Ubóstwo menstruacyjne to realny problem także w Polsce
"Przez prawie rok w »te dni« często nie chodziłam do szkoły i umierałam ze wstydu - to było okropne, że ktoś mógłby poznac mój sekret. Nauczycielom, zwłaszcza mężczyznom, łatwiej było przyznać się do wagarów (na które przecież nie chodziłam!) niż do okresu".
Planowane zmiany stawek podatku VAT niemal zawsze budzą w naszym społeczeństwie ogromne emocje. Tym razem nie mogło być inaczej - tuż po tym, jak nasi rządzący ogłosili decyzję, aby obniżyć stawki podatku na produkty takie jak pieczywo, owoce czy musztarda, a podwyższyć na przyprawy i homary, portale społecznościowe i rozrywkowe zapełniły się memami z musztardą w roli głównej. Jednak obniżka VATu na pewną kategorię towarów poruszyła internautów w sposób szczególny - dla części stając się punktem wyjścia do niewybrednych żartów, dla innych - do całkiem poważnej dyskusji. Chodzi oczywiście o podpaski i tampony - produkty absolutnie pierwszej potrzeby, do których jednak wiele kobiet na świecie wciąż nie ma dostępu.
Okres? O tym proszę rozmawiać między sobą
Zacznijmy od tego, że w kulturze, w której żyjemy, nie jest łatwo rozmawiać o potrzebach menstruujących kobiet i o okresie w ogóle. Nasza cywilizacja podzieliła bowiem krew na tę, o której mówić można głośno - jest to na przykład krew przelewana podczas bitew, która może stanowić przyczynek do chwały - oraz krew „drugiej kategorii” - tutaj należy zaliczyć krew menstruacyjną oraz połogową. Fakt, że współcześni polscy mężczyźni nie wykrwawiają się już dla ojczyzny, natomiast polskie (i wszystkie inne) kobiety nadal krwawią mniej więcej co dwadzieścia osiem dni, niczego nie zmienia - o kobiecym comiesięcznym krwawieniu raczej nie pisuje się wierszy, lecz ośmiesza się je i tabuizuje. Przemiany społeczne nie „unowocześniły” naszego podejścia do spraw menstruacji: wiele dziewczynek wciąż nie jest przygotowanych na swoją pierwsza miesiączkę (i jak można się domyślać, wpada w przerażenie, gdy ma ona miejsce), a w reklamach podpasek i tamponów krew jest „udawana” przez niebieski płyn o konsystencji wody. Z kolei pojawienie się tematu używania kubeczków menstruacyjnych na pewnej facebookowej grupie, która powstała po to, aby wspierać się w realizacji idei zużywania mniejszej ilości zasobów Ziemi, zaowocowało natychmiastową reakcją z strony administratora. Poprosił on, by „sprawy ekologicznej obsługi okresu oraz wyboru papieru toaletowego nie były poruszane na grupie”. “Gospodarzowi” grupy wtórowało oczywiście wielu jej członków: niektórzy internauci pisali, że nie jest to forum tylko dla kobiet - inni użytkownicy twierdzili, że być może dbałość o środowisko podczas okresu to ważna sprawa, ale jednak czują się nieswojo, czytając o comiesięcznych problemach (!) kobiet, o których to powinny one rozmawiać między sobą.
Być może ktoś chciałby w tym miejscu postawić pytanie: co właściwie jest złego w tym, że sprawy okresu i związanej z nim higieny „nie mieszczą się” w mainstreamowym dyskursie? Osobom mającym tego rodzaju wątpliwości spieszę z wyjaśnieniem: po pierwsze, menstruacja jest wpisana w życie większości kobiet od okresu pokwitania aż do menopauzy. Niezależnie od tego, co pokazują nam media, tak zwane kobiety sterylne (nieposiadające gruczołów łojowych, potowych i niemiesiączkujace) po prostu nie istnieją - a spychanie części kobiecej fizjologii do sfery tabu nie służy ani zdrowiu, ani dobremu samopoczuciu kobiet. Po drugie - społeczne wypieranie istnienia menstruacji sprawia, że kobiety, które cierpią z powodu menstruacyjnego ubóstwa, jeszcze bardziej wstydzą się prosić o pomoc. A konsekwencje braku dostępu do środków higienicznych bywają opłakane.
W „te dni” nie chodziłam do szkoły i umierałam ze wstydu
Niezależnie od tego, jak wiele mitów powstanie na temat okresu, jak bardzo ten temat będzie lekceważony lub zaliczany do „spraw prywatnych” (co we współczesnym, sceptycznym wobec jakiekolwiek prywatności świecie wydaje się nieco atawistyczne i nieszczere), okres - i konieczność jego „obsługi” - jest rzeczywistością zdecydowanej większości kobiet przez znaczną część życia. A jak to bywa z obsługiwaniem czegokolwiek - również obsługa okresu generuje pewne koszty. Przeciętna kobieta w ciągu życia przechodzi przez około czterysta miesiączek. Biorąc pod uwagę średnie ceny podpasek i tamponów w Polsce, każda z tych kobiet będzie zmuszona wydać na produkty higieniczne od 10 do ponad 30 tysięcy złotych. Oczywiście, dla wielu sytych, przynależących do klasy średniej Europejek czy Amerykanek konieczność comiesięcznego zakupu podpasek lub tamponów nie jest szczególnie odczuwalna finansowo. Sądzę, że większość uprzywilejowanych kobiet Zachodu, które regularnie wkładają do sklepowego wózka paczkę estetycznie zapakowanych podpasek, nie ma pojęcia, że - zgodnie z danymi zebranymi przez UNICEF i WHO - około 500 milionów kobiet na świecie nie może sobie na te produkty pozwolić.
Kiedy jednak pomyślimy w tym kontekście o mieszkankach krajów „Trzeciego Świata” czy uchodźczyniach, to przecież będziemy musieli uświadomić sobie, że te kobiety cierpią nie tylko z powodu braku żywności czy leków, ale również podpasek i tamponów - cykl menstruacyjny nie „wyłącza się”, gdy kobieta doświadcza biedy! Być może z naszej perspektywy będzie się to wydawało zaskakujące - bo raczej nie znajdziemy na ten temat informacji w podręcznikach do WOSu - ale dziś, w XXI wieku, nadal istnieją rejony świata, gdzie dostęp do podpasek jest prawdziwym luksusem. Przykładem takiego kraju są Indie, gdzie na zakup podpasek może pozwolić sobie tylko około dziesięciu procent kobiet (między innymi temu tematowi poświęcony jest oscarowy dokument „Okresowa rewolucja", który można obejrzeć na platformie Netflix). Również w krajach, które zwykliśmy nazywać „rozwiniętymi”, nie wszystkie kobiety mogą czuć się komfortowo podczas miesiączki. Liczne nowojorskie kobiety w kryzysie bezdomności w trakcie menstruacji chowają się w zaułkach lub noszą ciemne spodnie, na których plamy krwi są mniej widoczne. Więźniarki i mieszkanki domów samotnych matek, a także uczennice z uboższych rodzin (także tych polskich!) używają papieru toaletowego lub po prostu w trakcie menstruacji zostają w domu.
Jak podkreśla dr Monika Perkowska, psycholożka dzieci i młodzieży, opuszczanie zajęć szkolnych i izolacja społeczna podczas miesiączki mają fatalny wpływ na funkcjonowanie młodych kobiet: wiąże się to z obniżeniem ich poczucia własnej wartości, samooceny i pewności siebie, a także powoduje występowanie zaległości szkolnych. Marta*, dwudziestokilkulatka, którą poznałam na jednym z forów dla osób z doświadczeniem przemocy i wykluczenia, potwierdza słowa dr Perkowskiej - ale opisując swoje doświadczenia związane z ubóstwem menstruacyjnym, mówi także o ogromnym wstydzie:
„Moja mama była osobą niepełnosprawną. Ojciec zostawił nas, gdy miałam 11 lat. Przez pewien czas nie chciał płacić alimentów. Dla nas oznaczało to niewyobrażalną biedę. Brakowało jedzenia, na ściśnie w łazience był grzyb. Obiady jednak dostawałam z MOPSu, a ubrania mama „kombinowała” od znajomych. Najgorsze było to, że kiedy miałam okres, mamy nie było stać na podpaski. Przez pierwsze dwa albo trzy dni okresu, kiedy krwawienie było najsilniejsze, po prostu nie chodziłam do szkoły - siedziałam albo leżałam w domu, a krew pochłaniały ścierki, które potem były prane w 90 stopniach. Później, jak wracałam do szkoły, przez te ostatnie dni brałam jakąś jedną podpaskę na dzień lub używałam papieru. Raz wypróbowałam nawet woreczek z podartymi szmatkami, ale wszystko przepuścił i musiałam iść do domu - oczywiście potem miałam te godziny nieusprawiedliwione. Przez prawie rok w „te dni” często nie chodziłam do szkoły i umierałam ze wstydu - to było okropne, że ktoś mógłby poznac mój sekret. Nauczycielom, zwłaszcza mężczyznom, łatwiej było przyznać się do wagarów (na które przecież nie chodziłam!) niż do okresu”.
Okres nie jest „skaraniem Boskim”
Każdy rodzaj ubóstwa na świecie zasługuje na to, by próbować go zlikwidować. Skoro więc walczymy (lub przynajmniej się staramy) z głodem, brakiem dostępu do edukacji czy lekarstw, powinniśmy również zwalczać ubóstwo menstruacyjne. Obniżenie stawki podatku VAT na podpaski i tampony wydaje się całkiem dobrym pomysłem - ale nawet jeśli ceny tych produktów będą wkrótce niższe, to nadal nie wszystkie Polki będą mogły pozwolić sobie na ich zakup. Godnym rozważenia działaniem byłoby - wzorem Szkocji - wprowadzenie dostępu do bezpłatnych środków higienicznych w szkołach i na uczelniach. „Podpaskomaty” byłyby krokiem w stronę zmniejszania nierówności między uczennicami - dla niektórych dziewcząt darmowe produkty higieniczne byłyby szansą na realizację obowiązku szkolnego w pełnym wymiarze (pamiętajmy, że zgodnie z literą polskiego prawa, każde dziecko powinno mieć dostęp do edukacji - a państwo ma za zadanie wspierać w tym dzieci i rodziny!). Poza działaniami ze strony państwa, każdy z nas może również w jakimś stopniu przyczynić się do likwidacji menstruacyjnego ubóstwa - na przykład poprzez wspieranie inicjatyw typu „Akcja menstruacja” lub zwykłe dorzucenie paczki podpasek czy tamponów do kosza, wózka lub pudełka, do którego w naszym miejscu pracy lub pobliskim markecie zbierane są produkty dla osób potrzebujących pomocy. Dobrym pomysłem jest także zakup kubeczków menstruacyjnych lub podpasek wielokrotnego użytku do miejsc, w których przebywają kobiety w trudnej sytuacji życiowej - produkty te mogą służyć swoim posiadaczkom przez dłuższy czas.
Jako zwolenniczka koncepcji pracy u podstaw uważam, że w walce z ubóstwem menstruacyjnym najważniejsze są konkretne działania - takie jak chociażby zbiórki produktów higienicznych dla uboższych kobiet. Czyjaś niedola zawsze powinna popychać nas w pierwszej kolejności do tego, by tę niedolę zlikwidować lub zmniejszyć, a nie do pisania traktatów o ludzkim nieszczęściu. Jednak w kwestii tego rodzaju ubóstwa ważne jest również to, by zmianie uległa cała „menstruacyjna narracja”. We współczesnym świecie o okresie i sprawach z nim związanych powinniśmy mówić nie tylko w ściszonym głosem w kobiecym gronie lub prześmiewczo w gronie męskim. Okres nie jest przecież żadnym „skaraniem Boskim”, lecz zwyczajnym, dobrze opisanym elementem fizjologii. Dla nas, chrześcijan, nie powinno to być szczególnie trudne - zgodnie z nauczaniem Kościoła, całe ciało człowieka (zarówno mężczyzny, jak i kobiety) jest dziełem Najwyższego. Wszystkie zachodzące w naszych organizmach procesy zasługują więc na to, by je zrozumieć i zaakceptować, a nie wypierać i tabuizować. W świecie, gdzie prawdziwie chrześcijańskie podejście do cielesności - a więc także do menstruacji - byłoby powszechne, dotknięte problemem menstruacyjnego ubóstwa kobiety (takie jak Marta) prawdopodobnie nie odczuwałyby palącego wstydu z powodu swojej sytuacji, lecz po prostu prosiły o pomoc.
A przełamanie tego tabu byłoby, być może, kluczowe dla rozwiązania całego problemu.
*imię zmienione
Skomentuj artykuł