Nie jesteśmy od spełniania oczekiwań
Trwa Wielki Post, przysłonięty przez wojnę. To dobry czas na robienie rachunku sumienia, ale tym razem wszyscy inni chcą go robić za nas, katolików. Zabierają się do tego tak zręcznie jak cyrkowy klaun, który chce naprawić zegarek młotkiem.
Od wybuchu wojny na Ukrainie doszedł kolejny temat, za który jesteśmy rozliczani, i to bardzo niesprawiedliwie. Dlaczego? Bo biskupi „nie otwierają swoich pałaców”. Bo księża „nie oddali wszystkiego, co mają” uchodźcom, a szeregowi katolicy to w ogóle się nie liczą jako Kościół, bo wiadomo: Kościół to instytucja, która zajmuje się wyłącznie paleniem na stosie, krucjatami i kryciem pedofilii, których wśród kleru jest przynajmniej 120 procent. To prawda, tak mówili w telewizji! Przed chwilą w jednym z portali wyczytałam w emocjonalnym tekście o Franciszku, że to świetny moment, żeby Polska wypowiedziała konkordat, a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przekazała na pomoc uchodźcom z Ukrainy.
Czytam i zastanawiam się, czy ktokolwiek rzucający takie tezy zdaje sobie sprawę z tego, jak wyglądałby krajobraz społeczny w Polsce bez Kościoła. Bez katolików, na różnych szczeblach i poziomach czyniących swoje ciche dobro. Bez instytucji i organizacji, które w imię bożych wartości pomagają, wspierają, opiekują się drugim człowiekiem. I obrywają regularnie za to, że mają w nosie oczekiwania, jakie z kolei wobec nich ma zlaicyzowany, grzęznący w bagienku swoich emocji świat niekatolicki.
Świat, który w poniedziałek woła, by Kościół wyniósł się raz na zawsze z przestrzeni publicznej, ale we wtorek z oburzeniem zauważa, że Kościół nie pomaga, tak, w tej samej przestrzeni publicznej, z której miał się wynosić. Świat, który w środę dziwi się, że katolicy są tak hojni i zaangażowani, w czwartek krzyczy, że może i są, ale to wszystko za mało, bo są jeszcze wolne miejsca na paru plebaniach, a w piątek żąda wypowiedzenia konkordatu. Niezła jazda, naprawdę. Strach się bać, co będzie w sobotę…
Trwa Wielki Post. Dobry czas, by przemyśleć sobie, czyje oczekiwania jako katolicy chcemy i powinniśmy spełniać. Bo tych oczekiwań, które płyną do nas ze świata, jest mnóstwo i w większości są sprzeczne. Nie da się naraz być i odejść, działać i nie działać, mówić i milczeć. Nie da się zaspokoić zachcianek wszystkich wokół, tak samo jak nie ma sensu frustrować się tym, na co nie mamy wpływu.
Dlatego nie czuję się dotknięta idiotycznymi pytaniami o to, gdzie w sprawie Ukrainy jest Kościół i co robi, bo pamiętam, że jeszcze niedawno ci sami, co teraz pytają, pisali, że Kościół ma zniknąć z powierzchni ziemi, a przynajmniej z Polski, i do niczego się nie wtrącać. Mam tylko ochotę odpowiedzieć: jak to, nie odpowiada ci, że twoje życzenie się spełniło? Chciałeś Kościoła, który się nie wtrąca, ależ proszę, buty na nogi, karta do bankomatu do ręki i jazda, pomagaj tak, jak my to potrafimy! Ruszaj ze swojego wygodnego życia, w którym potrafisz tylko marudzić na Twitterze i narzekać na innych, i pokaż, ile jesteś wart. Udowodnij, że umiesz coś przydatnego dla społeczeństwa poza głupim gadaniem, jaki to Kościół jest niedobry i ile pałaców biskupich stoi pustych, a uchodźcy marzną na dworcach.
Nie odpowiadam, bo szkoda mi czasu. Bo dobrze wiem, że ci, którzy pomagają naprawdę, czy są katolikami, czy nie, zawsze znajdują wspólny język – a reszta… Cóż. Nie biorę sobie do serca oczekiwań ludzi, którzy zamiast szukać dobra i jedności, wykorzystują każdą okazję, by dokopać oponentom. Świat naszych wartości nawet się nie zazębia – po co się przejmować gadaniem ludzi z odległej galaktyki, którzy o mojej rzeczywistości, sumieniu, wartościach i działaniach wiedzą tyle, co meduzy o fizyce kwantowej, i niech mi meduzy wybaczą to porównanie.
Czym się przejmuję i z czego my, zwykli katolicy, powinniśmy sobie zrobić rachunek sumienia w Wielkim Poście pełnym wojennych obrazów, niepokoju i niepewności?
Po pierwsze z tego, czy nie dajemy się ponosić emocjom tak samo jak ci, którzy na nas krzyczą i osądzają nas niesprawiedliwie. Czy potrafimy wprowadzać pokój? Jednoczyć wierzących i niewierzących wokół prawdziwie dobrych wartości? Takich, które każą z szacunkiem i delikatnością odnosić się do drugiego, mądrze dzielić tym, co mamy, szukać tego, na czym można budować wspólne działanie? Czy potrafimy wprost mówić o tym, że jest Bóg, który jest dobry, troszczy się o ludzi, jest blisko? Czy nie wykorzystujemy wojny do tego, by straszyć, obwieszczać karę bożą, czy nie stajemy się samozwańczymi, facebookowymi prorokami zagłady? Czy umiemy powstrzymać się od nienawiści? Czy pamiętamy o tym, że osądzać należy czyny, a nie ludzi, którzy zawsze mogą się zmienić, nawet, jeśli wygląda to na niemożliwe?
Drugim punktem do wielkopostnego rachunku sumienia powinno być to, jak wpływamy na kształt naszego Kościoła. Czy tam, gdzie widzimy, że się rozmija z Ewangelią, potrafimy mówić o tym wprost? Czy z szacunkiem i delikatnością umiemy się domagać porzucenia działań, które sprawiają, że na szali grzeszności i świętości Kościoła przeważa ta pierwsza? Czy jeszcze wierzymy w moc modlitwy i używamy jej nie tylko po to, by prosić Boga o pokój na Ukrainie, ale także o pokój w parafii i ustanie wszystkich małych kłótni i wojenek, które sprawiają, że dla świata parafialni katolicy wyglądają jak kłócące się przekupki, a nie jak wspólnota, która ma moc z Wysoka? Czy zgorzknienie nie kazało nam wpisać zbyt wielu niezałatwionych spraw na listę z napisem „niemożliwe”, jakby nasz Bóg nie miał w parafii nic do powiedzenia?
Trzecim punktem takiego rachunku sumienia powinny być oczekiwania, ale nie te, które ma wobec nas emocjonalnie rozchwiany świat. Które? Te, które ma wobec nas Bóg, jasno wyrażone w Słowie Bożym. Te, które przez wieki mądrze wypracował Kościół, widząc, jakie działania przynoszą Bożą łaskę, mnożą dobro i owocują błogosławieństwem. Czy je znasz, czy tylko ci się wydaje, że znasz? Czy wiesz, co jako wierzący katolik masz na świecie do zrobienia? Kto ci to powiedział i czy na pewno mówił prawdę? A może żyjesz przekonaniem, że jedynym oczekiwaniem wobec ochrzczonego człowieka jest spełnianie nakazów i przestrzeganie przepisów, żeby nie iść do piekła, w które tak naprawdę nie do końca wierzysz? Czy w ogóle wiesz, po co w tym Kościele jesteś? Czy zdarzyło ci się doświadczyć, jak zdumiewająco dobre może być twoje życie, gdy jesteś blisko z Bogiem?
Tak, czasami światu uda się podpowiedzieć nam do rachunku sumienia coś, co naprawdę potrzebuje ogarnięcia. Warto wtedy słuchać z pokorą i zmieniać w swoim życiu to, co zmiany potrzebuje. Ale taka sytuacja zdarza się rzadko. O wiele częściej świat nastawia nas przeciwko naszemu Kościołowi, przeciwko naszemu Bogu, przeciwko nam samym, i zostawia nas bezradnych wobec wykrzyczanego oczekiwania, że będziemy słodkim, miękkim, różowym lukrem.
Ale my nie mamy być lukrem na wierzchu świata.
Mamy być solą, działającą w jego wnętrzu.
Skomentuj artykuł