Poczucie bezsilności narasta. Pora na rozmowę o przemocy w szkole

Poczucie bezsilności narasta. Pora na rozmowę o przemocy w szkole
Przemoc w szkole dotyka coraz większej liczby dzieci. Fot. Depositphotos.com

Trzy różne szkoły podstawowe w trzech różnych miejscach Polski. Troje chłopców w wieku od 8 do 11 lat, spokojnych, inteligentnych, w powszechnym mniemaniu "kulturalnych i ułożonych". Sześcioro rozważnych, wykształconych rodziców. W tej historii łączy ich jedno - bezsilność wobec przemocy w szkole.

Tak się składa, że wszystkie wspomniane trzy przypadki znam dobrze i w roli przyjaciela towarzyszę osobom, które zmagają się z tym problemem, wysłuchując lęków, obaw, ale w ostatnich miesiącach najczęściej złości płynącej z frustracji. Bo chociaż każda z tych sytuacji dotyczy różnych osobowości i rodzin, to wspólny mianownik sprowadza się do tego, że jeden z uczniów staje się ofiarą, a inny - jego rówieśnik! - oprawcą. "Klasyka szkolna" - ktoś powie. Tak, ale czy naprawdę typowe jest to, że w zderzeniu z rzeczywistością ten, którego zachowanie jest naganne, pozostaje bezkarny, a ten, który jest bity, nie jest w stanie doprosić się adekwatnej, systemowej reakcji?

Przemoc w szkole. Teoria to jedno, praktyka - drugie

Zdaję sobie sprawę, że jest wiele, naprawdę wiele świetnych i kompetentnych ludzi w szkolnej rzeczywistości, którzy robią wszystko, by sprawiedliwość i poczucie bezpieczeństwa były powszechnym doświadczeniem w ich otoczeniu. Być może nawet od strony prawnej wszystko jest obwarowane odpowiednimi przepisami. Ale teoria jedno, a praktyka drugie... Przez cały ubiegły rok, a w jednym przypadku przez ostatnie trzy lata miałam okazję "śledzić" zmagania "z systemem" trzech różnych rodzin i we wszystkich tych przypadkach 1 września 2024 r. nie przyniósł bezpieczeństwa ofiarom, tylko umocnił poczucie bezkarności w tych, którzy stosowali przemoc.

We wszystkich tych przypadkach nie chodziło też o jakiś rodzaj pojedynczych przejawów agresji ze strony rówieśników, tylko o regularne wyzwiska, rękoczyny i systematyczne nękanie jednej osoby przez inną. Rodzice atakowanych uczniów we wszystkich tych przypadkach wykorzystali wszelkie możliwe ścieżki rozwiązywania konfliktów - były rozmowy bezpośrednie z rodzicami dzieci, które wykazywały się agresją i z nimi samymi, były rozmowy z wychowawcą, nauczycielami, dyrekcją, było wsparcie profesjonalistów (psychiatry, psychologa, katechetów), były pogadanki i obniżanie zachowania. Ba! W jednym z przypadków były nawet zgłoszenia i odwiedziny policji... Efekt? Ci, którzy są ofiarami, muszą szukać swojego bezpieczeństwa w innych placówkach czy oddziałach, bo zgłaszając 2 września kolejne "groźby wpierd..." (słowa kilkulatka!), słyszą zrezygnowane westchnienie od kadry: "Pani Kowalska, bardzo mi przykro, tu już nic więcej nie da się zrobić...".

"Ma orzeczenie, nie panuje nad emocjami"

Dlaczego nic się nie da zrobić? Ano dlatego, że "X ma orzeczenie i po prostu nie panuje nad emocjami, a szkoła nie wytrzaśnie innego nauczyciela wspomagającego niż pani Y, która non stop jest na zwolnieniu lekarskim". Bo "takie przejawy agresji są wśród dzieci typowe i psycholog szkolny nad tym pracuje, ale potrzeba czasu, by sytuację unormować". Bo "przecież odbyły się rozmowy i rodzice obiecali zainterweniować i nic więcej nie jesteśmy w stanie zrobić". Bo "każdemu należy się szansa na poprawę i musimy pilnować, żeby motywować do dobrego, a nie tylko karać". Bo "X twierdzi, że nic złego nie robi i wszyscy się na niego uwzięli, no i mamy słowo przeciw słowu, a rodzice stoją za nim murem". Te czy inne argumenty pojawiają się w różnych odsłonach i nie dziwię się frustracji moich znajomych, którzy, stojąc pod ścianą, powodowani realnym lękiem o bezpieczeństwo swojego dziecka, odczuwają nieodpartą pokusą zastosowania siły. Jak to powiedziała jedna z mam: "Wiesz, jakie to wkurzające? Ta myśl, że dyrekcja mnie nie posłucha, dopóki nie postraszę jej kuratorium, a mały terrorysta nie zatrzyma się po reprymendzie własnych rodziców, tylko wtedy, gdy dołapię go pod szkołą i zagrożę poprawczakiem...".

Narastające poczucie bezsilności jest w naszych szkołach coraz częstsze

Agresja rodzi agresję. Wiadomo. I chwała Bogu, że wciąż zdecydowana większość rodziców jest na tyle dojrzała, że potrafi swoje frustracje i lęki nazwać i skanalizować w inny sposób niż przemocą. Odnoszę jednak wrażenie, że problem narastającego poczucia bezsilności jest w naszych szkołach coraz powszechniejszy. I ma to chyba związek z co najmniej trzema przejawami bolączek współczesnego społeczeństwa: upadkiem autorytetu dorosłych, cichą akceptacją przemocy i kultem indywidualności.

Pierwsza ze wspomnianych bolączek to efekt nie tylko kryzysu wiedzy, charakteru i duchowości, który to kryzys najszybciej uwidacznia nasze, dorosłych, podejście do nauki i pracy czy też szerzej: do uczciwości, sprawiedliwości i odpowiedzialności. Autorytety to nie tylko nauczyciele, księża czy wychowawcy. Mam wrażenie, że w dyskusji o edukacji nagminnie o tym zapominamy. Dobrze by było, gdyby także rodzice częściej bywali dla swoich dzieci autorytetami, a nie przede wszystkim "kumplami" czy "sponsorami teraźniejszości".

Czy my, dorośli, potrafimy być dla innych autorytetami? 

Rodzic, którego dziecko nie tylko kocha, lecz także szanuje, nie napisze na klasowym forum: "Przykro mi, ale ja nie mam wpływu na to, jak mój syn/córka się zachowuje". I tak sobie myślę, że u początku roku szkolnego każdy z nas, dorosłych, mógłby zrobić sobie rachunek sumienia - czy dla innych (także dzieci) może być kimś stawianym za wzór? Czy nasze postępowanie jest godne naśladowania? Czy potrafimy inspirować siebie i innych do dobra, także tego, które przejawia się w elementarnej uprzejmości, kulturze osobistej i uważności na bliźniego? Dzieci obserwują świat i w pierwszej kolejności przez przykład uczą się bycia w społeczeństwie. Czego uczy ich oglądanie naszych, dorosłych wiadomości, śledzenie mediów społecznościowych czy podsłuchiwanie sąsiedzkich rozmów? Pamiętajmy, że to nie tylko nauczyciele powinni reagować na zło dziejące w szkole. Tak naprawdę kolejne pokolenia wychowujemy wszyscy. Także ci, którzy własnych dzieci nie mają!

W tym kontekście martwi mnie bardzo nasze ogólnospołeczne, ciche przyzwolenie na przemoc. Owo niechrześcijańskie przekonanie, że tylko fizyczna siła ma znaczenie, osacza nas metodycznie i na rozmaite sposoby. Widać to nie tylko w turpistycznych fascynacjach naszego społeczeństwa - bo jak inaczej wytłumaczyć to nieustające karmienie nas relacjami z rozmaitych frontów walki, szczegółami makabrycznych zbrodni czy wulgarnymi historiami, którymi po brzegi wypełnione są te i inne portale informacyjne (o popularności patostreamorów nie wspomnę)?

Akceptacja przemocy bywa bardzo subtelna

Ta akceptacja przemocy jest jednak bardziej subtelna - słychać ją w pozbawionym uprzejmości i szacunku języku, jakim zwracamy się do innych ludzi. Widać choćby w naszym podejściu do pracowników służby zdrowia, szkolnictwa czy innych funkcjonariuszy, którzy stoją na straży ustalonych praw, a także bardziej prozaicznie - w naszym stylu jazdy samochodem, w naszym braku szacunku do innych od naszych poglądów bliźniego, w tym co i jak komentujemy w internetach.

Najgorsze jest jednak to, że pieśń o "JA I MOIM ZDANIU" ma tak chwytliwy bit. Wahadło naszych postaw jest bez wątpienia daleko wychylone ku indywidualizacji i gloryfikacji tego, co dany człowiek sądzi i uważa za słuszne. I choć godność człowieka, o której od wieków przypomina chrześcijaństwo, osadzona jest bardzo mocno na akceptacji faktu, że każdy człowiek jest wyjątkowy, to z upartością godną lepszej sprawy pozostajemy głusi na to, że miłość własna nie jest pełnią, a jedynie częścią prawdy o szczęściu człowieka. Pogoń za życiową stabilizacją spycha w nas na dalsze miejsce namysł nad altruizmem, nad dobrem wspólnym, nad sprawiedliwością i prawdą,  a w odniesieniu do edukacji naszych dzieci przejawia się dość często w pobłażliwym traktowaniu przedmiotów humanistycznych. Przecież przyszłość świata zależy tylko od algorytmu... (to sarkazm, dla jasności).

Przepychanki o wartości niszczą etos szkoły

Przepychanki o wartości, jakie funduje nam się od wielu lat (sic!) w edukacji, systematycznie niszczą etos szkoły, jako miejsca, które płynie w zgodnie określonym kierunku i kształtuje charaktery młodych ku dobru wspólnemu. Dziś przecież tak trudno powiedzieć, co jest "dobre" czy "dobre dla wszystkich", nie przyjmując na siebie ryzyka obrażenia jakiejś części społeczeństwa.

W kakofonii różnych głosów prezentujących stanowiska na temat edukacji nie słychać wezwań do dyskusji o wartościach, cnotach czy sensowności wymagań. Nawet teraz, gdy trwa dyskusja o obecności czy nie religii w naszych szkołach, toczy się ona w atmosferze wojny domowej. A przemoc żarzy się w naszych szkołach, pracach i domach. Jeszcze nie płonie, ale czy naprawdę my, dorośli, nie jesteśmy w stanie zapobiec temu pożarowi? Nie potrzebujemy do tego nowych praw, ustaw czy kodeksów. Wystarczy zacząć gasić te zalążki zła, które dostrzegamy na wyciągnięcie ręki.

Żona, mama, córka, z zawodu animatorka społeczności lokalnych, z zamiłowania doktorka nauk społecznych, w wolnych chwilach pisze bloga "Dobra Wnuczka" i prowadzi konto na Instagramie. Razem z mężem od lat zaangażowana w Ruch Spotkań Małżeńskich i wrocławską Wspólnotę Jednego Ducha. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Monika Szubrycht

To, że jesteśmy mniejsi, nie oznacza, że nasze problemy również takie są.

Dzieci. Doświadczają odrzucenia, chorują na depresję, zaburzenia lękowe, samookaleczają się, targają się na własne życie. One równie mocno, co dorośli, doświadczają kryzysów psychicznych....

Skomentuj artykuł

Poczucie bezsilności narasta. Pora na rozmowę o przemocy w szkole
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.