Samotność na szczycie: "Apartament"
15 maja wchodzi na ekrany kin film "Apartament" w reżyserii Macieja Czajkowskiego i Przemysława Häusera. Jest do dokument oparty na nieznanych dotąd zdjęciach z amatorskiej kamery, którą Angelo Gugel, kamerdyner Jana Pawła II, zabierał ze sobą na wakacje w Alpach i Dolomitach. Oczywiście wakacje papieża, któremu towarzyszył, wraz z kilkoma najbardziej zaufanymi osobami. Film powstał w bardzo dobrym momencie, gdyż Janowi Pawłowi II - tak, jak każdemu świętemu - kanonizacja grozi zatopieniem w lukrze, zastygnięciem w marmurze i odrealnieniem w oparach kadzideł. Tymczasem tu widzimy zwykłego śmiertelnika, który przez całe życie kochał góry i piesze wędrówki. To raczej narrator i osoba, dzięki której film powstał, kard. Stanisław Dziwisz (udostępnił nagrania), dziwnie do gór nie pasuje. Ileż oddania trzeba było mieć, żeby bez mrugnięcia okiem dzielić pasje przełożonego. Gdyby papież ukochał skoki na bangee czy loty balonem, sekretarz też na pewno nie puściłby go samego.
Film powstał w koprodukcji Telewizji Polskiej, Centrum Jana Pawła II i TBA Group. Data 15 maja jest nieprzypadkowa - to początek weekendu pomiędzy rocznicą zamachu na papieża 13 maja, a rocznicą jego urodzin 18 maja. Dopiero co media donosiły o umieszczeniu w krakowskim Sanktuarium św. Jana Pawła II sutanny, którą miał na sobie papież w chwili zamachu w 1981 roku. Biała sutanna poplamiona krwią przez dekady leżała schowana - do czasu, aż "zagrała" w filmie "Apartament". Kard. Dziwisz wyjął ją po to, by pokazać Piotrowi Kraśce, narratorowi filmu. Ojca Świętego - ofiarę zamachu, dobrze znamy. Większość z nas pamięta go przecież za życia. Sutanna nie pasuje do beztroskich wakacji, jest dodanym elementem. Widać tu troskę metropolity krakowskiego o "właściwy" przekaz hagiograficzny. Nie jestem pewna, czy słusznie. Największą siłę rażenia ma bowiem codzienność tego, którego znamy głównie z wystąpień publicznych. Oko kamery kamerdynera rejestrowało sytuacje prywatne, "intymne"; chwile relaksu i odprężenia. Spośród około 20 godzin filmów reżyserzy wybrali mniej, niż godzinę, dodając do tego komentarze i wspomnienia kard. Dziwisza, Arturo Mari czyli osobistego fotografa Jana Pawła II, Egildo Biocca - jednego z ochroniarzy.
Wiedziałam, że Jan Paweł II, będąc papieżem, "wyrywał się" czasem z Watykanu, by pojeździć na nartach. Takim był hierarchą. Nominacja na biskupa pomocniczego zastała go w czasie wakacyjnego spływu kajakowego. Wezwany pilnie do Warszawy, odebrał ją od prymasa Stefana Wyszyńskiego; potem "zameldował się" w Krakowie. Ku zdumieniu biskupa postanowił jednak od razu wrócić na Łynę, by dokończyć spływ, choć ponoć… nie wypadało. Podobne reakcje budził w Rzymie; był jedynym kardynałem, który jeździł na nartach. Co innego jednak czytać historyjki z życia świętego, a czym innym jest "podglądać", jak zdobywa Alpy i Dolomity. W zwykłym ubraniu: w trampkach, w białej kurtce i czapce, bez świty i splendoru, należnych mu z racji funkcji.
Jednym z najzabawniejszym momentów filmu jest opowieść o spotkaniu z drwalem w Dolomitach. Papież - tak, jak z innymi spotkanymi na wędrówce ludźmi - chętnie się z nim przywitał. Ba, przyjął zaproszenie do domu i wypił kieliszek wina. Drwal był w siódmym niebie, bo jego "żona dewotka" właśnie pobiegła do kościoła, licząc na spotkanie z papieżem! (Rozeszło się, że przyjechał). Swoją satysfakcją z obrotu spraw podzielił się z Ojcem Świętym, ku uciesze wszystkich. Chwile wzruszenia ogarniają, gdy patrzymy na serdeczną przyjaźń Jana Pawła II z ks. prof. Tadeuszem Styczniem, który był wiernym towarzyszem tych wypraw. Obaj uwielbiali góry i turystykę, dzielili pasje intelektualne i naukowe. Ś.p. ks. Styczeń objął katedrę etyki na KUL po wyborze Karola Wojtyły na papieża. To nie były liche spacerki po dolinach, mowa o wysokości dobrze ponad 2 tysiące metrów.
Na jednych ujęciach widzimy papieża sprawnego, który pewnym, miarowym, spokojnym krokiem wędrowca (zaprawionego od dziecka), wchodzi coraz wyżej, by podziwiać majestat i dzikość szczytów. Później pojawia się chory na chorobę Parkinsona, dzielny, stary człowiek. I tylko oczy śmieją jak dawniej. Błyszczy w nich radość, że znów tu jest. Słucha szmeru strumienia, o którym napisał w "Tryptyku Rzymskim".
Komfortu brak. Prostota górali, rybaków i pasterzy. Warunki polowe: namioty, potrawy z kociołka, kawa z termosu w plecaku, zaimprowizowane warunki do odpoczynku na trasie. Grupa oddanych ludzi, którzy nigdy dotąd "nie zdradzili" pamięci wspólnych, dyskretnych dni. Atmosfera nie tyle rodzinna, co typowa dla "męskiej drużyny", która ma cel, może na sobie polegać. Mimo ciepła i serdeczności trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że papież jest bardzo sam. Szczęśliwy. Samotny.
Towarzysze są starannie dobrani, dzielą się obowiązkami, dbają o jego potrzeby. Starają się papieża rozbawić, sprawić mu radość choćby polskimi pieśniami, których uczy ich ks. Styczeń. Jan Paweł II po ścieżkach idzie pierwszy, pozostali - kilka kroków za nim. W rozbawionej grupie błądzi myślami tam, gdzie chmury stykają się ze szpicą szczytów. Nie jest jednym z nich. Oni są tu dla niego. To jemu góry były niezbędne do życia, jak tlen. Może tylko wtedy naprawdę odpoczywał?
Musiał być bardzo samotny na szczycie hierarchii, często nierozumiany. W górach był sam inaczej. Pozwalał sobie na to, bo miał oparcie w "ekipie". Dzięki niej zapominał o doraźnych troskach i oddychał pięknem natury. Rozmawiając z Bogiem.
Skomentuj artykuł