„Nie świruj, idź na wybory”. Serio?
Nie mogę się nadziwić, że w 2019 roku trzeba pisać takie zdanie, ale najwyraźniej trzeba: posługiwanie się kategoriami „świrów” i „wariatów” jest żenujące.
Twittera podbija akcja #NieŚwirujIdźNaWybory. Hashtag jest na pierwszym miejscu „na czasie”, „Fakty” w materiale Macieja Mazura mówią o „budzeniu przez rozśmieszenie” i precyzują: „dziesiątki krótkich filmików, znane twarze i zabawne sytuacje”. I tak: w kilkunastosekundowym filmiku Wojciech Pszoniak trzęsie się w krótkim, delirycznym transie, po czym patrzy w obiektyw i mówi: „nie świruj, idź na wybory”.
Wspaniała akcja społeczna, prawda? I to jeszcze powstała oddolnie! Potencjał na viral jak malowanie: nic tylko wziąć telefon, nagrać krótki filmik, w którym robi się coś dziwnego i mówi się zachętę do wzięcia udziału w wyborach. Dołączyć do niepisanej wspólnoty światłych, głosujących obywateli, zachęcić do tego innych, wszystko „fajnie i z poczuciem humoru”. Polski ice bucket challenge (ktoś jeszcze o tym pamięta?).
Ale - o święte zadziwienie - jakoś trudno mi się śmiać. Myślę, o czym czytałam w ostatnim czasie. O kilku elementach bardzo smutnego obrazka.
Pięć smutnych myśli (zupełnie bez związku z akcją)
Po pierwsze: stan polskiej psychiatrii dziecięcej to kompletna ruina. Według Naczelnej Izby Lekarskiej w kraju jest 419 czynnych zawodowo psychiatrów dziecięcych. W szpitalach brakuje miejsc, zamykane są oddziały psychiatryczne. Na wizytę w ramach NFZ średni czas oczekiwania to dwa miesiące. Alarmował o tym „Tygodnik Powszechny”, pisała „Rzeczpospolita”, „Gazeta Wyborcza” i „Polityka”, informowało TVN24.
Po drugie: jak informuje fundacja Dajemy Dzieciom Siłę, Polska jest na drugim miejscu w Europie pod względem samobójstw osób do 19. roku życia.
Po trzecie: depresja lada moment będzie najpoważniejszą chorobą cywilizacyjną. Według prognoz Światowej Organizacji Zdrowia, do 2020 roku będzie na drugim miejscu wśród najczęstszych chorób, a do 2030 roku – na pierwszym. I chociaż coraz więcej osób choruje na depresję, jej objawy nadal są bagatelizowane i nieznane. Chorzy słyszą zupełnie oderwane od ich rzeczywistości porady: by wziąć się w garść, przestać narzekać, zacząć się modlić albo uprawiać sport, zamiast prostego: idź do psychiatry. Tymczasem nieleczona depresja jest chorobą śmiertelną.
Po czwarte: może psychoterapia? Gabinetów jest sporo, ale prawa rynku są, jakie są - za prywatne wizyty trzeba słono zapłacić (cena waha się w zależności od specjalisty oraz od rodzaju terapii i częstotliwości spotkań), z kolei NFZ oznacza (w najlepszym wypadku kilkutygodniowe) oczekiwanie. Pisząc o psychoterapii, mam na myśli oczywiście przede wszystkim „młodych, wykształconych i z wielkich ośrodków” - bo na wsiach raczej rzadko uświadczymy tego typu usługi. Do tego dochodzi poziom świadomości - który nurt terapeutyczny wybrać? Indywidualnie czy grupowo? A tak w ogóle: czy to na pewno nie jest tylko modna rozrywka dla bogatych małolatów; w czym może pomóc niecała godzina rozmowy raz lub dwa razy w tygodniu?
Po piąte, ostatnie i najważniejsze: chociaż wiele osób potrzebuje wsparcia w tej kruchej materii zdrowia psychicznego, nadal niewielu przyznaje się przed sobą i innymi do choroby. Stygmatyzacja leczenia psychicznego i psychiatrycznego ma się doskonale - to wciąż temat tabu, a tak idiotyczne wytwory jak akcja „#NieŚwirujIdźNaWybory” tylko to pogłębiają. Doskonale napisała o tym Agnieszka Szelągowska-Mironiuk, psycholog, psychoterapeutka i nauczycielka akademicka w swoim liście otwartym na temat wspomnianej akcji:
"Bycie osobą z chorobą lub zaburzeniem psychicznym nie oznacza, że biega się po szpitalu psychiatrycznym w kokonie z papieru toaletowego. Nie oznacza też (przynajmniej nie zawsze), że nie powinno się brać udziału w głosowaniu lub innych wydarzeniach związanych z uczestnictwem w życiu społecznym. (...)
Jako psychoterapeutka i nauczycielka akademicka staram się uwrażliwiać ludzi, w których kształceniu uczestniczę, na potrzeby i problemy osób chorych. Naprawdę w swojej niedługiej karierze terapeutycznej słyszałam już dość opowieści o tym, jak to ktoś był straszony "psychuszką", czy tym, że "ludzie się dowiedzą, żeś wariat". Państwa kampania jest odwrotnością postawy, jaką powinniśmy przyjmować wobec osób, które mają trudności emocjonalne, zaburzenia osobowości czy psychozy. Mam nadzieję, że jest to jedynie skutek braku głębszego przemyślenia sprawy."
MÓJ LIST OTWARTY DO ORGANIZATORÓW AKCJI "NIE ŚWIRUJ, IDŹ NA WYBORY" Szanowni Państwo, Żadna akcja społeczna, nawet...
Opublikowany przez Katolwica & Mąż Środa, 18 września 2019
Nie mam poczucia humoru? Nie, nie mam. Ani trochę. Bo to właśnie przez tak nieprzemyślane - staram się unikać słowa „głupie”, ale to naprawdę trudne - akcje, ci, u których diagnozuje się chorobę psychiczną, boją się podjąć leczenie. O ile w ogóle diagnozuje się tę chorobę - do tego potrzeba specjalisty, a „nikt nie chce być utożsamiany z «niebezpiecznym świrem»”, jak czytamy wyżej.
Stygmatyzacja leczenia psychicznego i psychiatrycznego ma się doskonale - to wciąż temat tabu, a tak idiotyczne wytwory jak akcja „#NieŚwirujIdźNaWybory” tylko to pogłębiają.
Na akcję zareagował też Rzecznik Praw Obywatelskich. W jego oświadczeniu czytamy:
"Osoby z niepełnosprawnościami są jedną z grup w sposób szczególny narażonych na wykluczenie społeczne. Wśród nich, w stosunkowo najgorszej sytuacji znajdują się osoby chorujące psychicznie. Doświadczają one odrzucenia zarówno w obszarze życia prywatnego, jak i publicznego. Powielanie krzywdzących stereotypów narosłych wokół osób z niepełnosprawnością psychiczną ma widoczny wpływ choćby na ich sytuację na rynku pracy, co skutkuje spychaniem ich na margines życia społecznego."
Więcej wrażliwości, panie i panowie
W „#NieŚwirujIdźNaWybory” udział wzięli również m.in. Anna Nehrebecka, Janusz Gajos i Grzegorz Turnau. To nie jedyny przykład satyry podszytej stymatyzacją: kilka dni temu Andrzej Mleczko opublikował nowy rysunek: jest na nim budynek z zakratowanymi oknami, z których unosi się dymek z tekstem: „Jarosław! Jarosław!”. Przed budynkiem jest tabliczka z napisem „szpital psychiatryczny”.
Pewnie nie przeczytacie tego, drodzy państwo, ale co tam - rozczarowaliście mnie dokumentnie. Skończcie z tym „Studiem Yayo” à rebours. Dajcie spokój z dowcipasami na poziomie podpitego wujka na imieninach. Rozumiem, że chcecie zachęcić do udziału w wyborach - to naprawdę ważne i chwalebne, ale cel nie uświęca środków. Na równie wysokim poziomie byłoby żartowanie z blondynek, „kulasów” albo „czarnych”. Jesteście artystami, oczekiwałabym od Was cienia wrażliwości i empatii.
A jeśli oprócz frekwencji zależy Wam też na konkretnym wyniku, oczekiwałabym także odrobiny pragmatyzmu. Bo mnie - dotychczas przekonaną - całkowicie zniechęciliście.
Skomentuj artykuł