Uśmiech dla szefa
Nie przeczytasz - stracisz. Przeczytasz - nic nie zyskasz. Póki nie uchylisz swoich drzwi.
Przy okazji Świąt Zmartwychwstania chciałbym wspomnieć o jednej ważnej postawie, której obecność w życiu rodzinnym i towarzyskim sprawia, że żyje nam się lepiej. Chodzi o uśmiech. Gdy dziecko rysuje mamę lub tatę, najczęściej przedstawia ich z uśmiechem na twarzy. Gdy ustawiamy się do rodzinnego zdjęcia, to również nie zapominamy o uśmiechu. Jednak w naszej codzienności, często tej pogodnej, uśmiechniętej twarzy brakuje. Szczególnie brakuje jej w wielu miejscach pracy, gdzie powaga wygląda zza każdych drzwi, a nieśmiałe uśmiechy pojawiają się dopiero w piątek po południu.
Wytchnienie i radość nie zawsze jednak przychodzi wraz z początkiem weekendu. Gdy wrócimy do domu niekoniecznie jest nam do śmiechu. Nawet łzy są w życiu ważne i potrzebne. Wlewają w naszą duszę coś istotnego i niektóre sprawy docierają do nas dopiero, gdy zobaczymy je przez zapłakane oczy. Ale to uśmiech podtrzymuje nas przy życiu i przy nadziei, że świat nie jest taki zły. Ktoś, kto się szczerze uśmiecha, potrafi marzyć, odważnie planować, obdarowywać innych sobą nie bacząc na trud. Ci, którym wydaje się, że wszystko od nich zależy, rzadko się uśmiechają. Zestresowani zatrzaskują za sobą drzwi. Podobnie osoby, które chowają w sercu urazy lub są nastawione na branie, przepychanie się, dokładanie przeciwnikowi… Na ich ustach pojawia się jedynie uśmiech prześmiewczy, złośliwy.
W jeden z bardzo stresujących dla mnie dni, gdy wszystkiego miałem już dosyć i chętnie bym komuś dołożył, oświadczyłem współpracownikom, że nie ma mnie dla nikogo i zamknąłem się w swoim gabinecie. Po chwili refleksji zrozumiałem, że nie tędy droga. Choć zniknął uśmiech z mojej twarzy, nie należy się poddawać. Wziąłem kartkę papieru i napisałem na niej grubym flamastrem: "jeśli chcesz uśmiechnąć się do mnie, to możesz wejść". Otworzyłem ponownie drzwi, przytwierdziłem do nich kartkę, głośno je zamknąłem i usiadłem znowu za biurkiem. Minęła dosłownie chwila, gdy drzwi się uchyliły i pojawiła się w nich uchachana buzia mojej koleżanki. Po kilku minutach kolejne promyki radości wdzierały się do gabinetu. Nawet listonoszka, wbiegając na piętro, zatrzymała się i zajrzała do mnie szczerząc radośnie zęby.
Wszystkim gburom, którzy doczytają do końca ten tekst, życzę jak najwięcej uśmiechniętych ludzi w uchylonych drzwiach. Ja swoje otworzyłem już na oścież.
Skomentuj artykuł