Oklaski dla Jezusa?
Publicystyką zajmuję się w domu i w pracy. Natomiast kiedy idę na liturgię, która jest dla mnie czasem absolutnie wyjątkowym, dedykowanym tylko Bogu, to chcę słyszeć właśnie o Nim.
Są takie słowa, obrazy, bodźce, które nie chcą się odczepić. Wwiercają się w głowę i męczą. Kilka tygodni temu, przypadkiem, trafiłam na transmisję mszy w intencji ofiar katastrofy smoleńskiej. A dokładniej - trafiłam na moment kazania. Bp Michał Janocha (bardzo przeze mnie ceniony) mówił o Bogu, który jest Panem historii i o tym, jak ważną rolę odgrywa pamięć o "wielkich dziełach Boga".
Jednak w pewnej chwili z ust kaznodziei padł postulat ponownego przemyślenia sprawy pomnika ofiar katastrofy, umiejscowionego na Krakowskim Przedmieściu. Zebrane na mszy tłumy zareagowały na te słowa gromkimi brawami. I to nie były tak popularne w kręgach ewangelizacyjnych oklaski dla Jezusa, bo przecież kiedy kaznodzieja mówił o "wielkich dziełach Boga", w katedrze panowała zupełna cisza.
Patrząc na to, co się dzieje, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że pomnik "skradł" liturgię - przynajmniej w tym momencie. Że chwała, która należy się Bogu i którą właśnie w Eucharystii oddajemy Mu najpełniej, najlepiej, "powędrowała" na konto ludzkiej idei.
Choć piszę o tej akurat mszy, to przecież podobne rzeczy mają miejsce w wielu innych kościołach, w czasie liturgii sprawowanych w zupełnie innych intencjach i przez inne osoby. Chciałabym się mylić, ale przypuszczam, że wielu duchownych, korzystając z większej niż zazwyczaj frekwencji wiernych, z ochotą podzieli się z nimi w czasie świątecznych kazań tym, co myślą na temat sytuacji w naszym kraju.
Tylko że to mnie zupełnie nie obchodzi. Publicystyką zajmuję się w domu i w pracy. Natomiast kiedy idę na liturgię, która jest dla mnie prawdziwym świętem, czasem absolutnie wyjątkowym, dedykowanym tylko Bogu, na liturgię, która jest niezwykłą przestrzenią powierzenia Mu siebie, bliskich, Kościoła i ważnych dla nas spraw, to chcę słyszeć właśnie o Nim. Żeby święto było jeszcze świętsze, a oddanie się Mu jeszcze głębsze.
Istnieje jednak rodzaj publicystyki, którą z radością przywitałabym na ambonie, a póki co nie mam zbyt wielu takich okazji. Chodzi mi o "wciąganie" ludzi w życie Kościoła, żeby poczuli się za niego odpowiedzialni. Zwróciliście uwagę na to, że w słowie "odpowiedzialność" chowa się wezwanie/zaproszenie: "odpowiedz"? Tymczasem kaznodzieje ważne kościelne wydarzenia często komentują mniej więcej w ten sposób: Dziś po mszy zbieramy do puszki ofiary dla prześladowanych chrześcijan z Syrii. Koniec. Kropka. Ani słowa więcej. Jaką można dać na ten komunikat odpowiedź? No można wrzucić ministrantowi odliczoną kwotę (jęcząc na przykład, że to kolejna zbiórka w tym miesiącu i odgrażając się w myślach, że w przyszłym tygodniu nie wrzucę za to na tacę), ale czy naprawdę o to chodzi? Czy nie chodzi raczej o autentyczne, "długoterminowe" i zaangażowane przejęcie się losem naszych braci, którzy na co dzień muszą się mierzyć z jakimś koszmarem?
Inny przykład: W czasie zeszłorocznej i tegorocznej odsłony synodu o rodzinie ani razu nie usłyszałam z ambony, jak istotne jest to wydarzenie, dlaczego ma takie znaczenie, że warto się nim interesować, a przede wszystkim bardzo w jego intencji modlić, bo to jest nasza wspólna sprawa, a nie zmartwienie jakichś tam obradujących biskupów. Krótkie wezwanie w intencji synodu przeczytane w modlitwie wiernych raczej nie ukształtuje w ludziach takiej świadomości.
"Ambonowej" publicystyki brakuje mi także wtedy, kiedy w Kościele dzieje się coś trudnego. Gdy wybuchł skandal z ks. Krzysztofem Charamsą w roli głównej, rozmawiali o nim chyba wszyscy, ale ksiądz na niedzielnej mszy nie powiedział na ten temat ani słowa. W ludziach temat buzował, a w przestrzeni świątyni udajemy, że nic się nie stało? Otóż stało się. Pytanie, jak to "stało się" skomentować, żeby pomóc wiernym wewnętrznie przerobić to wydarzenie w taki sposób, by ono ich jeszcze bardziej zbliżyło, a nie oddaliło od Kościoła. Może to śmiała teza, ale tego rodzaju publicystyka, w przeciwieństwie do uprawianej z ambony publicystyki polityczno-społecznej, świetnie wpisuje się w posługę jednania. A nie dzielenia.
Anna Sosnowska - redaktor miesięcznika "W drodze", współautorka książki (razem z o. Wojciechem Ziółkiem SJ) "Zioło-lecznictwo, czyli wywary na przywary", współpracuje także z "Przewodnikiem Katolickim"; wcześniej związana z kanałem religia.tv.
Skomentuj artykuł