Trudna sprawa
Żyłem i pracowałem w nuncjaturze, kiedy nuncjuszem był tam abp Józef Wesołowski. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o oskarżeniach wobec niego, byłem absolutnie zdziwiony.
Z mojego osobistego doświadczenia w jego zachowaniu nie zauważyłem niczego, co mogłoby chociaż sugerować, że jest pedofilem. Więcej, jego życie osobiste i zaangażowanie na rzecz Kościoła przedstawiało się trochę lepiej niż tych, którzy byli przed i po nim. Dlatego też starałem się nic nie mówić na jego temat, choć wielu mnie o to pytało.
Teraz po wyroku sądu kościelnego sytuacja się zmieniła. Watykańskie i kościelne instytucje, które zajmują się tymi sprawami i ludzie, którzy tam pracują, to nie przedszkole i dyletanci. Jeśli podjęto decyzje o areszcie domowym, to znaczy, że dowody są niezbite. Ja sam, jeśli by mnie zapytano w sądzie, co mogę powiedzieć o tej sprawie, odpowiedziałabym, że nie wiem nic, co mogłoby potwierdzić oskarżenie. Równocześnie dopuszczam możliwość, że nuncjusz Wesołowski dopuścił się czynów, o które się go oskarża. Z dwóch powodów: autorytetu sądu i ludzi, którzy się tą sprawą zajmują i własnego doświadczenia w podobnych przypadkach.
Ludziom świeckim od nas duchownych należą się wyjaśnienia. Jak to w ogóle możliwe? Dlaczego takie rzeczy w Kościele się zdarzają? Dlaczego nikt wcześniej nie reagował? Temat ogromny i postaram się krótko odpowiedzieć na ostatnie pytanie. Najlepiej na przykładach.
Spotkałem kiedyś kobietę, o której wiedziałem, że jej mąż siedzi w więzieniu - nie widziałem tylko za co. Mieli czworo dzieci. Opowiedziała mi swoją historię. Mąż był nauczycielem i został oskarżony o pedofilię. Z początku broniła go w sądzie rękami i nogami. Dowody jednak były niezbite. O szoku dla niej i dzieci opowiadać nie będę.
Inna kobieta ze łzami w oczach mówi mi, że po kilkunastu latach pożycia małżeńskiego i urodzeniu dwojga dzieci, mąż oświadczył jej, że zdecydował się ją zostawić i zamieszkać ze… swoim kochankiem.
Jakiś czas temu zwolniłem pracownika, który miał różne sprawki na sumieniu. Między innymi w jego służbowym komputerze było mnóstwo pornografii homoseksualnej. Wiedziałem również, że chodzi do klubów gejowskich. Jestem pewien, że jego żona i dzieci nie mieli pojęcia, kim jest ich ojciec i mąż. Postanowiłem, że to nie moja sprawa. Żona i tak stanęłaby po jego stronie. Udowodnienie, że to nie ja zapisałem fotografii na jego komputerze, byłoby niezwykle trudne. Dla dzieci lepiej, żeby dowiedziały się o tym jak najpóźniej.
Dlaczego przytaczam te przykłady? By pokazać, jak trudno jest czasami zorientować się, kto jest kim. Nie mogły tego zrobić nawet kobiety, które dzieliły z takimi ludźmi łoże i stół! Jeśli w przypadku homoseksualizmu po zachowaniu człowieka można się często czegoś domyślić, to w przodku pedofilii jest to zdecydowanie trudniejsze. A księża na parafii czy zakonnicy w klasztorze, wiedzą o sobie o wiele mniej niż członkowie przeciętnej rodziny.
Wiele lat temu prowadziłem międzynarodowy obóz. Razem ze mną był ksiądz obcokrajowiec. Było to w czasach, gdy słowo pedofilia nie istniało. Po kilku dniach zauważyłem, że ten ksiądz jest bardzo opiekuńczy i wręcz rozpieszcza chłopaków. Uważałem, że to jest niewychowawcze. Po długich rozmyślaniach postanowiłem powiedzieć mu, co o tym myślę. Spodziewałem się awantury, bo był starszy ode mnie. Wysłuchał z absolutnym spokojem, co mnie ogromnie zdziwiło. Po kilku latach nagle dowiedziałem się, że siedzi w więzieniu za pedofilię. Dla mnie absolutny szok, choć oczywiście skojarzyłem wówczas to jego dziwne zachowanie na obozie. Historia taka: był misjonarzem w Afryce, tam pojawiły się pierwsze oskarżenie, przełożeni zabrali go powrotem do Europy i wysłali do … szkoły dla chłopców z internatem. Spotkałem go przypadkiem kilka lat temu, w miejscu, w którym miał kontakt tylko z ludźmi starszymi, daleko od miejscowości, bez prawa wyjazdów i używania samochodu. To rzadki przypadek, kiedy duchowny pedofil przyznał się do popełnionych czynów, zgodził się na środki ograniczające jego wolność i podjął pokutę.
W mieście, w którym żyłem wiele lat temu, chłopcy czasami nocowali w pokoju pewnego księdza. Właśnie zaczęły się skandale pedofilskie w Ameryce. Jeden z księży powiedział mu, że jeśli to się powtórzy, to on zgłosi sprawę do biskupa. Tamten był wściekły, ale odwiedziny chłopców się skończyły. Po jakimś czasie przeniósł się do innego kraju i innej diecezji. Kiedyś spotkałem jego przełożonych. Postanowiłem im opowiedzieć o tej sprawie, ale tylko dlatego, że w międzyczasie wyszły w każdej diecezji i zakonie normy, jak należy się zachować w takich przypadkach. Dowodów, że był pedofilem, nie miałem, ale według wspomnianych norm każde realne podejrzenie powinno być zgłoszone do kompetentnych władz kościelnych.
Znam też z opowieści znajomych o innych przypadkach pedofilii wśród duchownych. Zazwyczaj absolutnie nic nie wskazuje, że taki człowiek jest dewiantem (w odróżnieniu od przypadków homoseksualizmu, gdzie z dobrym wzrokiem wiele można zauważyć). Mylące też jest, często rozpowszechniane przez media, przekonanie, że pedofil to popijający hydraulik, śmierdzący i mocno owłosiony półanalfabeta. Bardzo często jest odwrotnie: to człowiek z wyższym wykształceniem, bardzo dbający o swój wygląd, kulturalny, z wyższych sfer.
Tak samo jest z duchownym pedofilem: wzorowy duszpasterz, wymienił dach na kościele, szanuje parafian, ma dobry kontakt z młodzieżą, pobożny - codziennie można go zobaczyć z różańcem lub brewiarzem w ręku. Tacy ludzie prowadzą absolutnie podwójne życie. Stan schizofrenii duchowej i moralnej jest niewyobrażalny. Na kazaniach gromią za współżycie przedmałżeńskie młodzież, a potem siadają do samochodu i jadą do drugiego miasta… Nie istnieje dobro lub zło, ważne jest tylko to, czego chcą.
Bycie księdzem, zakonnikiem jest środkiem do zaspokojenia swoich pragnień. W pewnym momencie prawdopodobnie tacy ludzie już nie mogą się zatrzymać w swoim procederze. Uzależnienie jest zbyt silne, bezkarność daje pożywkę do większej deprawacji. Inteligencja i pomysłowość w tłumaczenie sobie i innym swojego zachowania, a także ukrywania swoich przestępstw wprawia w zdziwienie i nasuwa na myśl inteligencję szatańską.
Latami wyćwiczyli się w prowadzeniu tej gry. Ogromną ilość wysiłku i inteligencji zaangażowali w ukrywanie swoich zboczeń. Są bezwzględni. Jeśli będzie donos do biskupa, to upadną przed nim na kolana, rozpłaczą się i powiedzą: Niszczą mnie, bo staram się służyć Kościołowi. Łzy 50 letniego mężczyzny to mocna rzecz. Zorganizują grupę parafian i księży w dziekanacie, którzy pojadą do kurii go bronić. Będzie ich bronił wójt czy dyrektor szkoły, któremu chrzcili dzieci. Jeśli biskup lub kanclerz kurii byli razem z nim w seminarium, to bardzo trudno im uwierzyć w oskarżenia kierowane pod adresem kolegi z roku. Zwłaszcza wtedy, gdy jedyne dowody to zeznania dwóch 12 letnich ministrantów, których rodzice niezbyt często chodzą do kościoła. Jeśli jednak biskup lub inni księża postanowią coś sprawdzić, to lepiej żeby byli czyści jak łza. Będą plotki, że są homoseksualistami albo mają kochanki . Będą skryte lub otwarte szantaże. Sam tego doświadczyłem, bo ten, u którego nocowali chłopcy, na lewo i prawo opowiadał, że mam kochankę i kradnę pieniądze z kasy zakonnej. Taki człowiek wykorzysta wszystkie możliwości obrony, jakie daje mu prawo kościelne, będzie się odwoływał do Watykanu i zaklinać na wszystkie świętości, że jest ofiarą walki z Kościołem. Będzie się bronił do końca jak Kordecki Jasnej Góry. Sprawa dla biskupa prosta nie będzie, ponieważ było też wiele przypadków pomówień i fałszywych oskarżeń. A jak będzie wobec własnych księży wyglądał biskup, który poparł fałszywe oskarżenia jakiegoś kapłana?
Sprawa arcybiskupa Wesołowskiego jest ważna, ponieważ był bardzo wysoko postawiony w hierarchii i w jego proces jest zaangażowany autorytet Ojca Świętego. Dla wszystkich ludzi, którzy mają jakąkolwiek władzę w Kościele, jest to przykład tego, że w przypadkach podejrzeń o pedofilię trzeba bezwzględnie badać każde zgłoszenia, nie mając względu na osoby.
Skomentuj artykuł