Nie ma złego, co by na dobre nie wyszło
Internetowe zdjęcia z otrzęsin pierwszoklasistów z Gimnazjum Salezjanów w Lubinie z udziałem księdza dyrektora wzbudziły medialną burzę. Zostały zamieszczone na stronie gimnazjum i były powszechnie dostępne. Nagłośniła je lubińska telewizja TVL Odra. Sprawą zajęły się nie tylko portale media, ale także prokuratura i kuratorium oświaty. Śledczy mają sprawdzić, czy aby nie doszło do przestępstwa przeciwko wolności seksualnej i obyczajności. Kontrolę w szkole zapowiada kuratorium oświaty. Księdza dyrektora bronią rodzice i uczniowie. Są jednak osamotnieni, ponieważ opinia społeczna jednoznacznie go krytykuje.
Dyrektor jest zdziwiony reakcją mediów i mówi o manipulacji. Na antenie Radia Plus powiedział, że takie otrzęsiny są praktykowane od wielu lat w jego szkole. Rodzice i uczniowie nie zgłaszali do tej zabawy zastrzeżeń. Szymon Hołownia widzi to inaczej. Twierdzi, że ksiądz "wykazał się sporą niefrasobliwością, a nawet brakiem wyobraźni. Jestem przekonany o dobrych intencjach tego księdza i wszystkich innych uczestników tej zabawy. Inna rzecz, że to nie była mądra zabawa. (...) Nie chcę użyć sformułowania «straszna głupota», ale mądrze to się ten ksiądz z pewnością nie zachował".
Psycholog Beaty Jarosz, specjalistka od edukacji seksualnej twierdzi natomiast, że fotografowane sceny robią wrażenie, jakby były wzięte z filmu pornograficznego. Jej zdaniem w sposób ewidentny doszło do wykorzystania seksualnego.
Jest to - jak się zdaje - nadinterpretacja, ponieważ zabawy, o których mowa, nie odbierali w ten sposób ani uczniowie, ani też rodzice. A to tylko oni mogą powiedzieć, co to tak naprawdę było. A że "specjaliście" zdjęcia kojarzą się od razu z pornografią czy wręcz z pedofilią (dzieciaki miały po dwanaście lat) to też problem jego wyobraźni i wrażliwości. Pewne interpretacja mają swoje podstawy we własnym sposobie postrzegania rzeczywistości i w zawodowych przyzwyczajeniach. Ksiądz dyrektor urwałby jednak tego rodzaju nadinterpretacje, gdyby zgodził się z powszechnym odbiorem fotografowanej zabawy. Choć toczyła się w gronie zamkniętym, była robiona bez wyczucia.
Lata temu rozmawiałem z pewnym młodym człowiekiem, który pracował w dużej firmie. Nie mając doświadczenia zawodowego popełnił "niemal nieświadomie" poważny błąd, który - jak się okazało - miał spore konsekwencje. Zadałem mu wówczas pytanie: "I co ty na to?" W pierwszym odruchu odpowiedział: "Ja nie przyjmuję tego do wiadomości". Nie był jednak w stanie odgrodzić się od zaistniałych faktów, które sam stworzył, choć bez świadomie popełnionej winy. Sprawa ciągnęła się latami i wiele go kosztowała: zdrowia i pieniędzy.
Tak bywa w życiu. Popełniamy - jak nam się zdaje - małe błędy, a ich konsekwencje bywają nieraz poważne. Dobre intencje księdza dyrektora - to jedna strona medalu, odbiór społeczny sfotografowanych otrzęsin - to druga. Zdjęcia - a mówią to zwłaszcza matki, gdy na nie patrzą - wyglądają niesmacznie. Matkom można wierzyć. Tłumaczenie się, że zawsze tak było w szkole - to dodatkowe pogrążanie siebie i swojej placówki pedagogicznej. Jeżeli taka zabawa trwała od lat, tym gorzej.
Jest mi niezmiernie żal nie tylko księdza dyrektora, ale i salezjanów, którzy prowadzą w Polsce kilkadziesiąt szkół i cieszą się ogromnym zaufaniem społecznym. Rodzice chętnie powierzają im dzieci na wychowanie, ponieważ są przekonani, że trafiają w bardzo dobre ręce. Ich praca edukacyjna - to bezcenny wkład w edukację polskiej młodzieży i dzieci, a tego typu "niefrasobliwe zachowania" mogą rzucać cień na całe to ważne dzieło. Stąd też w moim mniemaniu sprawę należy rozwiązać przejrzyście, jednoznacznie, szybko i - przed wszystkim - pokornie. Jest to tym trudniejsze, że cała sprawa - prawdę powiedziawszy - jest "żenująco głupia". I właśnie dlatego tak łatwo nią manipulować. Nikt z rodziców i uczniów nie przyznaje się do bezpośredniej szkody, nikt - poza mediami - księdza dyrektora nie oskarża. (Zobaczymy, co powie prokurator i kuratorium oświaty). Sprawy nie należy jednak banalizować.
Ale kogo przepraszać i za co? Może nie trzeba przepraszać, ale przyznać się do braku wyczucia i smaku w traktowaniu dwunastolatków przez księdza dyrektora. Skoro już głos zabiera prokurator, przedstawiciel oświaty i dziesiątki dziennikarzy, to winien też zabrać głos przedstawiciel właściciela szkoły. I to jak najszybciej, by ten medialny teatr, który - podobnie jak cała sprawa - zaczyna być także żenujący, nie przeradzał się w nagonkę na szkolnictwo salezjańskie i katolickie. Tak naprawdę sprawa zaczęła się nakręcać, gdy ksiądz dyrektor zaczął tłumaczyć się poprzez oskarżanie mediów. A wystarczyłoby powiedzieć prosto: "To dobra zabawa nie była, a na zdjęciach wygląda ona gorzej niż w rzeczywistości. Zrobimy korektę naszych otrzęsin".
Nie brakuje w Polsce ludzi, którym bardzo nie podoba się wpływ Kościoła katolickiego na wychowanie młodego pokolenia i wykorzystają wszystko, co się da, aby skompromitować nie tylko jedną osobę i szkołę, o których mowa, ale wszystkie szkoły salezjańskie i katolickie.
Starożytni rzymianie mówili: "Considerate agere pluris est quam cogitare prudenter - rozważnie działać znaczy więcej niż roztropnie myśleć". Roztropne myślenie księdza dyrektora i tych, którzy go bronią teraz już nie wystarczy. Jakie działania winien podjąć dyrektor oraz jego bezpośredni przełożony - to sprawa do ich rozeznania. Udawanie zaś, że nic się nie stało, będzie jedynie nakręcać kolejne komentarze i interpretacje.
Przy tej okazji wszystkie placówki edukacyjne prywatne mogą przyjrzeć się sobie, czy aby w ich zwyczajach, tradycjach i sposobie postępowania z uczniami i rodzicami nie ma czegoś, co byłoby w jakikolwiek sposób rażące. "Nullum malum, quod prorsus omni utilitate careat - nie ma złego, w którym zupełnie nie byłoby jakiegoś pożytku".
Skomentuj artykuł