Przed nami synod. Wcześniej przebijały się tematy kontrowersyjne
W połowie przyszłego tygodnia zaczyna się w Rzymie druga sesja Synodu Biskupów o synodalności. Potrwa cały miesiąc. Jest to sesja końcowa, po której należy spodziewać się nie tylko dokumentu końcowego przyjętego przez uczestników obrad, ale też w jakiejś nieco odleglejszej perspektywie także dokumentu papieskiego – zazwyczaj w formie adhortacji apostolskiej.
Ten synod jest niewątpliwie jedynym z ważniejszych wydarzeń za pontyfikatu papieża Franciszka. Jest też jednym z istotniejszych od czasu utworzenia w 1965 r. instytucji synodu. Raz, że rozciągnięto go w czasie – trwa od 2021 roku. Dwa, że do udziału w obradach z prawem głosu dopuszczono także świeckich.
Obrady synodalne podzielono zatem na trzy etapy: krajowy, kontynentalny i powszechny. Pierwsza faza synodu miała polegać na wejściu Kościoła w dialog z wiernymi. Każda diecezja miała zatem organizować specjalne spotkania synodalne w parafiach, dekanatach czy na poziomie ogólnodiecezjalnym. Rozmowy z ludźmi – także tymi, którzy sytuują się poza Kościołem – miały pokazać co ich w Kościele cieszy, z czego są zadowoleni, ale także to co ich martwi. Po tej fazie diecezje stworzyły syntezy, które potem Konferencja Episkopatu Polski złożyła w jedną wspólną syntezę krajową i wysłała do Rzymu. Potem były spotkania kontynentalne (dla Europy w Pradze) i pierwsza sesja w Rzymie.
Niestety, potwierdziły się obawy wyrażane na początku prac synodalnych, że nie będzie on cieszył się większym zainteresowaniem tak ze strony samych wiernych, jak i – a może przede wszystkim – księży. Do mediów przebijały się wyłącznie tematy kontrowersyjne obecne także podczas poprzednich synodów. Przebijała się zatem problematyka osób LGBT+, celibat księży, diakonat dla kobiet, kwestie moralności seksualnej. Ileż emocji wywołał np. temat błogosławieństwa osób homoseksualnych.
Papieżowi i uczestnikom synodu niejednokrotnie zarzucano próby zmiany nauczania Kościoła, dostosowywanie się do oczekiwań świata, etc. Owszem pewne tendencje zmierzające w tym kierunku się pojawiają. Tu przykładem mogą być np. postulaty niemieckiej drogi synodalnej. Niebezpieczeństwa z tym związane akcentowano zresztą w syntezach z polskich diecezji.
„Zaczęto niekiedy utożsamiać proces synodalny w Kościele z chęcią kopiowania działań niemieckich” – zauważono w Częstochowie. Także w Łodzi pojawił się lęk „przed wejściem na drogę synodalną kojarzoną np. z drogą synodalną niemiecką”. Watykan co prawda z dystansem podchodzi do oczekiwań Kościoła w Niemczech, ale w debatach pozasynodalnych niespecjalnie się to odnotowuje.
Zresztą debat tych właściwie wcale już nie ma. Niektórzy biskupi co prawda usiłują zaklinać rzeczywistość i podnoszą, że w ich diecezjach synod wciąż trwa, ale tak naprawdę w Polsce już nikt o tym nie pamięta. Synod owszem jest, ale gdzieś nad Tybrem. Nie zaprząta głów wiernych nad Wisłą. Ba, nie zaprząta nawet biskupów, którzy w ubiegłym roku reprezentowali polski Kościół na auli synodalnej. Teraz żaden z nich do Watykanu się nie wybiera. Na szybko znaleziono im zastępców.
Dlaczego biskupi odpuścili? Dwóch (abp Marek Jędraszewski i abp Stanisław Gądecki) wykręciło się osiągnięciem wieku emerytalnego. Ale bardziej prawdopodobne jest, że nie chcą swoimi nazwiskami firmować jakichkolwiek zmian, bo – wyrażali to nie jeden raz – synod podąża w złym kierunku. Arcybiskup Adrian Galbas swoją rezygnację tłumaczy z kolei chęcią dania szansy udziału w spotkaniu synodalnym… innemu hierarsze.
A może wycofanie się biskupów, a także wcześniej zauważalny dystans rzeszy księży i wiernych, najtrafniej zdiagnozowali ponad dwa lata temu autorzy syntezy z archidiecezji częstochowskiej? „Pojawiły się też głosy, że synod i tak nic nie zmieni, że stanie się jedynie przemijającą i bezowocną akcją o charakterze bardziej socjologicznym niż duchowym i eklezjalnym” – pisali. Twórcy syntezy z Gniezna akcentowali zaś: „Jednak dużo częstszą przyczyną był brak zainteresowania czy wręcz negacja samej idei synodu przez świeckich i księży”.
O mówienie i słuchanie w tym synodzie chodziło (jeszcze chodzi). Biskupi, którzy teraz do Rzymu jadą też publicznie o tym mówią. Wszyscy wiemy, że bez wzajemnej wymiany doświadczeń niewiele da się zbudować. Trzeba zaangażowania wszystkich. Kiedyś w Kościele w Polsce była akcja pod hasłem „Obudzić parafię”. Przebudzenie nie nastąpiło. I wiele wskazuje na to, że jeszcze długo będziemy na nie czekać.
Skomentuj artykuł