Ten sam Kościół, dwie odmienne postawy
Nie może być dłużej tak, że czyny nielicznych rzutują na całą wspólnotę. Przyszły nowe czasy, nowe wyzwania, którym trzeba stawiać czoła w nieco inny sposób. Nie można ciągle siedzieć w okopach.
Kiedy w ubiegłym roku pisałem dla „Rzeczpospolitej” tekst o możliwych zaniedbaniach ówczesnego biskupa diecezji radomskiej w sprawie wyjaśniania sprawy ks. Stanisława S., w stosunku do którego prokuratura prowadziła wtedy śledztwo dotyczące wykorzystywania przez niego małoletnich, a wszystko wskazywało (i wskazuje dalej) na to, że biskup wiedzę o tym posiadał od roku 2013, zderzyłem się z murem. Biskup Henryk Tomasik nie chciał słuchać tego, co udało mi się w sprawie ustalić. Wszystko wskazuje na to, iż zaniedbań dopuścili się podlegający mu kapłani, a na pytanie czy nie zechciałby spotkać się z osobą pokrzywdzoną, biskup odparł, że z „pedofilią walczyć trzeba”, ale z nikim nie zamierza się spotykać.
Teraz w Radomiu jest biskup nowy. Biskup Marek Solarczyk – do niedawna biskup pomocniczy warszawsko-praski. Nową odsłonę ma także sprawa księdza S. Prokuratura zakończyła trwające blisko półtora roku śledztwo. Uznała, że w latach 1985-1998 duchowny wielokrotnie wykorzystał seksualnie małoletnich. Zeznania obciążające kapłana złożyło siedem osób, ale dokładna liczba jego ofiar nie jest znana. Pomimo tych ustaleń śledztwo trzeba było umorzyć, bo karalność przestępstw uległa przedawnieniu. Ale nie w Kościele. Tu ukaranie sprawcy wciąż jest możliwe.
Przeczytaj artykuł red. Tomasza Krzyżaka o sprawie księdza Stanisława S.
Piszę maila do biskupa, naświetlam mu temat, pytam o krótki wywiad, a także czy chciałby porozmawiać z pokrzywdzonym. Odpowiedzi błyskawiczne, życzliwe, merytoryczne, bez wahania. Pokrzywdzony wyraża chęć rozmowy z biskupem. Rano wysyłam biskupowi maila z jego telefonem, wieczorem odpisuje, że rozmawiali ponad pół godziny i była to dla hierarchy bardzo ważna rozmowa. Potem jeszcze wywiad. Biskup przeprasza skrzywdzonych i wszystkich, którzy poczuli się zgorszeni. Zapewnia, że zrobi wszystko, by sprawę wyjaśnić i apeluje do innych ofiar, by się do niego zgłaszały.
Dorzućmy do tego reakcję – a właściwie jej brak – ze strony abp. Andrzeja Dzięgi po ujawnieniu sprawy ks. Andrzeja Dymera. Cisza, która krzyczy!
Dwie całkowicie odmienne postawy, różne podejścia do tego samego problemu. Jedno niezbyt przyjazne, w którym da się wyczytać chęć załatwienia tematu bez rozgłosu. Drugie pełne życzliwości i woli zmierzenia się z trudną sprawą z otwartą przyłbicą. I jak się wydaje z pełną świadomością tego, że bez pokrzywdzonych nie da się niczego wyjaśnić.
Nie piszę tych słów po to, by poróżnić dwóch biskupów, którzy przecież mieszkają w Radomiu obok siebie, ale by pokazać z jakimi postawami się w Kościele spotykamy. Dlaczego walka o wyjaśnienie spraw dotyczących wykorzystywania małoletnich jest tak trudna i tak opornie idzie. Można rzecz jasna powiedzieć, że owe postawy wynikają z różnicy pokoleń, że jeden biskup ma doświadczenia z czasów komunizmu, gdy Kościół był nieustannie atakowany i im mniej wychodziło z kurialnych murów na zewnątrz, tym było lepiej, a drugi takowych doświadczeń nie ma.
Nie piszę tych słów po to, by poróżnić dwóch biskupów, ale by pokazać z jakimi postawami się w Kościele spotykamy.
Można. Tyle, że tamten czas się skończył jakieś 30 lat temu. Przyszły nowe czasy, nowe wyzwania, którym trzeba stawiać czoła w nieco inny sposób. Nie można ciągle siedzieć w okopach. Biskupów, którzy to dostrzegają, którzy zdają sobie sprawę z tego, że trzeba wsłuchiwać się w głos ludu jest na szczęście coraz więcej. Jest zatem nadzieja na to, że przyjdzie taki czas, gdy wszystkie trupy z szaf wypadną i Kościół przejdzie prawdziwą drogę oczyszczenia. Nie może być bowiem dłużej tak, że czyny nielicznych rzutują na całą wspólnotę. Trzeba się temu zdecydowanie przeciwstawiać i być z tymi, którzy chcą to zmienić.
Skomentuj artykuł