Przepraszam za milczenie pasterzy
Kolejne sprawy wychodzą na jaw, Stolica Apostolska wydaje decyzje, nakłada kary albo wszczyna dochodzenia wobec historycznych niekiedy postaci polskiego Kościoła, a nasi hierarchowie milczą. Wobec ich milczenia jedyną strategią jest wołanie świeckich. Jasne i mocne.
Ani kary dla kardynała Henryka Gulbinowicza, ani oskarżenia (nie, nie z filmu, ale z watykańskiego raportu ws. Theodore’a McCarricka) wobec kard. Stanisława Dziwisza, ani odwołanie biskupa Edwarda Janiaka, ani dochodzenia w sprawie biskupów Jana Szkodonia, czy arcybiskupa Sławoja Leszka - nic nie jest w stanie wydobyć ich z tego stanu. Nie, nie żeby w ogóle nic nie mówili. 11 listopada (pięć dni po odebraniu kardynałowi Gulbinowiczowi, przez Watykan, prawa do pochówku i pogrzebu w archikatedrze, a także prawa do noszenia insygniów biskupich, dwa dni po wstrząsającym filmie „Don Stanislao” i dzień po raporcie w sprawie McCarricka, w którym są naprawdę ważne polskie wątki, niemal każdy z nich wygłosił kazanie. Mówili o strajku kobiet, który chce oddać niepodległość, o potrzebie dialogu, o Józefie Piłsudskim (który, co warto przypomnieć, wprowadził w Polsce aborcję do prawa) jako wzorze patriotyzmu i o wielu innych rzeczach, tylko o tym, co w tej chwili naprawdę dotyka katolików, świeckich i duchownych, siostry zakonne i młodych, milczeli. Tak jakby nic się nie stało. Jakby od wielu miesięcy nie dręczył Kościoła w Polsce dramatyczny kryzys związany ze skandalami seksualnymi i ich tuszowaniem, z rolą w tym kluczowych hierarchów, z pytaniami o ich wiarygodność, szczerość, prawdomówność. Tak jakby nasi biskupi przebywali w jakimś innym świecie, na Marsie, a może na Wenus, ale na pewno nie wśród swoich wiernych i nawet nie wśród kapłanów, którzy na co dzień muszą odpowiadać na pytania a to kardynała Dziwisza, a to o kard. Gulbinowicza, a coraz częściej także o św. Jana Pawła II.
To milczenie, tak czysto po ludzku, można nawet jakoś zrozumieć. Odpowiedzi na pytania, które zadają teraz nie tylko media, ale tysiące zwyczajnych katolików, a także wielu księży, wymagałoby rozliczenia się z własnymi karierami duchownymi. „Układ” kard. Gulbinowicza obejmował przecież nie tylko biskupa Edwarda Janiaka (już odwołanego przez Stolicę Apostolską), arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia (wobec którego toczy się dochodzenie watykańskie), ale także biskupa Jana Tyrawę, a przede wszystkim byłego nuncjusza apostolskiego i Prymasa Polski abp. Józefa Kowalczyka. To za czasów jego nuncjatury informacja o „niedopuszczalnym postępowaniu” biskupa Janiaka wobec kleryków jeszcze we Wrocławiu została zablokowana, to jego decyzje sprawiły, że informacje o działaniach arcybiskupa Juliusza Paetza w Poznaniu też nie docierały do Jana Pawła II. To wreszcie przez jego ręce przechodziły wszystkie nominacje biskupie w Polsce. Nie sposób zrozumieć tego, co działo się w Polsce także bez osoby kard. Stanisława Dziwisza, którego działania także uniemożliwiały informowanie Papieża Polaka o tym, co dzieje się w Polsce, a jego osobiste wpływy - co widać w raporcie ws. McCarricka - mogły mieć znaczenie przy licznych nominacjach biskupich, także w Polsce. Jeśli dodać do tego pytania o Łomżę (gdzie biskup Paetz też był ordynariuszem) czy o zaniedbania w Krakowie (za czasów kard. Dziwisza) i wreszcie fakt, że jedna czwarta polskich biskupów ordynariuszy już teraz jest oskarżana o zaniedbania i tuszowanie spraw związanych z przestępstwami seksualnymi duchownych - to obraz problemów, z jakimi zmaga się polski Kościół, staje się (w miarę) pełny. I z tej perspektywy można zrozumieć milczenie.
Zrozumieć nie oznacza jednak usprawiedliwić. Kościół w Polsce, szczególnie w tej chwili, gdy gołym okiem widać, że tracimy (a w zasadzie już straciliśmy) młodzież, że w średnim pokoleniu jego autorytet - także wśród wierzących - dramatycznie spada - jak kania dżdżu - potrzebuje proroków, świadków nadziei, a może po prostu odważnych pasterzy, którzy wbrew własnemu środowisku, wbrew grupom - także medialnych - klakierów zamiast opowiadać o neomarksizmie i genderyzmie, będą potrafili wziąć się za bary z wyzwaniami wewnątrz Kościoła, będą chcieli i umieli przeprosić za to, co się wydarzyło, za zaniedbania, za kłamstwa, za ściemnianie, za ból ofiar i ich rodzin, za rozwalone życia, za zniszczone powołania. Prawdziwy pasterz, taki, który czuje zapach swoich owiec, w takiej sytuacji powiedziałby otwarcie: przepraszam, przepraszam za nasze zaniedbania, za nasze błędy, za naszą hipokryzję, za to, że zaniedbaliśmy nasze obowiązki, za to, że zawiedliśmy wasze zaufanie. A po tych słowach przyszedłby czas na jasną deklarację: zrobimy wszystko, byście poznali prawdę o przestępcach, o tych, którzy ich kryli, o tym, czy możliwe były w Kościele kariery przez łóżko, i czy rzeczywiście można było kupować sobie urzędy i wsparcie, niezależnie od podejrzeń o czyny straszne. Nie wiadomo jeszcze jak to zrobić, nie jest jasne, jak powołać komisję, i czy może to zrobić tylko Kościół w Polsce, czy jednak sprawa powinna zostać skierowana do Watykanu, ale mówić o tym trzeba. Milczenie, i to w sytuacji, gdy o sprawie jest głośno, nic już nie zmieni, a jedynie sprawia wrażenie, że w Kościele nie ma odważnych, wierzących pasterzy, którzy chcą zmiany. Wierzę, że tacy są, ale jak na razie ich nie widać. A milczenie wszystkich woła o pomstę do nieba.
I nie jest usprawiedliwieniem, że to sytuacja trudna. Amerykańscy biskupi po raporcie ws. McCarricka także stanęli wobec sytuacji dramatycznej. Okazało się bowiem, że oszustwa byłego już kardynała mogły trwać przez tyle lat także dlatego, że okłamywali Ojca Świętego także inni biskupi, bo wielu z nich uznawało, że spanie w jednej sypialni z młodymi chłopakami, albo z klerykami w jednym łóżku, to w zasadzie nic zdrożnego, bo badano bardziej sytuację moralną czy osobistą oskarżających (często ofiar), niż samego biskupa. Każda wątpliwość względem skarżących była interpretowana na korzyść biskupa, każda wątpliwość względem niego była rozstrzygana na jego korzyść. Klerykalizm w pełnej krasie. Raport ten ujawnił także niewygodną prawdę o poparciu jakie kupował sobie McCarrick w mediach, w Kościele, także w Watykanie. Wielu z obecnych hierarchów amerykańskich wywodzi się z podobnego środowiska, co McCarrick, a jednak oni - i to nie czekają ani chwili - odnieśli się do tego, co opublikował Watykan. - Serce boli mnie z powodu wszystkich, którzy będą zszokowani, zasmuceni, zgorszeni i rozgniewani informacjami zwartymi w raporcie - mówił nominowany właśnie na kardynała metropolita Waszyngtonu Wilton Gregory. - Jednak, jeśli prawdziwie odkupieńcze uzdrowienie ma się dokonać - wobec tych, którzy zostali zranieni i wobec samego Kościoła - należało to ujawnić - podkreślał hierarcha. Jeszcze mocniejsze oświadczenie złożył kard. Timothy Dolan, który podziękował ofiarom wykorzystywania seksualnego, które zgłosiły takie sprawy. To dzięki nim, podkreślał kardynał, można pokazać, że niezależnie od tego, czy sprawca nadużyć jest kardynałem, biskupem czy kimkolwiek innym, to i tak zostanie ukarany. Przewodniczący amerykańskiego Episkopatu abp Jose Gomez także przeprosił ofiary. „Wiedzcie, proszę, że ja i moi bracia biskupi jesteśmy zobowiązani do robienia wszystkiego, co w naszej mocy, aby pomóc wam iść naprzód i zapewnić, że nikt, nigdy nie będzie już znosił tego, co wy musieliście cierpieć ”.
To pokazuje, że można. Jeśli tylko się chce. Milczenie nie jest jedyną możliwą strategią. Jeśli polscy biskupi chcą (a mam nadzieję, że chcą) bronić autorytetu św. Jana Pawła II, to zamiast milczeć i wydawać kolejne oświadczenia z wyrazami wdzięczności dla kardynała Stanisława Dziwisza, powinni nie tylko skłonić tego ostatniego do rzetelnych wyjaśnień, ale przede wszystkim zacząć rozmawiać z ludźmi, z mediami, opowiadać o samym Janie Pawle II, o tym, jak walczył on z nadużyciami, ale także o tym, że czasem się mylił, czasem nie miał pełnej wiedzy, a czasem pewnych kwestii nie rozumiał. To nie jest sprzeczne ze świętością, to jej nie zaprzecza. Jeśli nie zaczną tego robić, to odpowiedzialność za upadek autorytetu św. Jana Pawła II spadnie także na nich. Teraz milczenie nie tylko rani katolików, nie tylko pozostawia kapłanów i siostry zakonne samotnymi wobec zarzutów, ale także przyczynia się do erozji tego, z którego Kościół w Polsce może i powinien być dumny. Udawanie, że nie ma problemu, i że jak go przemilczymy, to wszystko wróci na swoje tory, dowodzi krótkowzroczności i kompletnej nieznajomości specyfiki współczesnych mediów.
Najmocniejsze przepraszam, najbardziej gorące i szczere należy się jednak - co pięknie pokazują amerykańscy biskupi - ofiarom, które zdecydowały się mówić, a także tym, które wciąż żyją w lęku przed ujawnieniem, ich rodzinom i bliskim. I jeśli nie chcą im tego powiedzieć - jeśli trzeba to nie raz, nie dwa, nie siedem, ale siedemdziesiąt siedem razy - polscy biskupi to powinni im to powiedzieć ludzie świeccy. Jestem biednym grzesznikiem, mam świadomość, że w niczym nie lepszym od innych, ale spotkałem ofiary, rozmawiałem z nimi, i chcę im powiedzieć , że za swoje zaniedbania, swoje błędy, ale także za błędy mojego Kościoła chcę ich przeprosić. Szczerze i gorąco. I zapewnić, że jest w Kościele wielu ludzi, którzy są po ich stronie, którzy w ich oczach, w ich twarzach widzą oblicze Jezusa Chrystusa. Chciałem też - i wierzę, że nie tylko ja - podziękować tym, którzy ujawniali sprawę w Tylawie, ofiarom które wystąpiły w filmach braci Sekielskich, Jakubowi i Bartłomiejowi Pankowiakom, Januszowi Szymikowi, rodzicom chłopca molestowanego przez ks. Stefana D., Robertowi Fidurze i dziesiątkom innych osób. Wasza odwaga sprawia, że przestępcy i ludzie, którzy ich chronili, nie mogą spać spokojnie. I za to Wam dziękuję. Nie jestem w stanie przerwać milczenia biskupów, nie potrafię skłonić ich do zabrania głosu, ale wierzę, że wielu, naprawdę wielu katolików, świeckich i duchownych, sióstr i kapłanów, też tak myśli. I że oni też, w obliczu milczenia biskupów, razem ze mną powiedzą nie tylko, że przepraszają, ale też, że dziękują za to, że mieliście odwagę zacząć mówić prawdę.
Skomentuj artykuł