Wstawiliśmy Jana Pawła II na spiżowe pomniki
Nie pamiętam wyboru Karola Wojtyły na papieża. Nie pamiętam też, jak w 1979 roku na placu Zwycięstwa padło słynne wezwanie do Ducha Świętego, by zstąpił i odnowił oblicze polskiej ziemi. Byłem wtedy za młody.
Pamiętam za to wielkie tłumy w czasie drugiej pielgrzymki do Polski. Widziałem wówczas rzekę ludzi płynącą po torach kolejowych (tak po torach kolejowych – ruch pociągów był wstrzymany) przy klasztorze w Niepokalanowie na liturgię z udziałem papieża. Pamiętam tłum przyciskający młodego chłopca do drewnianych żerdzi, które wygradzały poszczególne sektory. Pamiętam też wielkiego, wyklejonego z ziaren zboża orła w koronie, który falował nad rozradowanym tłumem czekającym na słowa otuchy. I one tam padły. „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj" – wołał papież. Wciąż mam także przed oczami rozmodlonego Jana Pawła II, prowadzącego procesję eucharystyczną ulicami Warszawy w 1987 roku. W otaczającej nas szarości PRL-owskiej rzeczywistości ten papież dawał jakąś nadzieję.
Kolejna pielgrzymka to rok 1991. Dwa lata po pamiętnym czerwcu 1989 roku. Tłum witający papieża nie był już tak entuzjastyczny. Bo Jan Paweł II grzmiał, napominał. Wołał, że naród, który zabija własne dzieci, jest narodem bez przyszłości. W drugim etapie tej pielgrzymki – w sierpniu 1991 roku – na Jasnej Górze papież spotkał się z młodzieżą. Kilkadziesiąt tysięcy młodych ludzi – wśród nich także ja – wędrowało przez kilka dni z różnych zakątków Polski na spotkanie z Wikariuszem Chrystusa. Czekaliśmy na to spotkanie. On też czekał na nas. Bo w młodych widział przyszłość Polski.
Potem – od pielgrzymki w 1997 roku – właściwie odchodził. Pod Wielką Krokwią w Zakopanem żegnał się z ukochanymi Tatrami, a w Krośnie z Beskidem Niskim i Bieszczadami. Ale wtedy też wzywał do tego, by bronić krzyża „od Bałtyku aż po Tatry".
Dwa lata później miałem okazję relacjonować papieską pielgrzymkę jako dziennikarz. Tu znów pożegnania z mazurskimi jeziorami, ukochanymi Wadowicami. I ten pamiętny wtorek, 15 czerwca, gdy się okazało, że nie będzie celebrował mszy na krakowskich Błoniach, bo jest chory. Tłum pod oknem na Franciszkańskiej 3 gęstniał z minuty na minutę. Wszyscy spodziewali się najgorszego.
I wreszcie rok 2002. Już wtedy bardzo słaby i schorowany poświęcał sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. Trzy lata później – w kwietniu – w wigilię święta Miłosierdzia Bożego odszedł. Pojawiła się pustka. A potem – w to święto – został kanonizowany. Ale pustkę wypełniała nadzieja.
Przywołuję te obrazy z pamięci właśnie teraz – w czasie między rocznicą wyboru Jana Pawła a jego liturgicznym świętem. To zawsze jest czas na pewne podsumowania i oceny. Nie mnie jednak oceniać Jana Pawła II. Można się bowiem spierać o to, czy był bardziej głową Kościoła, czy politykiem. Można mu wypominać, że w tej lub innej sprawie mógł zrobić więcej. Można się na niego zżymać, że nie głaskał nas, Polaków, po głowach. Jakąś ocenę wystawi mu historia.
Niektórzy mówią, że kanonizacja Jana Pawła II była ostatnim wydarzeniem, gdy razem stanęliśmy i przypomnieliśmy sobie jego postać. Następnego dnia zaczęliśmy zapominać. Niestety, ale podzielam to zdanie. Amnezję widać np. u części naszych elit politycznych, które nie rozumieją lub po prostu nie chcą zrozumieć tego, że gdyby nie powiew Ducha Świętego w październiku 1978 roku w Kaplicy Sykstyńskiej, nie byłoby dzisiejszej Polski. Nie byłoby ich w sejmowych ławach, nie nosiliby ministerialnych teczek.
To dotyczy także zwykłych szarych obywateli, którzy z nauczania papieskiego wybierają tylko to, co im się podoba. Dziś słychać i widać, że dla najmłodszego pokolenia Jan Paweł II stał się postacią memogenną, że młodzi robią sobie z niego tzw. „szyderę”, że do ich słownika na stałe weszły już określenia „godzina papieska” i „odjaniepawlić”, etc. Starsi – ci którzy pamiętają JP – załamują ręce i dziwią się jak to się stało. A przecież Kościół tak wiele zrobił, by o Janie Pawle II nie zapomnieć. Jego relikwie są prawie w każdej polskiej świątyni, a obrazy na pewno. W każdym polskim mieście jest albo pomnik albo co najmniej ulica Jana Pawła. Szkół trudna po zliczenia liczba. Tablic pamiątkowych, które niejednokrotnie ocierają się o śmieszność, miliony. Księża na kazaniach ciągle odwołują się do Jana Pawła, biskupi (spora część polskiego episkopatu pochodzi z jego nominacji) w listach też. Co zatem poszło nie tak?
Można byłoby powiedzieć, że wszystko. Ale bodaj najważniejsze, to władowanie Jana Pawła II właśnie na spiżowe pomniki. Pomnik jednak nic nie załatwił. Bo pomnik jest martwy. Kamień, metal – bez życia. Bez życia jest też dziś nauczanie Jana Pawła, bo większość tego nauczania zakopaliśmy głęboko pod tymi pomnikami. A z tego co zostawiliśmy i tak nie potrafiliśmy zrobić należytego użytku.
Wydaje mi się, że powinniśmy się przestać oszukiwać. Dla młodych ludzi Jan Paweł II jest już wyłącznie postacią historyczną. Nie jest żadnym autorytetem i nim nie będzie. Pozostanie papieżem od kremówek. A winę za to ponosi nie kto inny tylko tzw. „pokolenie Jana Pawła”. Pokolenie, którego w istocie nigdy nie było.
Skomentuj artykuł