Kryzys może być szansą dla małżeństwa
Życie jest pełne zaskakujących zwrotów akcji. Mogą nas czasem złamać, oby jednak nas nie zniszczyły… Twój współmałżonek nie jest twoim wrogiem, ale by to naprawdę wybrzmiało w sercu, potrzeba czasem długich lat i jeszcze dłuższych rozmów. Miłość to decyzja. Trwanie w małżeństwie to decyzja. Warto podejmować ją każdego dnia, ze świadomością, że nie jesteśmy jedynymi, którzy cierpią i że pomoc jest gdzieś obok, czasem na wyciągnięcie ręki.
Kilka ostatnich wydarzeń pojawiających się z różnych stron sprawiły, że zaczęłam mocniej przyglądać się swojemu małżeństwu.
W niedzielę modliliśmy się w matemblewskim sanktuarium, gdzie dziesięć lat temu powiedzieliśmy z mężem sakramentalne tak. W tym samym czasie w Gdyni odbywał się kurs dla narzeczonych, organizowany przez naszą wspólnotę Kochać i Służyć. I choć nas tym razem nie było w gronie prowadzących, wróciły do mnie żywe wspominania z ostatniego kursu i tego, co tam mówiliśmy.
Tak się składa, że jesteśmy z mężem specjalistami od kryzysów. Nie tylko dlatego, że z racji mojego wykształcenia patrzę na nie trochę szerzej. Też dlatego, że sami wchodziliśmy dziesięć lat temu w małżeństwo, które okazało się dla nas jedną wielką kinder niespodzianką.
Mówię narzeczonym, że miesiąc miodowy to taki trochę mit, bo często wcale nie jest różowo, ale czasem bardzo burzliwie. Niekiedy już po paru dniach od ślubu pojawiają się wątpliwości czy zrobiliśmy dobrze wychodząc za siebie. Gdy opowiadam o rozmowach z młodymi małżeństwami, których początki nijak się mają do słodkich zdjęć z Instagrama, ludzie patrzą na mnie dziwnie.
Gdy opowiadam jak mało brakowało bym zmarła przy porodzie i jak długo musiałam leczyć się ginekologicznie, kiwają głowami, nieświadomi tego, że takie sytuacje nie są czymś, co ominie ich na pewno i że spotykam bardzo wiele kobiet, które poród wspominają traumatycznie. Gdy mówię ile par nie może zajść w ciążę, patrzą i myślą, że to ich nie dotyczy.
Gdy opowiadam ile bliskich nam osób zmarło przez te 10 lat, słuchają nie wiedząc, że i u nich może być podobnie. I że tym, kto odszedł może być własne dziecko, rodzic, ale też ukochany współmałżonek.
Nie wzbudzamy w nich lęku ani współczucia, ale opowiadamy trochę o sobie, trochę o małżeństwach, które przeżywają wiele wybojów, choć w momencie, gdy stali uśmiechnięci przed ołtarzem - nic na to nie wskazywało.
Sakrament małżeństwa nie jest zaklęciem, które uchroni nas od zła i nieszczęścia. Nie jest gwarantem udanego małżeństwa bez prób, błędów, załamania, niezrozumienia i bólu. Jest wielką łaską, ale łaska bazuje na naturze – często tej mocno poobijanej życiem.
Gdy patrzę wstecz na te dziesięć lat widzę, że spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Nie wiedziałam, że będę mamą dwójki przewlekle chorych dzieci, ani że moje małżeństwo będzie dla mnie tak wielkim ciężarem, że na pewnym jego etapie pojawi się we mnie pragnienie ucieczki. Nie wiedziałam, że codzienność nie będzie spijaniem sobie z dziubków, ale twardą szkołą życia, sinusoidą radości i smutku, wsparcia i samotności, siły i bezsilności.
Nie wiedziałam, że będę potrzebowała ogromnego wsparcia z zewnątrz by wytrwać, nie zdezerterować. Dostałam wiele wsparcia, zrozumienia, ale też pojawiły się na mojej drodze osoby i sytuacje, które pokazały, że nikt nie jest idealny, w tym ja sama i świat należy zmieniać od siebie – a ten mikroświat, jakim jest własna rodzina przede wszystkim.
Kiedy wychodzę do narzeczonych i małżeństw w kryzysie mówię im, że małżeństwo to taki trochę toto lotek. Możesz wygrać dużą sumę na loterii, ale pytanie czy cię ta wygrana nie zniszczy. Dostajesz dar, zapakowany w piękny błyszczący papierek. Nie wiesz co jest w środku, co pojawi się na jego dnie. Zapewniam ich wtedy, że kryzys nie musi być końcem, mimo że czasem w tym pozłacanym pudełeczku znajduje się zgnite jajo i straszny smród roznosi się wokół… Sakrament jest wtedy często jedyną przestrzenią, która nas trzyma przy sobie, daje siłę, sens, prowadzi na drodze szukania rozwiązań, a nie ucieczki.
Życie jest pełne zaskakujących zwrotów akcji. Mogą nas czasem złamać, oby jednak nas nie zniszczyły… Twój współmałżonek nie jest twoim wrogiem, ale by to naprawdę wybrzmiało w sercu, potrzeba czasem długich lat i jeszcze dłuższych rozmów. Miłość to decyzja. Trwanie w małżeństwie to decyzja. Warto podejmować ją każdego dnia, ze świadomością, że nie jesteśmy jedynymi, którzy cierpią i że pomoc jest gdzieś obok, czasem na wyciągnięcie ręki.
Jednak by po tę pomoc sięgnąć, trzeba przyznać przed samym sobą, że małżeństwo i kryzys to nie są rzeczy, które wykluczają się u katolików, że są normalne i mogą być twórcze i bardzo życiodajne. Pytanie tylko czy potrafimy przejść przez nie mądrze… Oby!
Skomentuj artykuł