Lekcje Ratzingera
Spojrzenie na sprawy wykorzystywania seksualnego w Kościele Kardynała Józefa Ratzingera zmieniło optykę 25 listopada 1981 roku. W tym dniu Jan Paweł II powołał go na stanowisko prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Watykanista John Allen nazwał nawet kiedyś tę zmianę optyki „nawróceniem Ratzingera”. I nie chodzi wcale o to, że wcześniej Ratzinger jakkolwiek pobłażał sprawom księży, który krzywdzili – ktokolwiek choć trochę zna Benedykta XVI wie, że nie pozwoliłyby na to jego żelazna moralność i umiłowanie prawdy. W „nawróceniu Ratzingera” chodzi o to, że poprzez lata posługi jako prefekt Kongregacji zrozumiał, że wykorzystanie dla człowieka skrzywdzonego to jest Wielki Piątek, który ciągnie się przez całe życie. Że jest to rana, którą trudno zamknąć, że jest to blizna, która boli nieustannie.
Aby zrozumieć, jak ten proces się odbywał, trzeba przywołać kilka przykładów z lat, kiedy sprawował jedną z najważniejszych watykańskich kurialnych funkcji.
Kardynał Ratzinger w Kongregacji Nauki Wiary zajmował się wieloma sprawami – relatywizmem, herezją, nieakceptowalną teologią. Dawne Święte Oficjum to przecież o wiele więcej niż same sprawy dotyczące krzywd seksualnych. Tymi kardynał zajmował się w piątki. I, jak pisał New York Times w 2005 roku - „odnajdował te sprawy jako tak porażające, że nazywał te dni ‘naszą piątkową pokutą’ ”.
Dla osób skrzywdzonych seksualnie Ratzinger odwrócił bieg rzeki – posoborowy Watykan oddawał wiele spraw w ręce lokalnych biskupów, decentralizował. Ale kiedy kardynał Ratzinger zobaczył, że biskupi wcale nie mają ochoty mierzyć się ze sprawami wykorzystywania seksualnego, i że robią to źle albo zamiatają pod dywan, kazał scentralizować system zgłaszania, i każdą taką sprawę kierować do Kongregacji Nauki Wiary. Przepisy te do dziś służą Kościołowi jako dokument Sacramentorum Sanctitatis Tutela.
17 marca 2010 roku John Allen napisał w National Catholic Reporter, że Ratzinger poznał w Kongregacji temat nadużyć seksualnych głębiej, niż jakikolwiek hierarcha kościelny w historii.
Tylko od 2001 do 2010 roku przez Kongregację przeszło 3000 spraw dotyczących wykorzystywania seksualnego.
Ta liczba, a jedynie 4 lata z tego kardynał Ratzinger był prefektem KNW (w 2005 roku został papieżem), pokazuje, że możemy jedyne domyślać się, ile tysięcy spraw przeszło przez ręce niemieckiego teologa w latach 1981-2005. Spraw i niezliczonych zeznań skrzywdzonych.
Greg Erlandson, szef waszyngtońskiego Catholic News Service, odpowiednika naszego KAI, w swojej książce “Benedykt XVI a kryzys wykorzystywania seksualnego w Kościele” przywołuje fakt, że gdy wybuchł skandal w Stanach Zjednoczonych, Ratzinger był bardziej chętny spotkać się z Krajową Komisją Rewizyjną ds. nadużyć, powołaną przez amerykańską konferencję episkopatu, niż sami biskupi amerykańscy (National Review Board to komisja nadzorująca sprawy wykorzystywania na polecenie biskupów, ale od nich niezależna i złożona głównie z osób świeckich).
To dzięki niemu Watykan zgodził się na przyjęcie Dallas Charter – najlepszego chyba dotychczas i najbardziej stanowczego dokumentu lokalnego Kościoła (amerykańskiego), który miał zatrzymać piekielny krąg nadużyć – zatrzymać zasadą „zero tolerancji”.
Josef Ratzinger zakończył swoje 25 letnie „panowanie” w Kongregacji autorstwem chyba najważniejszych rozważań Drogi Krzyżowej ostatnich lat - w Koloseum w 2005 roku, kiedy pisał: „Panie, tak często Twój Kościół przypomina tonącą łódź, łódź, która nabiera wody ze wszystkich stron”, dodając: „Przeraża nas brud na szacie i obliczu Twego Kościoła. Ale to my sami je zbrukaliśmy!”
„Ile Chrystus musi wycierpieć w swoim Kościele?” – pytał kardynał Ratzinger w Koloseum w chwili, gdy, na jego polecenie i za aprobatą papieża Jana Pawła II, komisja, która miała badać sprawę założyciela Legionistów Chrystusa szykowała się właśnie do wylotu za ocean. „Ile brudu jest w Kościele, i to właśnie wśród tych, którzy poprzez kapłaństwo powinni należeć całkowicie do Niego! Ileż pychy i samouwielbienia!” – dudniły w Koloseum słowa rozważań, podczas gdy Jan Paweł II w swojej Kaplicy i tydzień przed śmiercią, obejmował Krzyż – obraz, który wszyscy doskonale pamiętamy.
Charakter, ciężar i spektrum spraw, które przeszły przez ręce Josefa Ratzingera jako prefekta Kongregacji były tak szerokie, że na zawsze ukształtowały one jego myślenie na temat wykorzystywania seksualnego w Kościelne. To spojrzenie, spojrzenie z perspektywy tonącej łodzi, i z perspektywy Wielkiego Piątku Skrzywdzonych, pokazał nam jako Papież.
Papież, który po raz pierwszy w historii spotkał się oficjalnie z osobami wykorzystanymi seksualnie przez ludzi Kościoła, przez księży. Papież, który do katolików w Irlandii napisał: „Mogę jedynie dzielić konsternację i poczucie zdrady, które były udziałem wielu z was, kiedy dowiedzieliście się o tym, że te grzeszne i zbrodnicze czyny miały miejsce, oraz o tym, w jaki sposób potraktowały je władze Kościoła w Irlandii”.
Miał także jasne zdanie na temat pracy mediów w kryzysie kościoła, które można streścić tak: „gdyby tego brudu w Kościele nie było, media nie miałyby o czym pisać”.
To dzięki Benedyktowi XVI zostało sfinalizowane śledztwo dotyczące Marciala Maciela, założyciela Legionistów Chrystusa.
Jego zasługi dla sprawy można długo jeszcze wymieniać, podobnie jak długo można by pisać o jego błędnym rozeznaniu sprawy McCarricka, który już za urzędowania Benedykta powinien być poddany procesowi kanonicznemu.
W końcu, jak słusznie zauważył ks. Grzegorz Strzelczyk, bycie wybitnym teologiem nie chroni z automatu przed błędami w innych sferach aktywności.
Dzisiaj Kościół potrzebuje „nawrócenia Ratzingera”. Potrzebuje jego pokory i konsekwentnego kroczenia drogą oczyszczenia.
„Zrozumiałem, że my sami jesteśmy wciągani w tę poważną winę, ilekroć ją lekceważymy lub nie stawiamy jej z niezbędną stanowczością i odpowiedzialnością, co zbyt często się zdarzało i nadal się zdarza” – pisze Papież Emeryt w swoim ostatnim liście.
W swoim stylu, być może mało medialnym, nie-setkowym, jak powiedzielibyśmy w telewizji, Papież napisał w liście:
„ Po raz kolejny mogę jedynie wyrazić wszystkim ofiarom wykorzystywania seksualnego mój głęboki wstyd, głęboki smutek i serdeczną prośbę o przebaczenie. Miałem wielkie obowiązki w Kościele katolickim. Tym większy jest mój ból z powodu nadużyć i błędów, które miały miejsce w tych różnych miejscach w czasie mojego mandatu. Każdy indywidualny przypadek wykorzystywania seksualnego jest przerażający i nieodwracalny. Ofiary wykorzystywania seksualnego mają moje najgłębsze współczucie i odczuwam wielki żal z powodu każdego indywidualnego przypadku”.
To dzięki pokorze kardynał Ratzinger zrozumiał, że pierwszą podstawową zasadą, której wiele lat temu, gdy był biskupem, brakowało w Kościele, jest podejście – victims first, po pierwsze skrzywdzeni. To pokorne podejście do sprawy pozwoliło na ćwierć wieku pracy w roli strażnika spraw wykorzystywania w Kongregacji, a potem na transformację w Papieża, który z czułością mówi do skrzywdzonych i osobiście spędza z nimi czas.
To Benedykt XVI uczy nas, że nawet jeśli wzrastał jako ksiądz, biskup i kardynał w czasach, gdy na kurialnych spotkaniach informacji o ciemnej stronie życia księży się nie podawało, zatajało przed przełożonymi (zatajano przed nim samym), nie wystawiało na promienie dziennego światła, to wciąż to pokolenie może się tego nauczyć, wprowadzić do swojego zarządzania zmianę, pokazać, że można inaczej. Benedykt XVI jest 20-30 lat starszy od wielu biskupów, którzy dziś w Polsce nie mają ochoty na porządne zajęcie się tymi sprawami i mówi się o nich, że nie chcą, bo to „sprawa pokoleniowa”.
Nawrócenia na wzór Ratzingera potrzebują dzisiaj zarówno ci, którzy go atakują i ci, którzy bronią go w patetycznych listach. Benedykt XVI w swoim wzruszającym tekście z ostatnich dni nie broni się kanonami, nie zionie patosem. Jest pokornym sługą, który przez ćwierć wieku przechodził przez piekło czytania akt zbrodni. Wie, że pod krzyżem nie ma patetycznych haseł. Pod krzyżem jest garstka ludzi, którzy płaczą.
Pokora była i jest najważniejszym składnikiem jego nawrócenia na skrzywdzonych, które dokonało się wiele, wiele lat temu. Tego nawrócenia potrzebują na wzór Benedykta XVI wszyscy w Kościele, od kościelnej lewej do prawej.
Lekcje Benedykta XVI powinni także odrobić twórcy raportów, takich jak monachijski. Zarówno Papież Emeryt, jak i Jan Paweł II mieli żelazną zasadę, że każdy zasługuje na uczciwy proces. A jeśli w stan oskarżenia stawia się byłego Papieża, to uczciwie należałoby dać mu dostęp do akt, aby wiedział, do czego dokładnie ma się odnosić (Vatican News pisał ostatnio, że kanoniści działający w imieniu Papieża Seniora nie otrzymali kopii raportu, tylko jeden z nich otrzymał czasowy dostęp do wersji elektronicznej). Raporty takie jak monachijski mają ukazać prawdę, poszukując jej jednak, nie można karykaturalnie traktować śledztwa, a takim jest niepoważne traktowanie człowieka, którego konsekwentne działania doprowadziły do tego, że takie śledztwa są w ogóle dzisiaj możliwe.
Jest jeszcze jedna bardzo istotna lekcja z ostatniego listu Benedykta XVI. To fakt, że Papież jest świadomy, iż za to, jak hierarchowie reagują na sprawy wykorzystywania, nie odpowiedzą oni li tylko przez sądem opinii publicznej, który tak chętnie ostatnio ocenił Papieża Emeryta – ale przez Bogiem. Przed Tym, który najlepiej zna ból skrzywdzonych i jest blisko ich życiowego krzyża.
Skomentuj artykuł