Po pierwsze formacja
Pandemia stała się dla Kościoła w Polsce (zapewne nie tylko, ale tym nie będą się zajmował) czasem prawdy. I wcale nie chodzi o laicyzację, ale o wiele elementów naszej pobożności, które ujawniły się z całą mocą. Widząc je, można naprawdę naszkicować solidny projekt duszpasterskich zmian, jakich potrzebujemy jako wspólnota.
Ogromna większość problemów, wyzwań czy cech charakterystycznych polskiego katolicyzmu ujawnionych przez pandemię koronawirusa nie jest bezpośrednio związana z kwestiami sanitarnymi czy z ograniczeniami. Pandemia nie tyle spowodowała te problemy, ile ujawniła je, ukazała w całej okazałości, a niekiedy przyspieszyła procesy z nimi związane. Tymi kwestiami i tak wcześniej czy później trzeba by się zająć, a pandemia sprawiła tylko, że stanęły one przed nami właśnie teraz. Od tego, jak się z nimi zmierzymy, jak spróbujemy do nich podejść, zależy przyszłość (niekoniecznie być albo nie być) katolicyzmu i katolickości w Polsce.
Jeśli coś było dominującym zjawiskiem w minionych ponad już dwunastu miesiącach, to antyintelektualizm debaty religijnej i kościelnej. Niemała część polskich katolików skupiła się albo na kwestiach rytualnych, albo na poszukiwaniu prostych, najlepiej związanych z objawieniami prywatnymi, względnie z działaniem antykatolickich sił wyjaśnień tego, co się dzieje. Efekty są widoczne gołym okiem. Jedni z pasją przerzucają się kolejnymi objawieniami (prywatnymi i zazwyczaj wciąż nieuznanymi przez Kościół), które wyjaśniać mają wszystko - od pochodzenia wirusa, przez stosunek do wprowadzanych w Polsce przez Episkopat nowych reguł sanitarnych związanych z udzielaniem Komunii świętej, aż po stosunek do samych szczepień; inni zajmują się głównie śledzeniem odstępstw od dotychczasowej, liturgicznej, polskiej normy. Każda zaś próba przypomnienia, że objawienia prywatne nie wchodzą w zakres wiary katolickiej, że w kwestiach sanitarnych autorytetem dysponują nauka i władza państwowa, a w kwestiach liturgicznych Episkopat - oznacza narażenie się na zarzut braku żywej wiary.
Z tymi zjawiskami łączy się inne, nie mniej istotne, a mianowicie głęboka nieufność wobec odkryć współczesnej nauki. I znowu, jak poprzednio, pandemia tylko to ujawniła, a nie spowodowała, a przykłady można mnożyć.
Jedni przekonują, że ufają Bogu, więc szczepienia są im niepotrzebne, inni z pasją, za to wbrew stanowisku już scholastycznej teologii, przekonują, ze przypadłości Eucharystii zachowują się inaczej niż przypadłości (dodajmy takie same) chleba i wina, a woda święcona nie może zawierać bakterii czy zarazków, jeszcze inni odrzucają odkrycia współczesnej medycyny, bo do uzdrowienia wystarcza szczera wiara.
Żadna z tych postaw nie ma wiele wspólnego z wiarą katolicką, ale jako szczere chrześcijaństwo i zaangażowany katolicyzm są przedstawiane. Z innej beczki można do tego dodać głęboką niechęć do psychologii i psychoterapii czy wypychanie z codzienności katolików myślenia kategoriami psychiatrycznymi przez zabsolutyzowaną demonologię. Efektem jest zaś to, że ludzie, którzy potrzebują po prostu solidnej terapii, są niekiedy - czasem przez domorosłych, niemianowanych przez biskupa, a posługujących tzw. modlitwą uzdrowienia - latami (może w dobrej wierze, ale wbrew doktrynie) przekonywani, że ich problemy psychiczne mają źródła duchowe.
Żadna z tych postaw nie ma wiele wspólnego z wiarą katolicką, ale jako szczere chrześcijaństwo i zaangażowany katolicyzm są przedstawiane.
Trzecim istotnym zjawiskiem jest formacja do utrwalonej niedojrzałości, jaka ujawniła się w czasie obecnej pandemii. Część z duchownych (często tych najbardziej znanych i z niewątpliwymi zasługami), a nawet część ze wspólnot czy ruchów formułuje wiernych do stanu utrwalonej niedojrzałości, która jest przedstawiana jako model posłuszeństwa. O czym mówię? O tym, że modelem dla części kierowników duchowych jest uformowanie katolika, który odpowiedzi na każde pytanie szuka w jasnej, prostej i precyzyjnej kazuistyce. To wolno, a tego nie. To jest moralnym złem, a to nie jest.
Tyle, że dojrzałość chrześcijańska, także w wymiarze moralnym, to umiejętność podejmowania decyzji, także skomplikowanych, które są - po pierwsze - oparte na normach i zasadach, po drugie świadome możliwego zawsze konfliktu wartości, a po trzecie - okoliczności i intencji. Uformowane sumienie powinno być zdolne do podejmowania decyzji samodzielnie. I do tego trzeba dążyć a nie do utrzymywania stałej zależności od kierownika duchowego czy spowiednika. Ten ostatni powinien być towarzyszem, zwierciadłem, a nie źródłem norm. Nauczyciel, zarówno moralności, jak i duchowości, wychowuje do samodzielności, a nie do uzależnienia. Jeśli duszpasterz nie umie wypuścić wychowanków spod swoich rąk, albo jeśli oni nie umieją zachować się wobec niego jak dorośli, to coś jest nie tak z duchowością i formacją.
Odpowiedzią na zasygnalizowane problemy powinna być formacja. Zacznijmy od formacji intelektualnej i teologicznej, z którą (niestety także wśród duchownych) nie jest najlepiej. Odpowiedzią na kryzys antyintelektualizmu powinien być intelektualizm, studiowanie dobrej teologii i przypominanie - zarówno w kaznodziejstwie, jak i w towarzyszeniu duchowym, że prawdziwa wiara, prawdziwa mistyka, prawdziwa kontemplacja wymagają strawy duchowej, lektury.
Niekoniecznie chodzi o kolejne modlitewniki, o akty zawierzenia czy zbiory modlitw, ani nawet nie o kolejne zapisy objawień, ale o dobrą, pogłębioną teologię, o bogactwo teologicznej myśli, jaka właściwa jest Kościołowi. Modlitwa, jeśli ma być owocna, opierać się może i powinna na sytej strawie duchowej. To może być zarówno św. Tomasz z Akwinu, św. Augustyn, jak i Teresa z Avilla czy Teresa z Lisieux, ale także John Henry Newman, Hans Urs von Balthasar (wiele z jego dzieł to naprawdę perełki także literackie), Ojcowie Kościoła i wielu innych. Kilkanaście minut dziennie dobrej teologicznej strawy leczy skutecznie z antyintelektualizmu.
Nie ma jednak formacji katolickiej bez lektury Pisma Świętego. I to nie pobieżnej, szybkiej, nakierunkowanej na uzyskanie odpowiedzi na zadane pytania, ale pogłębionej, stałej, obudowanej komentarzami. Moje doświadczenie polskiego kaznodziejstwa jest niestety takie (z wyjątkami, za które owym duszpasterzom szczerze dziękuje), że i księża takiej lektury Pisma nie prowadzą. Kazania są często tak mówione, że pasowałyby - swoją wymową - do każdych czytań, a zależne są mniej od kalendarza liturgicznego, a bardziej od temperatury sporów publicznych.
Niestety zmiana paradygmatu kaznodziejskiego nie wchodzi w zakres możliwości publicysty, i dlatego proponuję, by samemu - na tyle na ile to możliwe - korzystając z rozmaitych form pomocy (by wymienić tylko znakomite katolickie komentarze do Pisma Świętego wydawane ostatnio przez Wydawnictwo W drodze, teksty ks. Krzysztofa Wonsa SDS czy inne pomoce biblijne) samemu zgłębiać Biblię i jej przekaz. Bez poznania Pisma Świętego nie ma wiary.
Trzecim istotnym elementem jest modlitwa. Jej także - wszyscy na nowo - musimy się uczyć. Jeśli widzę jakiś element pozytywny w czasie pandemii, to szerszy dostęp do możliwości adoracji Najświętszego Sakramentu. Modlitwa w ciszy, pogłębiona medytacja - to coś, czego trzeba uczyć się (i być uczonym). Aktywizm, także duszpasterski czy ewangelizacyjny, niepołączony z głęboką, bezinteresowną modlitwą, nieukierunkowaną na efekty, ale na bycie z Panem - nie wyprowadzi nas z kryzysu. Modlitwa uwielbienia (którą jako członek charyzmatycznej wspólnoty uwielbiam) karmić się musi i wyrastać z milczenia przed Panem. Bez niego łatwo może przekształcić się w czyste emocje i wypalić albo zamienić w ciągłe poszukiwanie nowych, mocniejszych przeżyć.
I wreszcie, o czym też trzeba pamiętać, dobra katolicka formacja jest świadoma także rozumności. Rozum, nauka (także współczesna) nie są przeciwnikami wiary, ale jej sprzymierzeńcami. Psychoterapia może i powinna uzupełniać duszpasterstwo, medycyna to droga, jaką Pan Bóg chce ogromną większość z nas uleczyć (dzięki zaangażowaniu także niewierzących lekarzy) z naszych cielesnych chorób (cuda rezerwując dla nielicznych w szczególnych sytuacjach), a współczesna fizyka, biologia czy matematyka dla uprawiających ją ludzi może i powinna być drogą odkrywania piękna stworzenia (co oznacza pierwszy stopień kontemplacji). Wiara, gdy nie jest rozumna, gdy nie szuka racjonalności wyradza się albo w fideizm, albo w kult absurdu. W obu przypadkach traci swój katolicki wymiar.
Warto też - to już naprawdę na koniec - uświadomić też sobie, że wszystkich tych rzeczy wymagać mogę przede wszystkim od siebie, a i to w zakresie, jaki umożliwia mi stan mojego życia. Nie zawsze będę miał pół godziny dziennie, by czytać teksty duchowe, ale wtedy niech będzie to przynajmniej pięć minut dobrej strawy. Pismo Święte jednak i osobista modlitwa najlepiej w ciszy to rzeczy, z których rezygnować się nie da. Tam, gdzie zaczyna ich brakować, tam z perspektywy wiary zaczyna brakować powietrza. A jego brak prowadzi nieodmiennie do śmierci.
Skomentuj artykuł