Precedens, który wzmocni Kościół

Precedens, który wzmocni Kościół
(fot. EPA/Claudio Peri)

Dożywotnie funkcje w dzisiejszym świecie uchodzą za przeżytek. Dożywotnio można być ojcem lub dziadkiem, ale nie papieżem społeczności liczącej 1,2 mld osób, zwłaszcza gdy samemu podupada się na zdrowiu. Benedykt XVI wie o tym lepiej od innych.

Rezygnacja Benedykta XVI to ważny precedens, który wzmocni Kościół, a przyszli papieże zapewne zechcą go powtórzyć. Papieże pełnili dotąd swój urząd dożywotnio, wyjąwszy Benedykta IX (1045), Celestyna V (1294) i Grzegorza XII (1415), ale dobrowolna rezygnacja z ważnego urzędu ma w Kościele długą tradycję i w przeszłości zdobywali się na nią ludzie wielcy, nierzadko święci, jak Grzegorz z Nazjanzu czy Wojciech, patron Polski.

Kościół potrzebuje takiej świętości dzisiaj bardziej niż wtedy. Ćwierć wieku temu, gdy rozpoczynałem życie zakonne, każdego jezuitę z Rzymu pytaliśmy o stan zdrowia ojca Pedro Aruppe. Ten niezwykły misjonarz, Bask z pochodzenia, przeżył wybuch bomby atomowej w Nagasaki, ale kiedy później został generałem jezuitów, zaczął podupadać na zdrowiu, aż w końcu po wylewie zatrzymał się w stanie wegetatywnym. Jeszcze za jego życia jezuici wybrali (w 1983 roku) nowego generała, Petera-Hansa Kolvenbacha, Holendra obrządku syryjskiego, a on, gdy się zestarzał, za zgodą papieża złożył swój urząd i udał się na emeryturę (w 2008 r.), choć u jezuitów urząd generalski zawsze był dożywotni.

Dożywotnie funkcje w dzisiejszym świecie uchodzą za przeżytek. Dożywotnio można być ojcem lub dziadkiem, ale nie papieżem społeczności liczącej 1,2 mld osób, zwłaszcza gdy samemu niedomaga się w zdrowiu. Benedykt XVI wie o tym lepiej od innych. Gdy jego poprzednik się zestarzał, biskupi z całego świata, przybywając co pięć lat z urzędową wizytą ad limina apostolorum (do progów apostolskich) wiedzieli, że najtrudniejsza rozmowa czeka ich nie z sędziwym Janem Pawłem II, który z trudnością identyfikuje ludzi i fakty, ale z jego prawą ręką, szefem Kongregacji Nauki Wiary, któremu papież powierzył najtrudniejsze sprawy, w tym przypadki księżowskiej pedofilii, a ten o wszystko wypyta i nie zadowoli się zdawkową odpowiedzią. Kiedy ten sumienny papieski minister sam został papieżem, otwarcie zapowiedział, że rozważa ustąpienie z urzędu, gdy nie będzie się czuł na siłach, żeby go pełnić, a ci, którzy go znali, wiedzieli, że nie rzuca słów na wiatr ("Światłość świata", rozmowa Petera Seewalda z Benedyktem XVI, 2010).

Zarządzenie Kościołem w sytuacji, gdy jego głowa choruje, cały Watykan przyprawia o ból głowy. Produkcję tekstów papieskich można rozpisać na większy zespół ghostwriterów, a decyzje administracyjne zlecić substytutom, ale funkcji najważniejszych na dłuższą metę nie można zlecić nikomu, bo żadne ważne spotkanie z papieżem bez udziału papieża się nie uda, a takich spotkań w ciągu roku są setki, czasem po kilka w jednym dniu, nie licząc audiencji indywidualnych. Benedykt XVI już od pierwszego dnia urzędowania ograniczył te ostatnie do minimum, właśnie z racji wieku, przyjmując tyko biskupów, premierów i koronowane głowy, a wszystkich innych tylko na spotkaniach ogólnych. Sędziwy papież, co dowiódł Karol Wojtyła, może porwać tłumy, nawet gdy sam cierpi na Parkinsona i podpiera się laską, nie może jednak spełniać swych własnych obowiązków rękami innych, bo to nie ich, ale właśnie jego, dla jego pobożności i rozwagi, Kościół wskazał jako papieża. Benedykt XVI bardzo dobitnie przypomniał o tym swoim następcom, a każdy z nich, przekroczywszy osiemdziesiątkę, będzie musiał dowieść osobiście, że Kościół jest zawsze gorliwy i pokorny.

P. S.

Pierwszą wersję tekstu zamieściłem na portalu www.natemat.pl, gdzie jeden z dyskutantów wytknął mi, że papieży wybiera sam Bóg, a nie ludzie. To prawda, ale prawda ujęta językiem nieco bulwarowym. Kościół zawsze stał na stanowisku, że interwencja boska w sprawach takich jak początek ludzkiego życia, działanie sakramentów czy wybór następcy Piotra jest wyjątkowa, bezpośrednia i zupełna, przewyższa zatem to działanie łaski, z jakim mamy do czynienia na co dzień, choćby w czasie nauki czytania i pisania, gdzie bezpośrednie zaangażowanie nauczyciela i ucznia jest konieczne, a działanie łaski, choć je uprzedza i towarzyszy mu, to jednak bodaj nigdy go nie zastępuje. Tymczasem elekcja papieża czy akcja liturgiczna w obrzędach sakramentalnych, choć jest autonomicznym dziełem ludzkim, to jednak całą swoją skuteczność i sens czerpie wyłącznie z działania łaski. W czasie konklawe ujawnia się to w ten sposób, że głosy elektorów, choć w same w sobie przeniknięte łaską Ducha i modlitwą ludzi, są jedynie pomocą do przyjęcia tej łaski, którą wskazana osoba otrzymuje w sposób pełny dopiero wtedy, gdy wyraża zgodę na przyjęcie urzędu piotrowego. To akt woli kandydata, będący jego odpowiedzią na akt woli Boga, konstytuuje urząd papieski, dlatego nie możemy w tym wypadku mówić o "nominowaniu" papieża przez kolegium kardynalskie, a jedynie o wyborze rozumianym jako rozeznawanie woli Bożej we wspólnocie Kościoła, które ma pomóc samemu kandydatowi, żeby to on mógł tę wolę wybrać i odpowiedzialnie pełnić. Do czasu konstytucji apostolskiej "Universi Dominici Gregis" Jana Pawła II (1996) możliwy był wybór papieża przez aklamację, czyli spontaniczne i jednogłośne wskazanie osoby kandydata przez kolegium kardynalskie. Ta entuzjastyczna forma, nawiązująca do charyzmatycznego działania Kościoła apostolskiego, czasem ujawniająca się także później, jak choćby w dniu wyboru rzymskiego diakona Hildebranda na papieża Grzegorza VII (1073), wyraziście ukazywała prymat łaski i wtórność aktów ludzkich. Wybrany przez aklamację kolegium kardynalskiego i przy aplauzie ludu papież Grzegorz VII okazał się jednym z największych reformatorów Kościoła.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Precedens, który wzmocni Kościół
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.