Nie każde świadectwo jest dla każdego. Mówmy z głową
Nie jestem przeciwna nawróconym głoszącym świadectwa. Apeluję jednak jako pedagog i wychowawca: myślmy, co i komu mówimy, czy to w tym miejscu i czasie przyniesie korzyść.
W imię odpowiedzialności. O czym mówimy dzieciom, młodzieży, jakie treści im przekazujemy podczas spotkań z nimi? Bardzo intensywnie dyskutowanym tematem swego czasu było wychowanie seksualne dzieci, jego zasadność i konieczność od lat przedszkolnych. Podniesione zostały wówczas - słusznie - argumenty o niepotrzebnej seksualizacji, a zatem o niekoniecznym mówieniu dzieciom o rzeczach odległych dla nich, o bezzasadnym rozbudzaniu zainteresowania konkretnymi sferami życia. Zwracano uwagę rodziców i pedagogów, by mówili i tłumaczyli, jeśli dzieci pytają. Nigdy pytania małego człowieka nie można zostawić bez odpowiedzi. Równocześnie podkreślano umiejętność odpowiadania na konkretne pytanie, bez niepotrzebnego rozwijania tematu, by nie zmącić małych umysłów.
Chciałabym te rozważania i dyskusje odnieść do nieco innego tematu. Rekolekcje, świadectwa, autorytety, nawrócenia. Czy uprawnione jest mówienie do dzieci i młodzieży świadectw, których lwią część stanowi opowieść o staczaniu się, upadku i kontaktach z używkami, przestępstwami i grzechem?
Ilekroć słucham świadectw o nawróceniach z dna, z grzechu, o wyjściu z grup przestępczych i używek, zastanawiam się, czy ten przekaz aby na pewno trafia do właściwych ludzi. Jego założeniem jest zasada: nawet z największego bagna można się wygrzebać. Oczywiście, że tak! Ale dla osoby, która to bagno widziała do tej pory tylko na fotografiach, może to brzmieć trochę jak zaproszenie: nie bój się, nawet jak pójdziesz na całość, to zawsze możesz wrócić. Tylko czy nam w chrześcijaństwie o to chodzi? Czy raczej powinniśmy wzmacniać postawę: nie daj się złu?
Zakładając, że podczas takich rekolekcji - szkolnych czy parafialnych - młodzież, która na spotkanie dotarła, nie jest z marginesu społecznego, nie ma wyroków za rozboje, a ich stałym miejscem pobytu jest dom rodzinny, a nie poprawczak, powinniśmy powiedzieć im raczej: jesteście na dobrej drodze, nie zmarnujcie tego!
Powrót do normalności po upadku jest wciąż - z perspektywy człowieka, który nie jest zdeprawowany, a w swoim życiu nie doświadczył spektakularnego upadku - tylko powrotem do normalności. Bohaterem ta osoba może być dla tych, którzy wciąż z dna nie mogą się podnieść, którzy nie potrafią się pozbierać. Dla innych - przeciętnych - młodych może stać się wzorem niesławnego już: "róbta co chceta!".
Chciałabym, żeby każdy mówca głoszący świadectwa znalazł odpowiednią grupę, do której będzie kierował swoje słowa. Jest - niestety - mnóstwo młodych i dojrzałych ludzi, którzy w swoim życiu wciąż znajdują się w sytuacji, z której nie potrafią znaleźć wyjścia. Przytłacza ich życie z używkami, uzależnieniami, przestępstwami. Oni potrzebują słowa wsparcia: "Dasz radę. Mnie się udało". Ale to uda się tylko po odpowiedniej selekcji grup, trafieniu do konkretnych miejsc. Masowy przekaz musi skupiać się - według mnie - na przekazywaniu pozytywnej wizji chrześcijaństwa, mówieniu o możliwości bycia normalnym chrześcijaninem - może bez spektakularnych wzlotów, ale także bez druzgoczących upadków. Akurat w tej materii "bycie przeciętnym" nie jest wcale najgorszą opcją.
Nie jestem przeciwna nawróconym głoszącym świadectwa. Apeluję jednak jako pedagog i wychowawca - w imię odpowiedzialności za słowo - myślmy, co i komu mówimy, czy to w tym miejscu i czasie przyniesie korzyść (por. 1Kor 6, 1).
Joanna Długosz - z wykształcenia teolog i menadżer. Z pasji i powołania "pani od religii". Prowadzi autorskiego bloga pod tym samym tytułem
Skomentuj artykuł