z kwestią praw kobiet na serio. Choć gdzieś pod skórą zawsze czułam, że nie pasuję do przesłodzonej, nastawionej tylko i wyłącznie na wartości wspólnotowe (rodzina, empatia, czułość, opiekuńczość etc.) wizji kobiecości, szukając swojego miejsca w Kościele, wypełniałam pustkę takimi projektami jak „Urzekająca”, „Ubogacona”, aż w końcu poczułam się — korzystając z gombrowiczowskiej nomenklatury — „upupiona”. Jeszcze kilka lat temu sama pewnie jako pierwsza zamówiłabym ”Biblię dla Kobiet” i z wypiekami na twarzy poszukiwałabym odpowiedzi na to, jak w końcu zmierzyć się z niedoścignionym ideałem Maryi, być „stosowną pomocą” dla męża, a przy tym nie utracić własnej godności. Dzisiaj, m. in. dzięki rozmowom, czytaniu i słuchaniu różnych kobiet w Kościele (jednym z takich przełomów był wywiad ze stojącą na czele Fundacji św. Józefa i inicjatywy „Zranieni w Kościele” Martą Titaniec), już wiem, że te wizje kobiecości mogą być bardzo różne. Jeśli do którejś z nas przemawia konwencja Biblii w różowej okładce z komentarzami ozdobionymi kwiatkami albo kalendarze wydawane przez projekt „uBOGAcona” (a niektóre z nich bywają naprawdę inspirujące) — to okej. Ale nie upierajmy się, że to jedyna droga, którą może pójść kobieta. W tym kontekście „Biblia dla kobiet” faktycznie może nieco drażnić — jako publikacja, która choć zapewne w zamierzeniu autorów miała podkreślić wyjątkowość kobiecej misji, na nowo wpycha ją w przedsoborowy stereotyp istoty nie do końca rozumnej, uległej i skupionej na powierzchowności. A na to wśród polskich katoliczek coraz częściej po prostu nie ma zgody. I bardzo dobrze.
Czy Więź rzeczywiście miała za co przepraszać?
Zgadzam się z tym, że tezy postawione przez Małgorzatę Bilską są ostre: publicystka zarzuca autorom projektu manipulowanie nauczeniem Jana Pawła II i wybiórcze żonglowanie cytatami z jego dokumentów traktujących o kobiecie: „część fragmentów usunięto dramatycznie prostacko” — zauważa Bilska. „Jeśli kobiety kiedyś wpadną w złość i przestaną usługiwać na plebaniach, w zakrystiach i w domach, klerykalny Kościół stanie bezradny jak dziecko. Czy nie dlatego powstała «Biblia dla kobiet»?” — puentuje swój tekst dziennikarka.
Artykuł rzeczywiście ma mocny wydźwięk, ale nie nazwałabym go przesadnie „emocjonalnym” — wszak dziennikarka wzięła „Biblię dla kobiet” do własnych rąk, przewertowała ją, wypunktowała wady i nieścisłości, większość swoich argumentów przeciw, uzasadniając odwołaniami do konkretnych dokumentów lub autorytetów kościelnych. To dlatego przeprosiny redakcji „Więzi”, które ukazały się w miniony weekend, przyjęłam z dużym zaskoczeniem: „Jest to artykuł niezwykle surowo oceniający omawianą publikację – niestety jednak w sposób zdecydowanie niewystarczająco uzasadniony. Z ubolewaniem przyznajemy, że nie dostrzegliśmy tego faktu przed publikacją” — czytamy w oświadczeniu opublikowanym w minioną sobotę.
„Niczego bym w tym tekście nie zmieniła”
Jednocześnie redakcja zachęciła czytelników do zapoznania się z polemikami napisanymi przez siostry Pudełko: „Czytając artykuł pani Małgorzaty Bilskiej odnoszę wrażenie, że wcale nie chodzi jej o troskę o słowo Boże, bo informacje przez nią podane o wydaniach okolicznościowych są nierzetelne, niepełne, niesprawdzone i przekłamane, ale tę kwestię pozostawiam wydawnictwu Edycja Świętego Pawła. Zarzuty postawione mnie i innym autorkom komentarzy są bardzo poważne, gdyż Autorka zarzuca nam głoszenie nauki niezgodnej z Magisterium Kościoła, jego nieznajomość, czy wręcz wypaczanie” — pisze w artykule „Piękna umysłem, sercem, wolą i ciałem. Polemika” s. Anna Maria Pudełko. „Mam nieodparte wrażenie, że w ocenie Małgorzaty Bilskiej «problemem» są wartości promowane w Biblii. Otóż posłuszeństwo opisywane przeze mnie w odniesieniu do Maryi-kobiety miałoby świadczyć o «upodleniu» kobiety przez patriarchalny system, czy to w starożytności, czy współcześnie. Kobiecie – jak się domyślam – nie wolno być posłuszną z zasady. Krytyka autorki recenzji rodzi się z różnych perspektyw z jakich patrzymy na kobietę w Biblii: Gdy ja piszę o posłuszeństwie Bogu (jako ideale wierzącego, w tym kobiety), Małgorzata Bilska czyta o posłuszeństwie mężczyźnie (jako symbolu opresji kobiety). Chciałoby się bezsilnie westchnąć: my o niebie, wy o chlebie.” — wtóruje jej s. Judyta.
Gdyby na polemice się skończyło, nie widziałabym żadnego problemu. Przeprosiny redakcji są w mojej opinii działaniem nadgorliwym (pytanie, co za tą nadgorliwością stoi?), zwłaszcza że sama Bilska pisze: „Niczego bym w tekście nie zmieniła. Był świadomie i celowo jednostronny i przerysowany. Nie pod wpływem emocji, a racjonalnie. Zabieg ten nie wynika z braku szacunku, ale z obiektywnie istniejącego ogromnego problemu nieznajomości nauczania Kościoła po Soborze Watykańskim II – w tym Jana Pawła II o kobiecie. W 100. rocznicę urodzin świętego kobiety mają pełne prawo do tej wiedzy i poważnego traktowania.”
Katoliczki nareszcie się kłócą
Dalszy ciąg tej historii miał swoją kontynuację w mediach społecznościowych. Między Małgorzatą Bilską a s. Judytą Pudełko wywiązała się dość ostra dyskusja, której z szacunku do Czytelników DEON.pl, postanowię Państwu oszczędzić (tak, tak, padły nawet słowa o pozwach za zniesławienie, a z drugiej — gdy zabrakło już racjonalnych argumentów, niezawodna, jakże „katolicka” propozycja modlitwy jednej z interlokutorek w intencji drugiej…).
Obserwując ten spór, początkowo byłam zaniepokojona tym, że z pozoru tak „niewinny” projekt, jakim zdaje się „Biblia dla kobiet”, wywołał tak skrajne reakcje. Po dłuższym zastanowieniu doszłam jednak do przekonania, że to… bardzo dobrze. Jako obserwatorzy i obserwatorki życia publicznego dość często przywykliśmy do dyskusji (również tych medialnych) między księżmi spierającymi się o taki, czy inny wycinek wizji kościelnej wspólnoty. Obserwacja takiej słownej „przepychanki” między katoliczkami była czymś nowym, ale wcale nie oznacza, ze złym. Wprost przeciwnie — nie musi być przecież zawsze miło i koncyliacyjnie, wartościowe rzeczy często rodzą się w bólach konfliktu. Dlatego mimo początkowej obawy, obserwowałam i dalej obserwuję ten spór w kategoriach pozytywnego fermentu, który nareszcie ma szansę zaistnieć wśród katoliczek — niezależnie od tego, czy w życiu poświęcają się karierze, rodzinie, czy służbie Kościołowi. Ważne, że ich głos zaczyna być słyszany. Oby tak dalej.
Skomentuj artykuł