Lęk przed brataniem
Dzięki odważnej i mądrej decyzji Benedykta XVI Kościół ma dwóch papieży: emerytowanego i pełniącego urząd. Zdjęcia zrobione podczas ich spotkania w Castel Gandolfo obiegły serwisy informacyjne na całym świecie.
Franciszek odmówił skorzystania z prestiżowego klęcznika, który dla niego przygotowano. Ukląkł do modlitwy ramię w ramię z Benedyktem XVI, mówiąc: "Jesteśmy braćmi". Mam wrażenie, że jest to braterstwo w bardzo głębokim sensie.
Dawno nie słyszałam tego słowa w kościele - poza wytartą frazą: "Drodzy bracia i siostry". Wśród natłoku newsów o niestandardowych zachowaniach Franciszka, umyka nam to, co najbardziej istotne. W pierwszych minutach pontyfikatu, pozdrawiając wiernych z balkonu, powiedział: "Zaczynamy tę drogę Kościoła w Rzymie, biskup i lud razem, drogę braterstwa, miłości, zaufania między nami. Módlmy się za siebie nawzajem, za cały świat, aby było wielkie braterstwo. Niech ta droga Kościoła będzie owocna dla ewangelizacji."
Od tamtego dnia konsekwentnie wciela w życie ewangeliczne przekonanie, że traktowanie innych z pozycji władzy niszczy relacje braterskiej miłości. A te są fundamentem nie tylko naszej wiary, lecz i właściwych stosunków międzyludzkich.
Większość katolików potrafi przywołać chociaż jeden cytat z Ewangelii dotyczący miłości braterskiej. Jest ich mnóstwo. Mimo to nie pamiętam żadnego dokumentu kościelnego, który zagadnienie braterstwa stawiałby w centrum. Nie znam kazań ani rekolekcji na ten temat; nie był to atrakcyjny wątek dla katolickich publicystów. Podejmowała go co prawda teologia wyzwolenia, ale mocno czerpiąc z teorii pozachrześcijańskich. Tym cenniejsza jest niewielka książka zakupiona przeze mnie kilka lat temu: "Chrześcijańskie braterstwo" autorstwa... Josepha Ratzingera. Przyszły Benedykt XVI napisał ją w 1960 roku. Zawiera rozważania, które przedstawił podczas "Dnia Teologicznego" zorganizowanego przez Instytut Pastoralny w Wiedniu na Wielkanoc 1958 roku. Mija 55. rocznica tego wydarzenia.
Po pierwszej lekturze odłożyłam książkę na półkę, bez większych wzruszeń. Dopiero teraz, gdy patrzę na papieża Franciszka, zaczynam ją rozumieć.
Autor wprowadza czytelnika w historię pojęcia, które było inaczej rozumiane przez Greków i Izraelitów, a jeszcze inaczej w Nowym Testamencie. Pod koniec XVIII w. na sztandary wzięła go Wielka Rewolucja Francuska. Hasło "liberté, égalité, fraternité" stało się programem walki o "równouprawnienie wszystkich ludzi" (s. 23). Inspirację czerpały potem z niego tak nośne ideologie jak np. marksizm i (co warto dodać) feminizm. Pierwszy zamienił "panów" i "panie" na egalitarnych "towarzyszy", drugi dokonał roszady na rzecz idei siostrzeństwa. Braterstwo już nie kojarzy się z chrześcijaństwem. Sprzyja temu m. in. fakt, że struktura Kościoła nie tyle uosabia wspólnotę braterstwa, co przypomina feudalne podziały stanowe.
Joseph Ratzinger: "Od III wieku słowo "brat" jako wzajemne określenie chrześcijan zaczyna powoli zanikać. W zrozumieniu wewnętrznego rozwoju Kościoła bardzo pomocne jest uwzględnienie dwojakiego pojmowania tego słowa. Pierwsze znajdujemy u św. Cypriana, który zwracając się do poszczególnych osób, słowa "brat" nie odnosi do wszystkich chrześcijan, lecz wyłącznie do biskupów i duchownych. Nie jest to już dawne braterstwo wiernych; przypomina ono raczej świecki motyw braterstwa książąt, który później znajdzie swoje odbicie w różnorakiej tytulaturze biskupów, kapłanów i osób świeckich. Drugi sposób pojmowania pojęcia "brat" prowadzi do jego ascetycznej radykalizacji: kiedy w ogromnej wspólnocie Kościoła pojęcia "brat" i "siostra: zanikają, to we wspólnotach zakonnych nadal funkcjonują. Jesteśmy zatem świadkami ograniczenia pojęcia brata do hierarchii i ascetów, gdyż to tam rozgrywa się właściwe życie kościelne. Jest oczywiste, że ten stan rzeczy obowiązywał aż do XX wieku, wraz ze wszystkimi szkodliwymi skutkami" (s. 46).
W kontekście soborowej reformy dotyczącej powołania świeckich, która miała miejsce kilka lat później, brzmi to niezwykle proroczo. Dalej autor zastanawia się, czy "nasza chrześcijańska praktyka nie jest nieraz bardziej podobna do piętnowanego przez Jezusa" "fałszywego kultu hierarchii i różnorakich godności w judaizmie" niż do braterstwa chrześcijan zarysowanego przez Jezusa? (s. 65). Podkreśla, że forma organizacji hierarchicznej ma charakter historyczny i jest zewnętrzna względem wiary. Ba - przekonuje, że nowotestamentalnego kapłaństwa nie można utożsamić z kapłaństwem w innych religiach, gdyż... ze swej istoty jest ono braterską służbą (s. 66-67). Aby nie zatracić tej specyfiki trzeba nam "ciągłego oczyszczania i ożywiania Kościoła duchem równego braterstwa" (s. 68).
Czym jest braterstwo chrześcijańskie? Zostało zakorzenione w Ojcostwie Boga, do Którego zwracamy się "Ojcze nasz". Jest możliwe dzięki "wszczepieniu" w Syna, który w akcie wcielenia przyjął postać pokornego Sługi. Członkami braterskiej wspólnoty stajemy się poprzez uczestnictwo w Eucharystii. Formalna przynależność do Kościoła nie wystarczy. Według autora oświeceniowe przekonanie, że "wszyscy jesteśmy braćmi" jest iluzją, gdyż wyraża zbyt duży poziom ogólności. Chrześcijańskie braterstwo opiera się na konkretnej wspólnocie, której członków łączą braterskie relacje miłości. Jest ona jednak otwarta - ma roszczenie do uniwersalizmu. Nie staje w opozycji do całości (ludzkości), lecz jej służy.
Ma zobowiązania wobec tych, którzy są poza jej granicami. W tym ujęciu Kościół jest starszym bratem z przypowieści o synu marnotrawnym. Ma służyć niewierzącym tj. marnotrawnemu bratu/synowi, na trzy sposoby: przez misję, agape i cierpienie (s. 79). Wierzący mają ratować brata, a nie potępiać go za błędy. Ogólnoludzka wspólnota braterska może się urzeczywistnić tylko dzięki świadectwu miłości - tej, jaką darzymy siebie nawzajem, jak i skierowanej na zewnątrz.
Nie ma sensu koncentrować się na pojedynczych słowach czy gestach papieża Franciszka. Za przykładem biedaczyny z Asyżu, który w młodości miał wielkie szanse na awans społeczny, ale dobrowolnie zrezygnował z należnych mu przywilejów. To jedyny sposób, aby stać się bratem najmniejszych, najbardziej potrzebujących. Tych, którzy stoją najniżej w hierarchii, zarówno kościelnej, jak społecznej. Niezwykły wydaje się fakt, że, będąc jezuitą, może łamać bariery w podwójnym sensie: jako papież i jako zakonnik - asceta. "Właściwe życie kościelne" nie rozgrywa się już tylko w środowiskach kapłańskich i zakonnych. Franciszek idzie drogą wytyczoną przez poprzedników.
Czy możemy się dziwić, że tradycjonaliści są oburzeni? Ogarnął ich lęk przed brataniem się papieża z ludem - wierzą w świętość hierarchii. Przypuszczam, że łatwo pola nie oddadzą. Choćby i Chrystusowi, który Żydów czekających na Króla-Mesjasza gorszył tym samym.
Skomentuj artykuł