Zatrute źródło "francuskiej wiosny Kościoła"
Życie odgrywa się w rzeczywistości, a nie w świecie wyobrażonym czy wymarzonym. Życie religijne nie jest wyjątkiem, i także w nim rzeczywistość, nawet dramatyczna, jest lepsza niż życie w nieświadomości i samooszukiwaniu.
Raport dotyczący sprawy Jeana Vaniera jest dramatyczny. I wcale nie chodzi tylko o to, że jedna z najważniejszych postaci Kościoła XX wieku, osoba, którą papież Franciszek określał mianem "świętego z naszego sąsiedztwa" okazał się przestępcą seksualnym, który przez lata uzależniał od siebie młode kobiety, wykorzystywał je seksualnie i wykorzystywał do tego katolicką, wypaczoną, mistykę. To, można powiedzieć, się zdarza. Osobnicy patologiczni są wszędzie, a do nadużyć seksualnych każdy wykorzystuje "wyposażenie", którym dysponuje. Problem leży o wiele głębiej, a opis jaki znajdujemy w raporcie (ale także w napływających z Francji innych informacji) jest tego bolesnym dowodem. Wiele wskazuje bowiem na to, że spora część "francuskiej wiosny Kościoła" była fałszem, a wielkie katolickie ruchy, które zmieniły duchowe oblicze naszych czasów miały swoje korzenie w fałszywej mistyce, pseudo-objawieniach, a niekiedy były wręcz zakładane, by ukrywać erotyczne ekscesy ich przywódców.
Wiem, że to bardzo mocno ocena, ale trudno o inną. Już teraz wiemy, że z kilku kluczowych dla rzekomego (teraz już tak trzeba pisać) odrodzenia duchowego francuskiego katolicyzmu ruchów, spora część oparta była na fałszu. Założyciele Wspólnoty Błogosławieństw przez lata dokonywali nadużyć seksualnych na zależnych od siebie kobietach, a także chronili kuzyna, który wykorzystywał dzieci. Ksiądz Georges Finet, współzałożyciel Ognisk Światła i Miłości obmacywał dziewczynki w czasie spowiedzi, a Marta Robin (legendarna postać, która dla wielu katolików była i jego wzorem katolicyzmu, której działanie leżało i leży u podstaw wielu katolickich ruchów) została oskarżona o "mistyczne oszustwa" (jej sprawa nie jest jeszcze do końca wyjaśniona). Jean Vanier i Thomas Philippe, czyli osoby, które z jednej strony są twórcami L’Arche i Wspólnoty Wiara i Światło, które zmieniły podejście do osób z niepełnosprawnością intelektualną, i które były liderami duchowymi, intelektualistami, którzy budowali obraz nowoczesnego, ale ortodoksyjnego katolicyzmu okazali się przestępcami seksualnymi, którzy z fałszywej mistyki uczynili usprawiedliwienie wieloletnich nadużyć. Nie inaczej było z o. Marie-Dominique Philippem, wybitnym filozofem (pamiętam, jak zachwalano nam go na studiach), założycielem zgromadzeń zakonnych, które miały być ortodoksyjną odpowiedzią na kryzys życia zakonnego. On także przez lata - odwołując się do "objawień" swojego brata - usprawiedliwiał własne ekscesy seksualne uznaniem, że kazirodczy seks Maryi z Jezusem jest obrazem życia w niebie. Przerażające? Dokładnie tak. Tym bardziej, że nie ulega wątpliwości, że odwołanie się do katolicyzmu umożliwiało im działania, oni sami żerowali niekiedy na katolickim wychowaniu, i wreszcie że ich duchowość (dziś już wiemy, że wypływająca z zatrutego źródła) stała się ożywieniem duchowym dla dziesiątek tysięcy katolików na całym świecie.
"Truciznę" duchową (zostawiając na boku Martę Robin, bo tu sprawa wciąż nie jest wyjaśniona, a zarzuty wobec niej dotyczą "tylko" kłamstwa) najlepiej widać w przypadku Jeana Vaniera i braci Philippe. Tu nie ma i nie może być mowy o "zwiedzeniu", o upadku, bowiem zło leżało już u źródeł ich zaangażowania. Thomas Philippe całe swoje działanie oparł na pseudo-mistycznej wizji Maryi współżyjącej z Jezusem, ona od lat 30. XX wieku, budowała jego zaangażowanie w duszpasterstwo, ona kierowała jego działaniami wobec sióstr, ono sprawiło, że i jego rodzona siostra (i przełożona klasztoru żeńskiego) i wiele podlegających jej sióstr nie tylko współżyło z o. Thomasem, ale i ze sobą nawzajem. A wszystko, by rzekomo naśladować życie w Niebie. Jean Vanier od samego początku swojego zaangażowania duchowego związany był z o. Thomasem Philippem, i to jego uważał za swojego duchowego ojca. "Jego słowa wchodziły do mojego serca i otwierały je. Słysząc go i przebywając w jego obecności, rozkoszowałem się smakiem Boga, smakiem kochania Jezusa i Maryi, pójścia za Jezusem aż do końca. Czułem się przemieniona w jego obecności. Dla mnie był obecnością Boga” - mówił wiele lat później. "Inicjowany" w erotyczną mistykę, sam stał się szybko kolejnym "inicjującym" i nigdy nie kwestionował tego modelu religijności, nigdy nie uznał go za niedopuszczalny. Ani stanowisko papieży, ani Kościoła niczego nie zmieniały, a zakaz kontaktów z suspendowanym w pewnym momencie o. Philippem, nigdy nie został przez Vaniera przyjęty. Mało tego pierwsza wspólnota L’Arche powstała, by umożliwić grupie skupionych wokół Philippe’a kobiet i jemu samemu dalsze kontynuowanie erotycznych gier, seksu grupowego, a także budowania wokół tego całego systemu mistycznego-teologicznego. Źródła duchowe Vaniera od samego początku były więc zatrute.
To bolesne, bo wielu ludzi w L’Arche, ale i w Ruchu Wiara i Światło ciężko pracowało, głęboko wierzyło, i traktowało Vaniera jako mistrza i proroka naszych czasów. On nim jednak nie był. I teraz trzeba na nowo ustawić duchowe źródła, przepracować traumę związaną z utratą korzeni? Zrozumieć, jak tego rodzaju zło mogło współistnieć z dobrem, jakim niewątpliwie było zaangażowanie na rzecz osób z niepełnosprawnością? Jak to wszystko pogodzić?
Ale jest także problem szerszy, dotykający wszystkich katolików. My musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, jak pogodzić tego rodzaju duchową patologię z pozornie ortodoksyjną nauką? Jak chronić ludzi przed nieodpowiedzialnymi kierownikami duchowymi? Jak kontrolować nowe ruchy? I wreszcie pytaniem fundamentalnym pozostaje kwestia, jak oczyścić katolickie myślenie z tego rodzaju pseudomistyki? To zadanie na lata. Ucieczka od niego w wygodną nieświadomą jest nieuczciwie wobec ofiar, ale jest także odmową czytania znaków czasu. A to, co się dzieje, jest niewątpliwie znakiem czasu. Bóg oczyszcza Kościół z tego, co nie jest ewangeliczne, z tego, co nie jest Jego. To trudny proces, dramatyczny, ale konieczny.
Skomentuj artykuł