Nie ma złego, co by na dobre nie wyszło

Nie ma złego, co by na dobre nie wyszło
Józef Augustyn SJ

Internetowe zdjęcia z otrzęsin pierwszoklasistów z Gimnazjum Salezjanów w Lubinie z udziałem księdza dyrektora wzbudziły medialną burzę. Zostały zamieszczone na stronie gimnazjum i były powszechnie dostępne. Nagłośniła je lubińska telewizja TVL Odra. Sprawą zajęły się nie tylko portale media, ale także prokuratura i kuratorium oświaty. Śledczy mają sprawdzić, czy aby nie doszło do przestępstwa przeciwko wolności seksualnej i obyczajności. Kontrolę w szkole zapowiada kuratorium oświaty. Księdza dyrektora bronią rodzice i uczniowie. Są jednak osamotnieni, ponieważ opinia społeczna jednoznacznie go krytykuje.

Dyrektor jest zdziwiony reakcją mediów i mówi o manipulacji. Na antenie Radia Plus powiedział, że takie otrzęsiny są praktykowane od wielu lat w jego szkole. Rodzice i uczniowie nie zgłaszali do tej zabawy zastrzeżeń. Szymon Hołownia widzi to inaczej. Twierdzi, że ksiądz "wykazał się sporą niefrasobliwością, a nawet brakiem wyobraźni. Jestem przekonany o dobrych intencjach tego księdza i wszystkich innych uczestników tej zabawy. Inna rzecz, że to nie była mądra zabawa. (...) Nie chcę użyć sformułowania «straszna głupota», ale mądrze to się ten ksiądz z pewnością nie zachował".

Psycholog Beaty Jarosz, specjalistka od edukacji seksualnej twierdzi natomiast, że fotografowane sceny robią wrażenie, jakby były wzięte z filmu pornograficznego. Jej zdaniem w sposób ewidentny doszło do wykorzystania seksualnego.

Jest to - jak się zdaje - nadinterpretacja, ponieważ zabawy, o których mowa, nie odbierali w ten sposób ani uczniowie, ani też rodzice. A to tylko oni mogą powiedzieć, co to tak naprawdę było. A że "specjaliście" zdjęcia kojarzą się od razu z pornografią czy wręcz z pedofilią (dzieciaki miały po dwanaście lat) to też problem jego wyobraźni i wrażliwości. Pewne interpretacja mają swoje podstawy we własnym sposobie postrzegania rzeczywistości i w zawodowych przyzwyczajeniach. Ksiądz dyrektor urwałby jednak tego rodzaju nadinterpretacje, gdyby zgodził się z powszechnym odbiorem fotografowanej zabawy. Choć toczyła się w gronie zamkniętym, była robiona bez wyczucia.

Lata temu rozmawiałem z pewnym młodym człowiekiem, który pracował w dużej firmie. Nie mając doświadczenia zawodowego popełnił "niemal nieświadomie" poważny błąd, który - jak się okazało - miał spore konsekwencje. Zadałem mu wówczas pytanie: "I co ty na to?" W pierwszym odruchu odpowiedział: "Ja nie przyjmuję tego do wiadomości". Nie był jednak w stanie odgrodzić się od zaistniałych faktów, które sam stworzył, choć bez świadomie popełnionej winy. Sprawa ciągnęła się latami i wiele go kosztowała: zdrowia i pieniędzy.

Tak bywa w życiu. Popełniamy - jak nam się zdaje - małe błędy, a ich konsekwencje bywają nieraz poważne. Dobre intencje księdza dyrektora - to jedna strona medalu, odbiór społeczny sfotografowanych otrzęsin - to druga. Zdjęcia - a mówią to zwłaszcza matki, gdy na nie patrzą - wyglądają niesmacznie. Matkom można wierzyć. Tłumaczenie się, że zawsze tak było w szkole - to dodatkowe pogrążanie siebie i swojej placówki pedagogicznej. Jeżeli taka zabawa trwała od lat, tym gorzej.

Jest mi niezmiernie żal nie tylko księdza dyrektora, ale i salezjanów, którzy prowadzą w Polsce kilkadziesiąt szkół i cieszą się ogromnym zaufaniem społecznym. Rodzice chętnie powierzają im dzieci na wychowanie, ponieważ są przekonani, że trafiają w bardzo dobre ręce. Ich praca edukacyjna - to bezcenny wkład w edukację polskiej młodzieży i dzieci, a tego typu "niefrasobliwe zachowania" mogą rzucać cień na całe to ważne dzieło. Stąd też w moim mniemaniu sprawę należy rozwiązać przejrzyście, jednoznacznie, szybko i - przed wszystkim - pokornie. Jest to tym trudniejsze, że cała sprawa - prawdę powiedziawszy - jest "żenująco głupia". I właśnie dlatego tak łatwo nią manipulować. Nikt z rodziców i uczniów nie przyznaje się do bezpośredniej szkody, nikt - poza mediami - księdza dyrektora nie oskarża. (Zobaczymy, co powie prokurator i kuratorium oświaty). Sprawy nie należy jednak banalizować.

Ale kogo przepraszać i za co? Może nie trzeba przepraszać, ale przyznać się do braku wyczucia i smaku w traktowaniu dwunastolatków przez księdza dyrektora. Skoro już głos zabiera prokurator, przedstawiciel oświaty i dziesiątki dziennikarzy, to winien też zabrać głos przedstawiciel właściciela szkoły. I to jak najszybciej, by ten medialny teatr, który - podobnie jak cała sprawa - zaczyna być także żenujący, nie przeradzał się w nagonkę na szkolnictwo salezjańskie i katolickie. Tak naprawdę sprawa zaczęła się nakręcać, gdy ksiądz dyrektor zaczął tłumaczyć się poprzez oskarżanie mediów. A wystarczyłoby powiedzieć prosto: "To dobra zabawa nie była, a na zdjęciach wygląda ona gorzej niż w rzeczywistości. Zrobimy korektę naszych otrzęsin".

Nie brakuje w Polsce ludzi, którym bardzo nie podoba się wpływ Kościoła katolickiego na wychowanie młodego pokolenia i wykorzystają wszystko, co się da, aby skompromitować nie tylko jedną osobę i szkołę, o których mowa, ale wszystkie szkoły salezjańskie i katolickie.

Starożytni rzymianie mówili: "Considerate agere pluris est quam cogitare prudenter - rozważnie działać znaczy więcej niż roztropnie myśleć". Roztropne myślenie księdza dyrektora i tych, którzy go bronią teraz już nie wystarczy. Jakie działania winien podjąć dyrektor oraz jego bezpośredni przełożony - to sprawa do ich rozeznania. Udawanie zaś, że nic się nie stało, będzie jedynie nakręcać kolejne komentarze i interpretacje.

Przy tej okazji wszystkie placówki edukacyjne prywatne mogą przyjrzeć się sobie, czy aby w ich zwyczajach, tradycjach i sposobie postępowania z uczniami i rodzicami nie ma czegoś, co byłoby w jakikolwiek sposób rażące. "Nullum malum, quod prorsus omni utilitate careat - nie ma złego, w którym zupełnie nie byłoby jakiegoś pożytku".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie ma złego, co by na dobre nie wyszło
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.