Możemy wziąć odpowiedzialność za Kościół
Mamy wybór. Możemy usiąść przy niedzielnym obiedzie i popsioczyć na proboszczów i biskupów. Mamy do tego prawo. Czy jednak coś dobrego z tego wyniknie? Dlatego możemy też inaczej.
Siostry Misjonarki Miłości, zwane (nie tylko przeze mnie) siostrami „kalkuciankami”, proszą czasem, bym odprawił dla nich Mszę św. Tak też było w minionym tygodniu. Tuż przed rozpoczęciem liturgii, do zakrystii przyszła kobieta, podopieczna prowadzonego przez siostry domu dla ciężarnych kobiet w kryzysie bezdomności, która poprosiła mnie o intencję mszalną za swoich zmarłych rodziców. W sumie nie byłoby w tym wydarzeniu nic nadzwyczajnego, gdybym nie fakt, że owa kobieta była muzułmanką.
Kiedy patrzyłem na nią i obserwowałem w jakim skupieniu modli się i przeżywa liturgię, przypomniałem sobie scenę z Ewangelii: „Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce nie mające pasterza”. Uświadomiłem sobie, że jest w tym coś niezwykłego: muzułmanka prosi o modlitwę, i to modlitwę szczególną – o Eucharystię. Czyż nie jest to w jakimś sensie wyznanie wiary w Boga, a nawet w Chrystusa i to w Chrystusa obecnego w Eucharystii? Ona, muzułmanka, zapragnęła wziąć udział w Największej Tajemnicy Wiary Chrześcijan. Nie bała się? Nie czuła się nieswojo? Nie lękała się kontaktu z księdzem?
Świadomie zadaję te pytania, ponieważ dzisiaj wielu naszych sióstr i braci, zwłaszcza w Polsce, na widok księży zaczyna czuć się nieswojo, boją się nas, a nawet wpadają w trwogę i gniew. Jeśli tak się dzieje, to znaczy, że z nami – pasterzami, a niekoniecznie z nimi, jest coś nie w porządku. I na nic się zda mówienie, że dzieje się tak dlatego, że jesteśmy znakiem sprzeciwu albo wyrzutem sumienia dla żyjących w grzechu i nieliczących się z Bogiem. Jeśli tak się dzieje, to musimy sobie zrobić rachunek sumienia z pełnionej przez nas misji pasterskiej.
Zadaniem pasterzy nie jest osądzanie ludzi, zwłaszcza błądzących. Pasterz, który jest naśladowcą Chrystusa, nie osądza, nie krytykuje i nie potępia, ale wzrusza się nad dolą tych, którzy się zagubili. Jezus był głęboko poruszony i zlitował się nad tymi, którzy do Niego przyszli. „Zlitował się nad nimi” – to znaczy: okazał im miłosierdzie. Dzisiaj wiele naszych sióstr i braci jest zagubionych z powodu błędnych działań swoich pasterzy. Nie powinniśmy udawać, że nie widzimy, iż dziś niektórzy katolicy poczuli się rozproszeni lub zagubieni w globalnym supermarkecie religii. Są też i tacy, którzy trwają w jakimś pustynnym miejscu, nie znalazłszy dotąd dla swojej wiary własnego domu.
Musimy sobie na nowo uświadomić, że na nasze barki – barki chrześcijan – złożono wielką odpowiedzialność za los ludzi pozbawionych kierunku w życiu. Mamy wybór. Możemy usiąść przy niedzielnym obiedzie i popsioczyć na proboszczów i biskupów. Mamy do tego prawo. Czy jednak coś dobrego z tego wyniknie? Dlatego możemy też inaczej. Możemy wziąć odpowiedzialność za Kościół. Możemy szukać wokół siebie owcy potrzebującej pasterza, wzruszyć się jej losem i pokazać drogę nadziei. Pokazujecie innym drogę nadziei?
To właśnie uczynił Jezus nad Jeziorem Galilejskim. Tak czynią „siostry kalkucianki”. Tak robi coraz więcej naszych sióstr i braci, którzy z jednej strony dążą do oczyszczenia Kościoła, a z drugiej wspierają najbardziej potrzebujących i skrzywdzonych (np. inicjatywa świeckich – „Zranieni w Kościele”). Stają się pasterzami tam, gdzie brakuje prawdziwych pasterzy. Miejmy odwagę być pasterzami. Dla siebie wzajemnie, ale też dla tych, którzy przychodzą z innej owczarni i z innego pastwiska. Jak wspomniana przeze mnie na początku muzułmanka.
Skomentuj artykuł