Rok po Amoris laetitia
Jan Paweł II dokonał rewolucji, bo pozwolił na Komunię św. rozwodnikom, a nawet żyjącym w powtórnych związkach, o ile zobowiążą się do życia "jak brat z siostrą". Jeśli nie zdecydują się na taką formę życia, pozostawała Komunia duchowa. Franciszek idzie dalej tą drogą i każe nam myśleć o drodze prowadzącej również do Komunii sakramentalnej. Dlaczego?
Minął już rok, jak papież Franciszek zachęcał do spokojnej (a więc i wolnej) lektury adhortacji Amoris laetitia. Pisał też, że proces rozeznania dla par żyjących w tzw. sytuacjach nieregularnych powinien odbywać się w dialogu z kapłanem według wskazań biskupa. Na świecie pojawiły się takie wskazania. W Polsce jeszcze na nie czekamy. Co prawda medialnie do wiernych dotarł komunikat "u nas nic się nie zmieni", ale na oficjalne wskazania ciągle czekamy.
Są tacy, dla których ten czas jest istotny. To nie znaczy, że chcą rozeznawać pospiesznie. Po prostu pragną rozpocząć spokojne rozeznawanie. Ale chcieliby już zacząć. Chcą to robić uczciwie, szanując autorytet ordynariusza... Czy doczekają się na zapowiedziane w Amoris laetitia wskazania dla tego rozeznania?
Nie chodzi oczywiście o wszystkich żyjących w sytuacjach nieregularnych. Są takie sytuacje, które można już teraz doprowadzić do małżeństwa sakramentalnego. Wymaga to pomocy Kościoła (pewnie zintensyfikowanej, ale już teraz dostępnej). Jest nadzieja.
Są jednak i tacy, którzy przed Amoris laetitia nie widzieli dla siebie nadziei. Cokolwiek by zrobili, to grzech! O nich Franciszek pisał: "może znaleźć się w określonych warunkach, które nie pozwalają mu działać inaczej i podjąć inne decyzje bez nowej winy" (AL 301). Chodzi m.in. o takie osoby, które żyją w nowych związkach i poczuwają się do winy, bo rozpadło się małżeństwo sakramentalne, uznają swoją winę w związku z tym, że zawarli nowy związek (choć poprzedni nie został przerwany przez śmierć współmałżonka), ale teraz wobec decyzji o porzuceniu tego nowego związku są przekonani, że takie porzucenie też byłoby winą. Teraz największą krzywdę zrobiliby, porzucając jeszcze raz.
Papież wyraźnie przedstawia takie sytuacje: "Czym innym jest drugi związek, który umocnił się z czasem, z nowymi dziećmi, ze sprawdzoną wiernością, wielkodusznym poświęceniem, zaangażowaniem chrześcijańskim, świadomością nieprawidłowości swojej sytuacji i wielką trudnością, by cofnąć się wstecz bez poczucia w sumieniu, że popadłoby się w nowe winy. Kościół uznaje sytuacje «gdy mężczyzna i kobieta, którzy dla ważnych powodów - jak na przykład wychowanie dzieci - nie mogą uczynić zadość obowiązkowi rozstania się»" (AL 298).
Co byśmy na przykład powiedzieli o mężczyźnie, który nie mając dzieci, porzucił żonę (sakramentalną) i zawarł nowy związek (cywilny), w którym miał dzieci. Ale gdy one podrosły i zaczęły "pyskować", doszedł do wniosku, że spokojniej (pod wieloma względami) było w poprzednim związku i wrócił do swojej sakramentalnej żony (płacąc alimenty)? Czy jego przystępowanie do Komunii św. nie byłoby gorszące, czy nie krzywdziłoby jego dzieci, nie godziłoby w wiarę i relację do wspólnoty Kościoła porzuconych dzieci i kobiety?
Amoris laetitia nie daje automatycznie działających norm, lecz wskazuje na rozeznanie. Powyższy przykład pokazuje, że inaczej się nie da, jeśli ma być uczciwie. Trzeba brać pod uwagę również możliwe zgorszenie (więc nie zawsze integracja może mieć kształt sakramentalny), ale przede wszystkim należy unikać nowej krzywdy.
I w tym świetle (unikania krzywdy, a więc grzechu) trzeba spojrzeć na kwestię pożycia seksualnego.
Kiedyś sam rozwód był traktowany jako "wykluczenie się z Kościoła". Jan Paweł II dokonał rewolucji, bo w Familiaris consortio pozwolił na Komunię św. rozwodnikom, a nawet żyjącym w powtórnych związkach, o ile zobowiążą się do życia "jak brat z siostrą". Jeśli nie zdecydują się na taką formę życia, pozostawała Komunia duchowa.
Franciszek idzie dalej tą drogą i każe nam myśleć o drodze prowadzącej również do Komunii sakramentalnej. Dlaczego?
Są tacy, którzy rozeznają, że mogą taką (nową) rodzinę stworzyć, nie współżyjąc seksualnie. Są jednak i tacy, którzy rozeznają, że seks jest im potrzebny do stworzenia rodziny.
To przekonanie wypływa z nauczania Kościoła, że celem współżycia nie jest tylko "przysparzanie" potomstwa, ale też jednoczenie małżonków, mówiąc potocznie, "cementowanie" rodziny. Seks służy nie tylko temu, by rodzice mieli dzieci, ale też temu, by "byli jedno". Gdy ktoś jest nieszczęśliwy w swojej relacji oblubieńczej, trudno mu kochać dzieci harmonijną, bezpieczną miłością. Niedostatki w życiu emocjonalnym rodziców to częste źródło np. tzw. miłości nadopiekuńczej czy innych wypaczeń miłości rodzicielskiej.
Według tradycyjnego nauczania Kościoła nieuzasadnione odmawianie współżycia seksualnego w małżeństwie jest grzechem. Jest traktowane jak wyrządzanie krzywdy współmałżonkowi. W drugim związku też może być tak odbierane. Mógłby to być cios wymierzony w zdrowe środowisko rodzinne.
Trudno wymagać od odpowiedzialnych ludzi, by zaciągali taką winę. Dlatego czytamy: "Sumienie może jednak uznać nie tylko to, że dana sytuacja nie odpowiada obiektywnie ogólnym postanowieniom Ewangelii. Może także szczerze i uczciwie uznać to, co w danej chwili jest odpowiedzią wielkoduszną, jaką można dać Bogu i odkryć z jakąś pewnością moralną, że jest to dar, jakiego wymaga sam Bóg pośród konkretnej złożoności ograniczeń, chociaż nie jest to jeszcze w pełni obiektywny ideał" (AL 303).
Coraz bliżej Wielkanoc, święta wyzwolenia. To taki czas, gdy mocniej dochodzi do głosu pragnienie rozwiązania sytuacji do tej pory beznadziejnych. (Spowiednicy dobrze o tym wiedzą). Ludzie chcieliby podjąć uczciwe rozeznanie. Czy damy im szansę obiecaną przez Franciszka?
Jacek Siepsiak SJ - redaktor naczelny kwartalnika "Życie Duchowe"
Skomentuj artykuł