Świecki potrzebny od zaraz
Jeżeli chcemy, żeby w Kościele coś drgnęło, żeby coś się w końcu zmieniło, to musimy zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Nie księża i zakonnice, ale my - świeccy.
Ostatnie trzy dni spędziłem w Toruniu, gdzie na zaproszenie tamtejszych redemptorystów, wraz z krakowską grupą ewangelizacyjną Refidim, głosiliśmy rekolekcje dla licealistów, uczniów z kilku szkół zawodowych i techników oraz dla gimnazjalistów. Był z nami oczywiście duchowny (Adam Szustak OP), ale jego aktywność ograniczała się do powiedzenia kazania w trakcie codziennych Mszy Świętych. Całą resztę - czyli spotkania w grupach i prowadzenie katechez - robili świeccy.
Jadąc do Torunia, zastanawialiśmy się, jak to wszystko wyjdzie. Czy ktoś w ogóle będzie chciał słuchać? Ludzie są przecież przyzwyczajeni do klasycznego modelu rekolekcji, gdzie przyjeżdża jakiś ksiądz, przez kilka dni mówi do nich lepsze bądź gorsze homilie, i na tym koniec.
Zejść z ambony
Po tych kilku dniach mierzenia się z bardzo różnymi młodymi ludźmi, nasuwa mi się jeden fundamentalny wniosek. Wielu z nich ma dosyć słuchania oklepanych frazesów o tym, że Pan Jezus jest dobry i ich kocha albo straszenia, że jak się nie nawrócą, to będzie z nimi źle. Nie chcą być też traktowani jak publiczność, która ma tylko przyjść, siedzieć cicho w kościelnych ławkach i grzecznie słuchać, co powie ksiądz stojący za amboną.
Taka formuła może się sprawdzać, jeśli rekolekcje głosi naprawdę dobry kaznodzieja, a odbiorcami są ludzie, którzy przyszli go słuchać, bo odczuwali taką wewnętrzną potrzebę. Jednak większość uczniów szkół średnich to nie są głęboko wierzący ludzie. Często są to osoby zagubione, zranione, zniechęcone do Kościoła, pojawiające się na Mszy dwa razy w roku. To że przyszli na rekolekcje wynika z tego, że są one obowiązkowe, że ktoś im kazał to zrobić. Niewielka część przychodzi, bo tego naprawdę chce.
Czy do takich ludzi da się w ogóle jakoś dotrzeć? Jeśli tak, to jak to zrobić? Te kilka dni pokazały, że jest to możliwe, jednak musi być spełnione kilka warunków. Po pierwsze, trzeba ich traktować jak partnera do rozmowy - nie tylko do nich mówić, ale też ich słuchać. Po drugie, bardzo ważne jest zaangażowanie się świeckich. Kilka dziewczyn z technikum fryzjerskiego powiedziało nam na ostatnich zajęciach, że miały w ogóle nie brać udziału w rekolekcjach, ale gdy przyszły pierwszego dnia i zobaczyły, że ktoś chce szczerze z nimi porozmawiać o ich problemach, o Bogu i o wierze, i to jeszcze w takim języku, który rozumieją, to zostały i przyszły również następnego dnia.
Prowadząc katechezy, widzieliśmy, że ci ludzie tak naprawdę są bardzo głodni Boga, tylko mają już dosyć słuchania jakiś mdłych bajeczek i obchodzenia się z nimi jak z małymi dziećmi, które nic nie rozumieją.
Mówiąc krótko - musimy popracować nad formą głoszenia Dobrej Nowiny. Dziś nie wystarczy powiedzieć czegokolwiek i oczekiwać, że wierni sami przybiegną do kościoła.
Tylko świadectwo
Jeżeli młodzież poczuje, że traktuje się ich poważnie, to w naprawdę krótkim czasie można osiągnąć z nimi wiele. Podam jeden bardzo symboliczny przykład.
W trakcie ostatniej katechezy dla uczniów z technikum fryzjerskiego i mechanika, zapytaliśmy, czy jest jeszcze coś co osoby w niej uczestniczące chciałby powiedzieć, czymś się podzielić. W odpowiedzi usłyszeliśmy niesamowite świadectwo jednej z dziewczyn, które zrobiło ogromne wrażenie, nawet na tych, którzy wcześniej słuchali ze średnią uwagą. Dziewczyna opowiedziała o tym, jak pewnego razu wykryto u niej guza. Po bardzo krótkim czasie zaszła też w nieplanowaną ciążę. Ojciec chciał usunąć dziecko, ale ona się nie zgodziła. On ją oczywiście zostawił. Wtedy zwróciła się do Boga, zaczęła się modlić. Od kilku miesięcy jest szczęśliwą matką. Mimo tego, że jej życie wcale nie jest różowe i często jest jej naprawdę trudno, to potrafiła odnaleźć w tym wszystkim Boga i Mu zaufać.
Na koniec jeszcze jedna refleksja. Te dni po raz kolejny uświadomiły mi, jak ważne jest nasze świadectwo, ile dobra dla osób szukających wiary może zdziałać proste opowiadanie im o tym, jak my odnaleźliśmy i wciąż odnajdujemy w swoim życiu żywego Boga.
Jeszcze bardziej utwierdziłem się w przekonaniu, że sposobem działania katolików nie może być walka z wrogami Kościoła, ale właśnie proste świadczenie. Taki zresztą przykład dał nam sam Jezus. On nie walczył ani z rzymskim okupantem, ani ze złymi władzami Izraela. On tylko szedł i mówił o swoim Ojcu i o Jego miłości do każdego człowieka - nawet tego największego grzesznika, którego my bardzo często potrafimy potępić i wykluczyć, a nawet z nim walczyć.
Skomentuj artykuł