"Kościół jest w kryzysie, lecz może z niego wyjść wzmocniony, a jego doświadczenie powinno pomóc innym. Potrzeba jednak jawności, rozwagi, jedności i determinacji" - pisze publicysta.
Problemy z odnalezieniem się
Opisywaniem życia Kościoła w Polsce, jego różnych wewnętrznych problemów, relacji z państwem zajmuję się już blisko ćwierć wieku. W tym czasie Kościół przechodził różne kryzysy. Na początku lat 90. XX wieku hierarchia nie potrafiła się odnaleźć w nowej sytuacji społeczno-politycznej. Biskupi nierzadko angażowali się w spory polityczne - dość tu wspomnieć spór o kształt ustawy o planowaniu rodziny czy wybory prezydenckie w 1995 roku, gdy Kościół zaangażował swój autorytet w negocjacjach zmierzających do wyłonienia jednego kandydata obozu postsolidarnościowego, a kiedy to nie wyszło, pozwolił kilku bliskim mu kandydatom na prowadzenie kampanii w kościołach czy na uroczystościach religijnych.
Inna kwestia, to fakt, że do 1989 roku episkopat kojarzono z charyzmatycznym kard. Stefanem Wyszyńskim, potem kard. Józefem Glempem. Inni biskupi byli w cieniu. Głos prymasa był głosem całego Kościoła. Po upadku systemu komunistycznego ujawniło się to, że jedność biskupów dotyczy kwestii wiary, ale w sprawach społeczno-politycznych mają oni różne zdania. Te ujawniające się na zewnątrz różnice spowodowały, że różne środowiska rozpoczęły próby dzielenia Kościoła na frakcje. Biskupi nie bardzo wiedzieli, jak temu zaradzić, i ów podział trwa de facto do dziś. Polaryzacja sceny politycznej, na której dominują Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska, przenosi się także na grunt kościelny. Obie formacje odwołują się do wartości chrześcijańskich, żadna nie nawołuje do walki z Kościołem. Części biskupów bliżej do PiS, a drugiej do PO. I niestety słychać to czasem w oficjalnych wystąpieniach.
Ale relacje z polityką to jedna strona medalu. Niemal przez całe lata 90. nie została rozwiązana sprawa Radia Maryja, którego założyciel o. Tadeusz Rydzyk zbudował wokół siebie niejako alternatywną rzeczywistość. Relacje episkopatu z rozgłośnią z Torunia są niby poprawne, ale głos biskupów jest bardzo często kontestowany przez teoretycznie bliskie mu medium. Potem trzeba było przejść kryzys lustracyjny. Z tym, że wielu księży oraz biskupów współpracowało z komunistycznym reżimem, nie poradzono sobie wcale. Wstydliwe kwestie usiłowano przemilczeć. Brak rzetelnej lustracji spowodował, że do dziś za wieloma hierarchami ciągnie się ogon z przeszłości.
Skandal molestowania
Tymczasem wybuchł kolejny kryzys: molestowanie seksualne nieletnich przez niektórych duchownych i ukrywanie tych faktów przez hierarchię. W Kościołach na Zachodzie kryzys ten zaczął się w latach 90. Biskupi w Polsce zdawali się cieszyć, że ich to nie dotyczy. Okazało się jednak, że jest inaczej. Wydaje się, że można nawet wskazać dokładną datę dzienną początku tego kryzysu w naszym kraju. W poniedziałek 4 czerwca 2001 roku "Gazeta Wyborcza" na pierwszej stronie oraz w obszernym reportażu w środku pisała, że w podkarpackiej wiosce Tylawa od ponad trzydziestu lat rozgrywa się dramat. Miejscowy proboszcz molestuje seksualnie dzieci. Potem były kolejne ujawniane przez media sprawy. Był skandal w archidiecezji poznańskiej wokół abp. Juliusza Paetza, który molestował kleryków, potem sprawa abp. Józefa Wesołowskiego i wiele, wiele innych. Apogeum tego kryzysu to filmy braci Sekielskich i idące za nimi kolejne ujawnienia pedofilskich skandali w polskim Kościele.
Gołym okiem widać, że Kościół nie bardzo wie, jak sobie z tym kryzysem poradzić, a kiedy - tak jak w Stanach Zjednoczonych - wydaje się, że wszystko jest już w porządku, bo przyjęto modelowe rozwiązania, okazuje się, że żadnej nauki z przeszłości nie wyciągnięto, a rozwiązania nie działają. Statystyki mówią wprawdzie, że problem pedofilii dotyczy 2–3 procent duchownych, a odsetek dewiantów jest w tym środowisku mniej więcej taki sam jak w całym społeczeństwie, ale w powszechnym odbiorze Kościół jest postrzegany jako siedlisko zboczeńców, na dodatek niezwykle łasych na pieniądze. Jest wiele środowisk w Polsce, które ucieszyłyby się, gdyby rodzimy Kościół podzielił los tego w Irlandii, który praktycznie nie ma żadnego autorytetu, a tamtejsze seminaria świecą pustkami. Wielu ucieszyłaby wieść o bankructwie którejś diecezji spowodowanym koniecznością wypłaty gigantycznych odszkodowań, co ma miejsce w Stanach Zjednoczonych. Niestety, ten proces już się w Polsce toczy. Już sam rzut oka na statystyki dotyczące powołań kapłańskich mówi wiele. W 2005 roku do seminariów zgłosiło się ponad tysiąc kandydatów na księży, dziś zgłasza się ich zaledwie trzystu i są takie diecezje, które na pierwszy rok nie przyjęły żadnego kandydata. Z drugiej strony ofiary molestowania coraz częściej wytaczają procesy sądowe zakonom i diecezjom. I wygrywają je.
Pogoń za sensacją powoduje ślepotę
Brak dyskrecji, empatii, wrażliwości - to bodaj główne grzechy środowiska dziennikarskiego. Nieustanna pogoń za ekskluzywną informacją bardzo często powoduje, że jesteśmy ślepi na to, co dzieje się dookoła. Mając w ręku newsa, nie zastanawiamy się nad tym, jakie konsekwencje może wywołać jego publikacja. W kwestii pedofilii bardzo często mówimy o dobru społecznym, dobru ofiary. Tymczasem opisując sprawy molestowania, nie raz i nie dwa zadaliśmy ofiarom kolejne cierpienia. Podawaliśmy szczegóły pozwalające łatwo je zidentyfikować w społecznościach, w których mieszkają. A społeczności są różne, nie tylko anonimowe wielkomiejskie, ale też małe, wiejskie. W jednym środowisku ludzie uwierzą ofierze, w innym staną murem za ewentualnym sprawcą, a ofiarę zaczną wytykać palcami. A przecież w wielu sprawach wystarczyło zatrzymać się na ogólnym opisie.
Molestowanie nieletnich jest poważnym objawem kryzysu dotykającego nie tylko Kościół, ale też całe społeczeństwo. Jest to głęboko zakorzeniony kryzys moralności seksualnej, czy wręcz więzi międzyludzkich, a jego głównymi ofiarami są rodziny i młodzież. Kościół, mówiąc o nadużyciach seksualnych w sposób jasny i zdecydowany, pomoże społeczeństwu zrozumieć trapiący je kryzys i go przezwyciężyć - to słowa Jana Pawła II z 2002 roku.
Powtórzmy raz jeszcze: kryzys moralności seksualnej dotyczy nas wszystkich. Pedofilia występuje wśród duchownych, nauczycieli, w środowiskach filmowych, wśród pracowników umysłowych, robotników i dziennikarzy też. To, niestety, smutne fakty.
Afera pedofilska wstrząsnęła wprawdzie Kościołami w USA, Chile czy Irlandii, ale przecież cała akcja #MeToo, sprawa jednego z najpotężniejszych ludzi branży filmowej Harveya Weinsteina, skazanie za molestowanie Billa Cosby’ego czy przypadek Romana Polańskiego dobitnie pokazują, że molestowanie seksualne - nie tylko nieletnich - jest problemem nie tylko Kościoła, ale że jest to problem cywilizacyjno-kulturowy współczesnego świata.
Konieczne zatem jest podjęcie działań naprawczych i profilaktycznych. Kościół jest wprawdzie w kryzysie, ale może z niego wyjść wzmocniony, a jego doświadczenie powinno pomóc innym. Obecny kryzys jest w istocie wielką szansą. Tak jak dziś z podziwem patrzymy na wszelkie dzieła charytatywne Kościoła, tak w przyszłości możemy docenić jego działalność edukacyjną. Potrzeba jednak jedności, rozwagi, jawności i determinacji. Narzędziem działania nie może być ambona - tam ludzie oczekują czegoś innego. Narzędziem i sprzymierzeńcem są media, które gdy trzeba zganią, ale przede wszystkim powinny promować właściwe postawy, a przez to budować kulturę społeczną. Dialogiem i przyjazną współpracą, ale bez padania na kolana czy fałszywego poklepywania po plecach, da się pokonać zło. Trzeba się tylko zaprzyjaźnić. Sęk w tym, że w tym akurat wypadku o tę przyjaźń trudno.
Dzisiaj relacje dziennikarze - biskupi wyglądają ciągle jak ślepe bicie głową w mur. Być może kiedyś się to zmieni. Najważniejsze, by się nie poddawać, bo przecież kropla drąży skałę. Krytykować tam, gdzie są zaniedbania, chwalić, gdzie idzie dobrze. Krytyką nie ma się co przejmować. W swoim czasie trafi tam, gdzie ma trafić. Wciąż liczę na to, że biskupi odkryją, jak ważny jest sojusz z mediami.
A wrogowie Kościoła? Wciąż będą. Wciąż coś będzie kłuło ich w oczy. Wszystkich przecież przekonać się nie da. Kościół może im jednak podarować swoją modlitwę i nie oglądając się na nich, po prostu robić swoje.
Fragment książki "Mamy głos"
Skomentuj artykuł