Los krzywdzonych dzieci niewiele obchodzi polityków
Rządzący "rozmontowali" właśnie komisję, która kompleksowo miała zająć się problemem pedofilii w Polsce. We wszystkich środowiskach: Kościele, organizacjach sportowych, wśród dziennikarzy, polityków… Postawa tych ostatnich pokazuje, że wbrew temu co mówią, los krzywdzonych dzieci wiele ich nie obchodzi.
Państwowa komisja do spraw pedofilii powstała cztery lata temu na fali debaty, jaką wywołał film braci Sekielskich "Tylko nie mów nikomu" traktujący o pedofilii w Kościele. Zapowiedzi rządzących były wówczas szumne. Premier przekonywał, że problem nie dotyczy tylko Kościoła, ale całego społeczeństwa i podkreślał, że rządowi zależy na tym, by dzieci chronić. Błyskawicznie przygotowano projekt ustawy i puszczono go do Sejmu. Etap legislacyjny przebiegł dość gładko i 29 września 2019 roku ustawa weszła w życie.
Ale po uchwaleniu ustawy żaden z podmiotów, któremu przyznano prawo do zgłoszenia kandydata do komisji, specjalnie się do tego nie rwał. Ani rzecznik praw dziecka, ani prezydent, ani Sejm, ani też premier. Przebudzenie nastąpiło dopiero po emisji drugiego filmu braci Sekielskich o pedofilii w Kościele (film "Zabawa w chowanego" wyemitowano 18 maja 2020 r.). W ciągu kilku dni wszyscy uprawnieni wskazali swoich kandydatów do pracy w komisji, a Sejm na jej szefa wybrał prof. Błażeja Kmieciaka.
Merytoryczną pracę komisja zaczęła w listopadzie 2020 r., skierowała wtedy do prokuratur pierwsze wnioski dotyczące podejrzeń o niezgłoszeniu przypadków pedofilii przez kilku hierarchów Kościoła rzymskokatolickiego. Szybko jednak okazało się, że nowy organ z szerokimi uprawnieniami, to w istocie wilk bez zębów. Przez kilka miesięcy komisja toczyła spory z sądami i prokuratorami o dostęp do akt zamkniętych procesów i postępowań. Wymiar sprawiedliwości stał na stanowisku, że może udostępniać tylko dokumenty powstałe po powołaniu komisji, a wcześniejszych udostępniać nie może.
Spory toczyły się w zaciszu gabinetów. Na zewnątrz komisja coś robiła. Najpierw była wojenka z biskupami, potem Kościołowi dostało się w pierwszym raporcie. Później "liźnięto" trochę inne grupy społeczne. Ale członkowie komisji mieli świadomość, że ustawa, wedle której mają działać, to w istocie bubel prawny. Niby mają ogromne uprawnienia, ale nie mają z nich jak skorzystać. I zaczęły się schody. W parlamencie nikt za bardzo o zmianach rozmawiać nie chciał, Pałac Prezydencki wziął temat na siebie, ale ślimaczył się z tematem nowelizacji. W końcu jednak zmian dokonano i... przewodniczący Kmieciak uznał, że nie będąc prawnikiem, nie może stać na czele organu, który ma być w jakimś sensie sądem. Zrezygnował. Jego kadencja skończyła się 14 kwietnia. Sejm, który powinien wybrać następcę, tego nie zrobił. W efekcie kilka tygodni później z funkcji wiceprzewodniczącego komisji ustąpił mec. Andrzej Nowotarski, który przy okazji zrezygnował w ogóle z członkostwa w tym organie. Argumentował, że rezygnuje, bo Sejm zwleka z wyborem następcy Kmieciaka, a on nie widzi nikogo w obecnym składzie, kto mógłby profesora zastąpić.
Szef sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka poinformował przed kilkoma dniami, że Sejm w tej kadencji nie zajmie się tematem uzupełnienia składu komisji ds. pedofilii. W piątek (28 lipca) zbiera się na ostatnim posiedzeniu. Na jakiś ruch parlamenty - już w nowym składzie - trzeba będzie zatem poczekać do jesieni. Ale już dziś można przewidywać, że zajęci tworzeniem nowego rządu politycy nie znajdą czasu na to, by cokolwiek w sprawie komisji zadziałać. Zatem koniec roku, a może początek następnego. Komisja do tego czasu właściwie nie pracuje, jest zamrożona, umarła.
Całe to zamieszanie wokół komisji w istocie pokazuje, że poważny problem społeczny, jakim jest wykorzystywanie seksualne małoletnich, polityków w ogóle nie obchodzi. Sprawa pedofilii w Polsce została "zamieciona pod dywan".
Skomentuj artykuł